| Czytelnia VIP

Sportowy Czarnobyl. "Nie taki straszny, jak go malują" [REPORTAŻ]

Opuszczona sala gimnastyczna, Stadion Centralny i reaktor elektrowni czarnobylskiej (fot. materiał własny)
Opuszczona sala gimnastyczna, Stadion Centralny i reaktor elektrowni czarnobylskiej (fot. materiał własny)

Czarnobylska katastrofa z 26 kwietnia 1986 roku wstrząsnęła światem. Czas jakby się zatrzymał. Po trzydziestu sześciu latach natura przejęła kontrolę nad wykluczonym obszarem. Nie oszczędziła sportowej przestrzeni.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
O "Lewym" na Saharze. Dzieci zapatrzone w Polaka

Czytaj też

(fot. materiał własny)

O "Lewym" na Saharze. Dzieci zapatrzone w Polaka

– Rano sprawdzałam pocztę. Masz list z Krakowa. O co chodzi?
– O, zapomniałem powiedzieć. Jadę do Czarnobyla. Już opłaciłem wyjazd. Nie ma odwrotu.
– Poważny jesteś? Chcesz, żebym kiedyś dostała zawału? – mówi mama, która ukończyła studia chemiczne i wie niemal wszystko o napromieniowaniu. Wie też, że zdania nie zmienię. Nie podejmuje nawet próby wymiany argumentów.

***
Ciepły październikowy poranek. 783 kilometry od Warszawy. Obwód kijowski. Nadal mało tu osób, które decydują się odwiedzić Strefę Wykluczenia. Ciekawość nie daje jednak spokoju. Pozostają pytania bez odpowiedzi. Kilka metrów przed miejscem odprawy celnej świat zwalnia. Promienie słoneczne przebijają się nieśmiało przez chmury. W oddali mroczna część Ukrainy. Po przekroczeniu jednej z najlepiej strzeżonych granic zaczyna się w radioaktywne środowisko.

Lepiej niczego nie dotykać. Jeśli chcecie, robicie to na własną odpowiedzialność. Teraz rada od serca dla panów. Nie kucajcie, nie siadajcie. Nie warto za kilka dni sprawdzać, co miałam na myśli – przypomina co kilkanaście sekund przewodniczka.

Pager na szyi, dozymetr w dłoni. Pozostaje około dwadzieścia kilometrów busem, który przyjął już kilkaset dawek promieniowania. Ostatnie spojrzenie na "czystą" część kraju i droga w nieznane. "Dlaczego zacząłem fotografować? Bo nie znajdowałem słów" – zdanie z książki Swietłany Aleksiejewicz pt. "Czarnobylska modlitwa" nigdy nie było tak prawdziwe.

Trudno uwierzyć, że kiedyś życie toczyło się tu w normalnym tempie, a ludzie bez strachu w oczach paradowali po ulicach. W sieci można znaleźć zdjęcie, na którym widać, jak młodzież, z uśmiechem od ucha do ucha, kopie piłkę lub gra w berka. Tak było do 26 kwietnia 1986 roku. Godzina 1:23 w nocy. Wtedy doszło do największego w dziejach wypadku jądrowego. Po wybuchu reaktora w bloku numer cztery skażony został obszar 146 kilometrów kwadratowych. Przeciwnik był niewidoczny.

Na co dzień jest tu cicho. Nie brakuje jednak śmiałków osiedlających się na własną odpowiedzialność. W Czarnobylu mieszka około 350 osób, a najstarsi mają ponad 80 lat. Był nawet przypadek, że urodziło się dziecko pary, która żyła w Zonie kilkanaście lat. Było zdrowe. Tak mówią. Paradoksalnie każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Rozwalone budynki. Samochody. Pozostałości po obiektach życia codziennego a nawet sportowego. Oby tylko zdjęcia nie wyszły naświetlone – przestrzega dowodząca, która pojawia się w Strefie nawet trzy razy w roku.

O "Lewym" na Saharze. Dzieci zapatrzone w Polaka

Czytaj też

(fot. materiał własny)

O "Lewym" na Saharze. Dzieci zapatrzone w Polaka

Sala gimnastyczna szkoły w Prypeci (fot. materiał własny)
Sala gimnastyczna szkoły w Prypeci (fot. materiał własny)

Wjazd do napromieniowanej części kraju nie jest jednoznaczny z dotarciem do wybranych miejsc. Teren znajduje się pod szczególną jurysdykcją władz. Ze względów bezpieczeństwa występują czasowe zakazy wstępu do konkretnych ośrodków w Prypeci. Trzeba mieć trochę szczęścia, by celnicy i służby porządkowe przymknęli oko. Wpuszczają tam, gdzie inni bardzo chcieliby się dostać.

Szkoła. Wprawia w osłupienie. Korytarzem do sali gimnastycznej. Z dwóch stron zdezelowane szatnie. Na podłodze leżą ciuchy, których lepiej nie dotykać. Nawet patykiem. Zniszczone ściany, zapadająca się podłoga. Pozostałości po dzwonku i tablicy do koszykówki. Brakuje piłki...

Nie brakowało tutaj na pewno zdolnej młodzieży. – Zjeżdżali wybitni intelektualiści ze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Profesorowie i nauczyciele. Dbali o potomstwo. Sport był jedną z najlepszych rozrywek. W kijowskim muzeum są zdjęcia drużyn sportowych. Powodzeniem cieszył się także basen – mówi przewodniczka.

Basen "Lazurowy" jest jednym z najczęściej fotografowanych miejsc. Wybudowany w latach 70. Został podzielony na dwie części: salę gimnastyczną i pływalnię. W czasach świetności organizowano zawody. Od 1986 do 1998 roku był wykorzystywany i zarządzany przez Zjednoczenie Naukowo-Produkcyjne „Kompleks”. Klub pływacki mógł jednak tylko pozazdrościć piłkarskiemu odpowiednikowi.

W połowie lat 70. założono FC "Stroitel" Pripyat – "Budowlańcy" Prypeć. Miał jedną z najlepszych drużyn w okolicy, złożoną z zamieszkujących sąsiednią wieś Christogalowkę. Młode miasto miało zapewnić dobry start. W perspektywie nawet występy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nie przyjmowano do wiadomości, że przygoda zakończy się na amatorskim kopaniu. Na miejscu pojawił się też Wiktor Ponomiarow, który występował w zespole Torpedo Moskwa oraz trenował Metalurg Zaporoże. W 1979 roku dołączył Stanisław Gonczarenko. Może być kojarzony również z futsalem, w którym odniósł sukcesy jako szkoleniowiec.

Zespół występował w regionalnych turniejach. Brał udział w mistrzostwach amatorskich kadr. Pojawiał się także w rozgrywkach Pucharu Kijowszczyzny. Potem dostał przepustkę do drugiej ligi radzieckiej. Nastawiano się na spory zysk. – Zarabiano na czym się dało. Niecodziennie zdarza się, by postawić miasto od zera. Pomysł był dobry, ale brakowało konsekwencji. Wkradały się błędy, które, jak się okazało miały także odbicie podczas ewakuacji miasta. Mimo to niewielu narzekało na standard egzystencji – wtrąca przewodniczka.

Basen "Lazurowy" w Prypeci (fot. materiał własny)
Basen "Lazurowy" w Prypeci (fot. materiał własny)

Piłkarze z Prypeci zdominowali rozgrywki regionalne. W 1983 roku cieszyli się po trzecim z rzędu triumfie. Przełom miał nastąpić trzy lata później. Były wielkie oczekiwania. W planach budowa nowego stadionu, który mógł pomieścić pięć tysięcy kibiców. Oficjalne otwarcie miało nastąpić 1 maja 1986 roku. Nigdy do niego nie doszło. Pięć dni wcześniej, gdy dzielni strażacy walczyli ze skutkami katastrofy, życie w mieście toczyło się normalne. Zaplanowano spotkanie z drużyną Borodzianki. Niewielu spodziewało się, że podczas treningu "Mechaników" na trawie wyląduje wojskowy helikopter. Wyskoczyli żołnierze w ochronnej odzieży i obuwiu. Przekazali krótki komunikat i odlecieli ratować co się da. Nie było mowy o rywalizacji sportowej (jedna z wersji wydarzań, powielana przez przewodników).

Część piłkarzy okrzyknięto potem bohaterami. Wzięli bowiem udział w likwidacji skutków awarii. Historia klubu kończy się w 1988 roku. Wtedy wiązano go już z miastem Sławutycz, położonym około 60 kilometrów na wschód od Zony. Kierowca busa uśmiecha się patrząc w kierunku ruin stadionu. Dobrze pamięta zawodników. Sam również pomagał ratować.

Po obiekcie pozostała tylko betonowa ruina. Prowadzi do niej ulica Hydroprospektowa. Nieopodal znajduje się opuszczona kawiarnia Olympia. Za boiskiem pozostałości po przedszkolu Czeburaszka. Wszędzie grobowa cisza.

Nazwa stadionu "Awangarda" jest błędnym określeniem. Odnosiła się do bokserskiego klubu. Mimo upływu lat bardzo popularnego hasła w Ukraińskiej SRR nie da się wymazać. Eksperci nie mają jednak wątpliwości i pozostają przy "Stadionie Centralnym".

***
Rozmowa z sympatykiem sportu. Zwiedził już niejedno miejsce świata, ale to daje najwięcej do myślenia.

– Odwiedziny Czarnobyla to szalona decyzja?
Szczepan Janus (sportowy podróżnik): – Paradoksalnie to jedno z najbardziej spokojnych miejsc, które widziałem kiedykolwiek. Zarosło lasem przez te kilkadziesiąt lat. Wokół rozciąga się 30-kilometrowa Strefa Wykluczenia.

– Jedynym miejscem, które ominąłem, był stadion. Strażnicy wyraźnie dali do zrozumienia, że tego dnia wejście jest zabronione. Miałeś więcej szczęścia.
– To prawda. Co ważniejsze, udało się odwiedzić Zonę jeszcze przed wyemitowaniem serialu HBO. Było trochę swobodniej. Nasza grupa liczyła cztery osoby. Na miejscu pojawiliśmy się w piątek, podczas jednego z narodowych świąt ukraińskich. Przewodniczka mówiła, że będą pustki. Mimo to nie mogliśmy wchodzić tam, gdzie chcieliśmy. Nie wiem, na ile to prawda, ale podobno każda z grup dostaje GPS-a. Trasa, którą się pokonuje jest pod kontrolą. Pilnujący nas robił tak, by sygnał cały czas docierał spoza budynków. Żałuję, że nie udało się wejść do tych najwyższych. Brutalna rzeczywistość. Dwa miesiące temu na miejscu pojawili się znajomi. Mogli wejść niemal wszędzie. Mają piękne zdjęcia.

– Trudno odnaleźć zakamuflowany stadion?
– Szukałem biura, które zagwarantuje mi odwiedzenie najważniejszych punktów. Rzeczywistość okazała się inna. Nie jest kolorowo. Stadion był moim numerem jeden. Stało się tak, że około 16 musiałem interweniować, bo zbliżał się powrót do Kijowa. Zrobiliśmy szybkie głosowanie. Oprócz mojej dziewczyny, było jeszcze dwóch Anglików. Nie robili przeszkód, gdy usłyszeli o stadionie. Przewodniczka nie miała wyboru.

Stadion Centralny w Prypeci (fot. materiał własny)
Stadion Centralny w Prypeci (fot. materiał własny)

– Jakie były pierwsze wrażenia?
– Obiekt znajduje się za rogiem, blisko centralnego punktu miasta. Nieopodal Parku Rozrywki i słynnego diabelskiego młyna. Trasa zajmuje pięć minut. Mija się budynek, skręca w zagajnik i dociera na środek boiska. Wszystko jest zarośnięte. Jedynym reliktem stadionu jest trybuna, mogąca pomieścić pięć tysięcy. Był jeszcze maszt oświetleniowy.

– Czułeś sportową atmosferę czy potrzebna była wyobraźnia?
– Atmosferę próbują odtwarzać lokalni. Zostawiają laleczki z urwanymi głowami, książki. Wokół boiska można znaleźć poprzebijane piłki. Tylko to sugeruje, co tam się działo. Trzeba mieć dużą wyobraźnię. Na pewno było to fenomenalne miejsce do sportu.

– Prypeć lubiła rywalizację i emocje.
– Stadion był położony w samym centrum. Z każdego miejsca dało się tam dotrzeć pieszo w kilka minut. Myślę, że to była i mogła być jedyna weekendowa rozrywka mieszkańców. Można było stworzyć silną drużynę. Ludzie mieli dookoła tylko las. Piłka to idealny sposób na odreagowanie.

– W sieci krążą pogłoski, że na murach stadionu znajdują się ślady po kibicach Legii. Coś ci wiadomo?
– Przeczytałem o tym już po powrocie do domu. Udało mi się wtedy wbiec na trybuny. Czas jednak naglił. Nie wchodziłem do szatni. Spędziliśmy tam tylko piętnaście minut. Wydaje się, że "eLKa" może tam być. Miejscowi nie zamazują takich śladów. Czasem zdarza się im wyciąć kilka drzew, by ułatwić sobie przejście. Teraz kibice z kolejnych klubów będą chcieli zaznaczyć obecność. Niepotrzebnie. To miejsce, któremu należy się szacunek.

– Stadion Centralny został porównany do obiektu Skry Warszawa. Bolesna rzeczywistość?
– W Polsce mamy dużo obiektów, które zostały zapomniane i zaniedbane. Jeśli chodzi o trybunę w Prypeci, to wydaje się, że nie trzeba dużych pieniędzy, żeby przywrócić ją do stanu użyteczności. W naszym kraju widywałem trybuny w bardzo, bardzo podobnym stanie. Nadal służą. Nie wystawia to laurki niektórym samorządom.

– Czy organizowanie spotkań piłkarskich upamiętniających katastrofę ma sens?
– Na pewno nie w Czarnobylu i Prypeci. Ale to dobra inicjatywa. Każda forma upamiętnienia wydarzeń jest OK. Tym bardziej przez sport.

W kijowskim muzeum są także archiwalne plakaty informujące o spotkaniu Likwidatorzy – Pracownicy fabryki. Treść: "Zapraszamy na mecz piłkarski z okazji 30. rocznicy tragedii. Zagrają: Narodowa drużyna Likwidatorów i Ekipa czarnobylskiej elektrowni". Przechodzą ciarki na myśl o tym, co wydarzyło się ponad 33 lata temu.

Pamiątki sportowe z Czarnobyla i Prypeci. Muzeum w Kijowie (fot. materiał własny)
Pamiątki sportowe z Czarnobyla i Prypeci. Muzeum w Kijowie (fot. materiał własny)

***

Pożegnanie ze Strefą po siedmiu godzinach. Badanie poziomu radiacji. Zapala się zielone światło. Można opuścić bramkę, oddać pager. Bus już czeka. W głowie pozostało jednak wiele pytań bez odpowiedzi. Po powrocie do kraju trzeba zatelefonować do znawcy tematu.

Dominik Wójcik (dziennikarz, eksplorator Strefy Czarnobylskiej): – Słucham?
– Chciałem "pomęczyć ucho". Popytać o Czarnobyl. Mogę?
– Oczywiście.

– Czy odwiedzając Strefę któryś raz z kolei towarzyszy zawsze nuta niepewności?
– Zawsze. Zależy po co się jedzie. Za pierwszym razem pojawiłem się tam, by obejrzeć samo miejsce. Marzyłem o tym. Plan zrealizowałem w 2010 roku. Wtedy mało osób docierało do celu. Teraz, chodząc poza utartymi ścieżkami, ta niepewność jest nieco inna. Wiąże się to z groźbą przyłapania. Adrenalina jest większa. Po powrocie analizuje się czy udało się odwiedzić wszystkie punkty. Pamiętajmy, że to Ukraina. Może być tak, że mimo przepustki, na bramkach wjazdowych do Strefy, dowiemy się, że nie wjedziemy. Tak będzie i koniec.

– Cele wizyty ulegają dużym zmianom?
– Byłem w Zonie pięć razy. Za drugim podejściem chciałem się wspiąć na szczyt anten systemu DUGA. Udało się za trzecim – podczas prywatnej eskapady. Czwarty wyjazd miał przynieść zaliczenie siedmiu szesnastokondygnacyjnych wieżowców. Ostatnia wyprawa miała zapewnić wejście do środka reaktora numer pięć. To ten niedokończony element, plac budowy. Udało się to zrealizować. Z reguły mam szczęście.

– W 2019 roku pojawił się serial HBO, który nakręcił spiralę zainteresowania. Wcześniej było spokojniej?
– Po emisji serialu jeszcze w strefie nie byłem. Po raz ostatni dotarłem na miejsce w lutym 2019 roku. Nie mam jednak wątpliwości, że produkcja przyczyniła się do wzrostu popularności miejsca. Wcześniej można było mówić o rodzaju ekstremalnej turystyki. Nie jeździło tam aż tak dużo osób. Jeśli ktoś się pojawiał to był nastawiony na eksplorację. Teraz większość chce odwiedzić Czarnobyl i wyruszyć dalej w świat. Nie mając ochoty na powrót. To zrozumiałe, ale kłopot zaczyna się, gdy wchodzimy sobie w drogę. Mniej ludzi daje komfort. Od czerwca do września nie można na to liczyć. Bywały momenty, że na punkcie kontrolnym tworzyły się korki. Wtedy nie można już mówić o opuszczonej Strefie.

– Oglądałeś serial?
– Tak.

– Więcej fikcji czy rzeczywistości?
– Jest parę mankamentów, głównie napisy końcowe. Mówią o setkach ofiar. Tak do końca nie było. Dramatyzowanie. Jeśli chodzi o merytorykę to ok, poza kilkoma drobiazgami.

– Jest możliwość spotkania tych, którzy zostali w okolicach reaktora na własną odpowiedzialność?
– Liczba samosiołów – jak nazywa się osoby, które mimo zakazu wróciły do swoich chat w wioskach na terenie Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia – zmienia się. Niektórzy, ze względu na stan zdrowia, są zabierani stamtąd przez rodziny mieszkające w innych częściach Ukrainy, inni po prostu dokonują tam żywota. Na ten moment, z tego co się orientuję, pozostało ich około 40. To starsze osoby. Da radę spędzić z nimi trochę czasu. Prawie każdy przewodnik ma "swojego" samosioła, którego regularnie odwiedza. Oni bardzo lubią wizyty. Są samotni. Lubią rozmawiać. Nie można ich jednak traktować jak atrakcję turystyczną. Jedzie się tam, by ich wesprzeć. Można narąbać drewna, pomóc przy chacie i zawieźć pożywienie. Przecież żyją tam w trudnych warunkach.

Park rozrywki w Prypeci (fot. materiał własny)
Park rozrywki w Prypeci (fot. materiał własny)

– W serialu widać, jak promieniowanie spustoszyło teren.
– Promieniowanie jest niewidzialne. Prawie każda grupa ma ze sobą dozymetr. Łatwo można sprawdzić poziom w najpopularniejszych punktach. Istnieją też hot spoty – miejsca o podwyższonym promieniowaniu, ale trzeba umieć ich szukać i znać się na tym. Nie zdarza się tak, że idziesz sobie spokojnie, masz dozymetr przy pasku, a promieniowanie wzrasta 150 razy. Radiacja w okolicach Czarnobyla jest w normie. Można ją porównać do tej w Polsce.

– Słyszałem, że może być nawet mniejsza.
– Zdarza się. Wszystko jest w normie. Kłopot mają ci, którzy nie wiedzą, gdzie znajdują się te hot spoty. Wtedy nawet zrobienie fajnego zdjęcia z dozymetrem wydaje się być trudne. Można popatrzeć na pojawiające się liczby, ale często są one mniejsze od tych w naszym kraju. Niekiedy kładzie się dozymetr na meblach w swoim mieszkaniu i wynik może być większy, choć oczywiście nadal jest w normie. Nie taki Czarnobyl straszny, jak go malują. Większą dawkę promieniowania można przyjąć lecąc samolotem z Warszawy do Chicago niż będąc w Zonie.

– Wspomnienie, które podwyższa ciśnienie to...?
– To się zmienia. Średnio co tydzień. To tak jak z książkami. Raz mam ochotę na postapokaliptyczną opowieść, raz na klasyk "Mistrz i Małgorzata". Nie jestem w stanie się zdecydować. W tym momencie najbardziej tęskno mi do podziemi zakładu "Jupiter". Gdybyś zadzwonił dwa tygodnie wcześniej na pewno powiedziałbym o innym miejscu. Zawsze lubiłem punkty mniej dostępne, gdzie trudniej się dostać.

– Są restrykcje?
– Do budynków nie wolno wchodzić. Jeśli policja przyłapie tam kogoś, to trzeba się "wykupić". Piwnice są niebezpieczne, bo są zalane. Woda sięga powyżej kolan. Należy mieć wodery. Mało kto będzie taszczył je w plecakach. Zdarza się, że organizatorzy mają na stanie i się dzielą. Przed wyprawą trzeba się dogadać, ustalić szczegóły. Dwa razy byłem w tych miejscach. Schodziliśmy w cztery osoby. Korytarze są wąskie. Co chwile słychać zgrzyty, pluski, przeciągi. Migają światła. To dodaje kolorytu. Robi wrażenie. Są też teorie spiskowe o schowanych laboratoriach, gdzie przetwarzano paliwo jądrowe dla wojska. To oczywiście bajki. Mimo to atmosfera nakręca.

– Opowiadasz z wielką pasją. Co ciebie tam przyciąga?
– Przez tyle lat nie ustaliłem odpowiedzi. Może niekoniecznie uzależnienie od adrenaliny, ale lubię eksplorację opuszczonych miejsc. We wrześniu stuknęło mi dziewięć lat, odkąd się tym zajmuję. Pierwszy raz byłem właśnie w Czarnobylu. Miałem 19. Jest jakaś tajemnica tego miejsca.

– Kiedyś przejdzie?
– Pogadamy za trzydzieści lat. Mam nadzieję, że nie. Nie czuję się wypalony. Często sobie mówię - "nigdy więcej". Wychodzi inaczej.

– Jak reaguje mama?
– Tak samo za każdym razem – "znowu!?". Ale, ale! Koszty pierwszej wyprawy pokryła za mnie. Są też pytania znajomych. "Po co tam jedziesz?". Tak już mam. Niektórzy lubią leżeć na plaży na Krecie lub Wyspach Kanaryjskich. Ja wolę wstać o 4 nad ranem i wrócić do pokoju o 3:30 następnego dnia. Lubię, gdy się dzieje.

– Krajobraz często się zmienia?
– W najpopularniejszych miejscach bardzo często. W sali gimnastycznej jednego z przedszkoli scenografia zmienia się kilka razy dziennie. Fotografowie ustawiają lalki do zdjęć. Widziałem kółko z ułożonych krzeseł. Na nich siedziały lalki, przed nimi leżały inne zabawki. Fantazja jest nieograniczona. Najlepsze, że można tam też znaleźć fotografię sali z okresu przed ewakuacją. Często turyści robią tam zdjęcie "porównawcze".

– Na koniec zapytam o stadion. Jego nie udało mi się odwiedzić.
– Gdyby nie trybuna, nikomu nie uwierzyłbym, że tam był stadion. Nieco wcześniej jest brama, gdzie mieli sprzedawać bilety. Murawę można rozpoznać tylko dzięki betonowym pozostałościom po bieżni, znajdującej się wokół. A "trawa" to gęste drzewa, krzak przy krzaku. Nie ma mowy nawet o dryblingu.

– Ponoć w kompleksie jest namalowana "eLKa". Prawda?
– Tak. Znajduje się na samej górze trybuny. Nie chciałem tego widzieć. Krew by mnie zalała. Nie chodzi nawet o sympatie, bo jestem fanem Bundesligi. Szkoda, że takie miejsca są tak traktowane.

***

Emocje opadły. W literaturze faktu jest idealne podsumowanie Czarnobyla. "Tam życie minęło. Na drugie nie ma już siły".

Bibliografia:
"Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości" – Swietłana Aleksijewicz

Najnowsze
Liga hiszpańska kobiet: FC Barcelona – Atletico [SKRÓT]
nowe
Liga hiszpańska kobiet: FC Barcelona – Atletico [SKRÓT]
| Piłka nożna / Hiszpania 
(fot. TVP SPORT)
Gol dla Śląska jak bramka Lamparda. Ale teraz był VAR
Burak Ince strzelił gola, ale musiał czekać dwie minuty na jego uznanie. Frank Lampard też strzelił, ale Anglia... odpadła i do dzisiaj to wspomina. (fot. Getty Images/Canal Plus Sport)
polecamy
Gol dla Śląska jak bramka Lamparda. Ale teraz był VAR
Fot. TVP
Rafał Rostkowski
Świątek wraca do gry! Kiedy i z kim mecze w Stuttgarcie?
WTA Stuttgart 2025 – kiedy gra Iga Świątek? (fot. Getty)
Świątek wraca do gry! Kiedy i z kim mecze w Stuttgarcie?
| Tenis / WTA (kobiety) 
Wisła Płock – ŁKS Łódź. Betclic 1 Liga [SKRÓT]
Wisła Płock – ŁKS Łódź. Betclic 1 Liga, 28. kolejka [SKRÓT]
Wisła Płock – ŁKS Łódź. Betclic 1 Liga [SKRÓT]
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Drabinka rozlosowana. Świątek może trafić na medalistkę olimpijską
Iga Świątek (fot. Getty Images)
Drabinka rozlosowana. Świątek może trafić na medalistkę olimpijską
| Tenis / WTA (kobiety) 
Oglądaj Sportowy TOP Tygodnia. Goście: Jóźwik, Łomacz, Moura
Sportowy TOP tygodnia – sportowe wydarzenia tygodnia (13.04.2025)
Oglądaj Sportowy TOP Tygodnia. Goście: Jóźwik, Łomacz, Moura
| Sportowy Top Tygodnia 
Liga hiszpańska kobiet: FC Barcelona – Atletico [MECZ]
FC Barcelona – Atletico Madryt, liga hiszpańska kobiet – mecz 25. kolejki. Transmisja online na żywo w TVP Sport (13.04.2025)
Liga hiszpańska kobiet: FC Barcelona – Atletico [MECZ]
| Piłka nożna / Hiszpania 
Do góry