Tak skromnej przewagi w tabeli lider nie miał od ośmiu lat. Takiego lidera generalnie jeszcze Bundesliga nigdy nie miała. Tak nisko na półmetku rozgrywek Bayern Monachium nie był od dziewięciu lat, a Robert Lewandowski już dawno nie czuł na plecach tak intensywnego oddechu rywala w walce o statuetkę króla strzelców.
Bayern panuje niepodzielnie w Niemczech od siedmiu lat, wygrywa puchar za pucharem, nie daje się zdetronizować nawet wtedy, gdy jesienią wpada w potężne perturbacje, a znienacka rękawicę rzuca mu przeciwnik rozpędzony do tego stopnia, że święta bożonarodzeniowe spędza z sześcioma punktami przewagi nad Bawarczykami. Nawet z nożem na gardle i przyparci do muru, piłkarze z Allianz-Arena potrafili koniec końców wywinąć się z opresji i wrócić na szczyt, co za naszą zachodnią granicą zbudowało rzadko spotykaną nić solidarności między klubami i kibicami. Pewnie, że każdy ma apetyt, by w końcu obalić mistrza, ale generalnie z roku na rok wszystkim obojętnieje już, kto tego dokona, ważne by wreszcie przerwać monachijską hegemonię. Zburzyć nudę, rutynę, urozmaicić rozgrywki, które pod tym względem przewidywalne są od dawna. Co więcej – już nawet kibicom FCB zdarza się twierdzić, że strącenie ich idoli z piedestału byłoby korzystne dla klubu, którego działacze wyraźnie się rozleniwili, popadli w narcyzm i znużeni deficytem ligowych wyzwań zaniedbali kadrę.
Choć to samo mówiło się rok temu, to w obu przypadkach jest to opinia uzasadniona: istnieje wiele przesłanek, by uwierzyć że to sezon, który w końcu na pierwszym miejscu zakończy kto inny. 12 miesięcy temu faworytem do wygrania wyścigu była Borussia Dortmund, która rozkoszowała się sporym dystansem dzielącym ją od Bayernu i formą zespołu, jakiej na Signal-Iduna Park nie widzieli od dawna. Tym razem stawce przewodzi RB Lipsk, za plecami Byków czai się Borussia Moenchengladbach, obrońcy trofeum są dopiero trzeci. Za ich plecami też jednak spokojnie nie jest, bo poddawać nie mają zamiaru się w Dortmundzie, a być może do wyścigu włączą się też kolejni. Co zatem czeka nas w trakcie rundy wiosennej i na co powinniśmy zwrócić uwagę?
OBALIĆ MISTRZA
37 punktów zebranych przez zawodników Lipska jesienią nie jest może wynikiem wybitnym (Borussia miała rok temu o osiem więcej), ale w pełni wystarczającym, by rok 2020 rozpocząć z poczuciem tego, że losy sezonu leżą w ich rękach. Przewaga nad resztą peletonu jest jednak skromna, w obliczu 17 zbliżających się spotkań i równolegle walki w europejskich pucharach, skurczyć może się jeszcze szybciej. W tej chwili piłkarze Juliana Nagelsmanna mają dwa punkty nad wiceliderem, cztery nad trzecim zespołem i siedem nad czwartym – tak relatywnie skromnych dysproporcji nie było w Bundeslidze od lat. W ostatnich sezonach różnica punktowa między pierwszym a ostatnim zespołem zajmującym miejsce gwarantujące grę w LM wynosiła kolejno: 14, 15, 14, 20, 15, 17 oraz 15 punktów. Aktualne siedem wrażenia zatem nie robi, po raz ostatni mniejszą różnicę odnotowano w sezonie 2011/12 – wynosiła tylko punkt.
Tę zimę Bawarczycy spędzali na najniższym stopniu podium, co już od dawna im się nie przydarzyło. Od 2012 roku nie wypadli z czołowej dwójki, a ostatni przypadek, gdy zabrakło ich w ścisłej czołówce, to sezon 2010/11. Wówczas z kolei plasowali się na dopiero piątej lokacie, po rundzie wyprzedzali ich nawet piłkarze... Hannoveru i Mainz. Koniec końców mistrzostwo kraju zdobyła Borussia Dortmund, Bayern był dopiero trzeci.
Aż cztery z ostatnich sześciu sezonów ze statuetką króla strzelców zakończył Lewandowski. W 2015 roku przechytrzył go Alexander Meier, dwa lata później sztuki tej dokonał Pierre-Emerick Aubameyang. Generalnie jednak Polak rzadko kiedy miał równorzędnego rywala – w ostatnim czasie rozgrywki kończył z czterema golami w dorobku więcej od Paco Alcacera (2018/19), czternastoma od Nilsa Petersena (2017/18), pięcioma od Aubameyanga (2015/16) oraz dwoma od Mario Mandzukicia (2013/14). Po 11 kolejkach tego sezonu wydawało się, że konkurentów znów zdeklasuje, bo przecież na tym etapie mógł się pochwalić już 16 golami. Ostatecznie jednak kroku zdołał dotrzymać mu Timo Werner (po rundzie jesiennej tylko o jedną bramkę mniej) i wygląda na to, że w najbliższych miesiącach to ta dwójka będzie między sobą wyjaśniała, kto jest skuteczniejszym napastnikiem.
POKRĘCONE LOSY RODAKÓW
Niezwykle interesująca runda czeka nas z biało-czerwonej perspektywy. O Lewandowskim powiedziano już w ostatnim czasie wszystko, natomiast warte uwagi są losy pozostałych z polskiej kolonii w Bundeslidze. Niewykluczone, że ostatnie miesiące w Niemczech spędza Łukasz Piszczek, którego umowa z Borussią Dortmund wygasa wraz z końcem czerwca. Sygnałów o potencjalnym przedłużeniu kontraktu na razie nie ma, choć nie jest tajemnicą, że Polak jest w BVB niezwykle ceniony i trudno wykluczyć scenariusz, w którym zostaje na Signal-Iduna Park jeszcze na rok. Tak czy owak jego przygoda w tym klubie zmierza ku końcowi i trzeba przyznać, że zmierza w sposób dość specyficzny. Gdy kilkanaście lat temu przenosił się z Zagłębia Lubin do Herthy, był napastnikiem. W Berlinie spotkał Luciena Favre'a, który najpierw zrobił z niego skrzydłowego, potem prawego obrońcę. Z czasem ich drogi się rozeszły – Szwajcar trafił do Moenchengladbach, a potem do Nicei, Piszczek w tym czasie grał w BVB u Klopp, Tuchela, Bosza czy Stoegera. Losy obu dżentelmenów przecięły się ponownie latem 2018 roku, a ich współpraca trwa do dzisiaj. Wygląda na to, że Favre wiosną na dobre spuentuje ewolucję "Piszcza", którego – jak można wnioskować po pojedynczych jesiennych meczach i zimowych sparingach – będzie wykorzystywał w roli środkowego brońcy w trzyosobowym bloku. Choć Polak występował już w tej roli u Tuchela czy Adama Nawałki, znamienne że klamrę ewolucyjną domknie akurat u szwajcarskiego trenera. Cóż, zabrakło tylko występu między słupkami.
Bardzo ważne miesiące mają też przed sobą Rafał Gikiewicz i Dawid Kownacki, choć ich położenie jest diametralnie inne. Ten pierwszy jest jednym z największych pozytywnych zaskoczeń sezonu – wraz z kolegami z Unionu punktuje zaskakująco efektywnie, obronił najwięcej strzałów ze wszystkich bramkarzy (69), jest 14. zawodnikiem według średniej not w rankingu "Kickera". W czerwcu jego umowa z klubem wygaśnie, a Polak staje przed szansą walki o ostatni w karierze duży kontrakt. Jeśli utrzyma obecną formę, to zainteresują się nim nie tylko drużyny z drugiej połówki tabeli, ale może i te z czołówki – szukające na przykład wartościowego konkurenta dla "jedynki".
W tym samym rankingu "Kickera" Kownacki jest... ostatni. 207 sklasyfikowanych piłkarzy i 207. miejsce byłego piłkarza Lecha nie napawa optymizmem. Jesienią Fortuna pobiła rekord transferowy kupując go za 7,5 miliona euro, ale ubiegłą rundę skrzydłowy powinien jak najszybciej wymazać z pamięci. Nie strzelił gola, nie dołożył żadnej asysty, prezentował beznadziejną formę. Działacze zareagowali przytomnie, bo już na początku roku wypożyczyli z Schalke Stevena Skrzybskiego, a teraz starają się o Salomona Kalou z Herthy. "Kownaś" stąpa więc po cienkim lodzie, a wiosna będzie dla niego podwójną grą o utrzymanie – dla zespołu w lidze i dla niego w składzie.
SIEDLISKO TALENTÓW
Ma 19 lat, blisko dwa metry wzrostu, norweski paszport i niebywałą zdolność do strzelania goli. Erling Haaland jesienią robił furorę w barwach RB Salzburg strzelając aż osiem goli w sześciu meczach Ligi Mistrzów i dwa razy tyle w czternastu spotkaniach ligowych. Poprzedni rok nie zdążył się jeszcze skończyć, a telefon Mino Raioli zdołał się już kilkukrotnie przegrzać od nawału połączeń z różnych krańców Europy. Na wyświetlaczu pojawiał mu się kierunkowy z Turynu, z Manchesteru, ale też z Dortmundu i właśnie na przeprowadzkę do Niemiec zdecydował się jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia.
Desperacko poszukująca napastnika Borussia nie wahała się wpłacić klauzuli i uiścić szeregu pozostałych opłat, na czele z prowizją dla agenta, byle tylko w końcu mieć w składzie rasową "dziewiątkę". Działacze klubu jeszcze w grudniu polecieli do Austrii i prezentowali zawodnikowi filmy pokazujące... doping kibiców w trakcie spotkań. Pokazywali choreografie, zachęcali mozaiką barw na trybunach, nęcili kompilacjami demonstrującymi rozmach ofensywny zespołu Favre'a. Sam piłkarz, już po podpisaniu umowy, szybko serca wspomnianych kibiców skradł twierdząc, że najbardziej nie może doczekać się zwycięstwa w derbach z Schalke, a Dortmund od zawsze leżał mu bardziej niż Gelsenkirchen.
To jednak nie jedyny zdolny młody piłkarz, którego wiosną warto bacznie obserwować. W szczytowej formie jest grający w Lipsku Werner, który w punktacji kanadyjskiej zgromadził więcej punktów niż Lewandowski. O sile Schalke stanowi Marokańczyk Amine Harit, który stracił ostatni sezon wskutek problemów osobistych (śmiertelne potrącenie człowieka, zbyt częste przesiadywanie w kasynach), a teraz wyrósł na gwiazdę ligi. W Moenchengladbach błyszczy syn Liliana, Marcus Thuram, w Bayernie Hans-Dieter Flick na nowo wymyślił Davida Alabę (robiąc z niego stopera) oraz dając szansę Joshui Zirkzee (siedem minut w lidze i... dwa gole). A są jeszcze przecież Laszlo Benes z Borussii, Milot Rashica z Werderu, Robert Skov z Hoffenheim, Achraf Hakimi z BVB i wielu innych.
TRENERSKIE EKSPERYMENTY
Bundesliga to jednak nie tylko zasłużone kluby i świetni piłkarze, ale też niezwykle perspektywiczni trenerzy. Nie jest to oczywiście Premier League przepełniona wielkimi nazwiskami z Mourinho, Guardiolą czy Kloppem na czele, ale liga wychowująca młodych szkoleniowców, którzy w przyszłości mogą zakotwiczyć także i na Wyspach. Najjaśniej błyszczy oczywiście gwiazda Nagelsmanna, którego Lipsk jest na półmetku liderem, a on sam może zostać najmłodszym mistrzem kraju w historii. Po piętach 32-latka depcze wciąż bardzo młody w tym zawodzie 42-letni Marco Rose z Moenchengladbach, a misję wyprowadzenia Bayernu na właściwe tory otrzymał choć 54-letni, to dopiero zaczynający poważną przygodę Flick.
W Niemczech roi się od trenerów, dla których aktualna praca jest pierwszą, maksymalnie drugą poważną. David Wagner z Schalke wcześniej trenował tylko angielskie Huddersfield, Aflred Schreuder z Hoffenheim prowadził w seniorach wyłącznie Twente, Oliver Glasner z Wolfsburga latem po raz pierwszy wyjechał w poszukiwaniu wrażeń z Austrii, zaś Florian Kohfeldt z Werderu pracował tylko z juniorami. Wymieniać można dalej – Adi Huetter prowadzący Eintracht ma w CV zespoły austriackie i szwajcarskie, a Steffen Baumgart z Paderborn sam wprowadził klub do pierwszej ligi, wcześniej trenował tylko grający w czwartej lidze Berliner AK.
Mówiąc krótko: Bundesliga jest ligą przygotowującą trenerów do poważniejszych wyzwań, a przy tym niezwykle interesującą pod kątem obserwacji ich rozwoju. Multum systemów taktycznych, zderzające się ze sobą filozofie gry, odważne stawianie na młodzież – to wszystko obserwowaliśmy jesienią i obserwować będziemy wiosną.