Przemysław Zamojski, który w koszykówce 3x3 ma szanse wywalczyć z reprezentacją Polski kwalifikację do igrzysk w Tokio, przyznał, że nowa olimpijska dyscyplina jest dla niego fascynująca. – To moja miłość od pierwszego wejrzenia – podkreślił zawodnik Stelmetu Enea BC Zielona Góra.
– Choć jest pan dziewięciokrotnym mistrzem Polski w odmianie klasycznej koszykówki, to można odnieść wrażenie, że właśnie ta 3x3 coraz bardziej pana wciąga...
Przemysław Zamojski: – Bo tak jest. To moja miłość i to od pierwszego wejrzenia. Jako 14-15-letni chłopak jeździłem z kolegami z Elbląga po całej Polsce na uliczne turnieje w koszykówce 3x3. Ta odmiana gry zawsze była w mojej krwi. Kiedy dwa lata temu dołączyłem do reprezentacji, to jeszcze bardziej mi się spodobała. Chyba zostanę przy niej na dłużej... Mam nadzieję, że w kolejnych sezonach uda mi się pogodzić obydwie koszykówki, bo ta normalna to mój zawód, a 3x3 można powiedzieć, że hobby i frajda. Spełnieniem marzeń byłby występ w igrzyskach.
– Co pana fascynuje w koszykówce 3x3?
– Nieobliczalność, zwroty akcji, intensywność, fizyczność. W reprezentacji na turniej czy igrzyska są tylko cztery osoby, jeśli komuś coś się stanie w trakcie zawodów, nie można skorzystać z rezerwowego, trzeba w trójkę kończyć i stąd ta nieprzewidywalność.
– To także inny kontakt z publicznością i trenerem...
– Oczywiście, inny klimat i atmosfera, bliska interakcja z kibicami. W trakcie meczu cały czas gra muzyka. Nie można się też kontaktować z trenerem i wzrokowo, i głosem, bo za to jest najpierw ostrzeżenie – sędzia pokazuje literkę C, czyli coaching, a przy kolejnym tego typu zachowaniu odgwizduje faul techniczny. Skutkuje on karą w postaci rzutu wolnego dla rywali i oddaniem piłki przeciwnikowi.
– A inne różnice?
– Sporo szczegółów. Gramy do zdobycia 21 pkt, ale maksimum 10 minut. Jeśli nie będzie 21 pkt, to wygrywa ten, kto ma więcej. Po szóstym faulu drużyny, bo nie ma tu przewinień zapisywanych na konto zawodnika, dwa rzuty wolne dla przeciwnika, a po 10. dwa rzuty i piłka dla rywali. Poza tym inny system rywalizacji – czasami nawet trzy mecze w ciągu dnia z dwiema godzinami przerwy. Nie można normalnie zjeść, odpocząć. Cały czas trzeba być gotowym do gry. Powiem tak – trzeba się przyzwyczaić do koszykówki 3x3, bo jest specyficzna. Zawsze łatwiej przychodzi mi powrót do normalnej wersji dyscypliny.
– W czwartek po raz pierwszy w historii Polska zwyciężyła w turnieju 3x3 United League, wygrywając wszystkie pięć meczów w Sankt Petersburgu. Przygotowania do walki o igrzyska weszły na odpowiedni tor, ale na przeszkodzie w budowaniu formy stoi obecnie pandemia koronawirusa...
– Przed wyjazdem do Rosji mieliśmy wielkie obawy, bo widać było, jak rozwija się sytuacja w Europie. Pod względem sportowym wszystko wyszło świetnie, choć z tyłu głowy była myśl, że mogą być komplikacje z powrotem do Polski. Tylko w pierwszym meczu byliśmy trochę ospali, ale to nic dziwnego po 14-godzinnej podróży z Warszawy via Frankfurt do Rosji. Zameldowaliśmy się w Petersburgu o północy, a już po 14 godzinach wyszliśmy na boisko.
– Sukces tym większy, że po raz pierwszy graliście w składzie: Michael Hicks, Piotr Pawłowski, Szymon Rduch i pan. W finale pokonaliście łotewski Ventspils Ghetto 19:12 i była to druga wygrana z tym faworyzowanym rywalem w turnieju.
– Zgraliśmy się dzięki intensywnym obozom przygotowawczym z udziałem 8-10 koszykarzy. Mogliśmy przećwiczyć wiele elementów i to zaowocowało w Rosji. Uzupełnialiśmy się na boisku naprawdę super. Szkoda, że na razie wszystko zostało wstrzymane, bo forma zdecydowanie rosła. Dobrze, że wróciliśmy do kraju "rzutem na taśmę" i bez większych perturbacji.
– Odwołano natomiast olimpijskie kwalifikacje, które miały się odbyć w indyjskim Bengaluru w połowie marca. Jaki zatem jest dalszy harmonogram przygotowań?
– Nie wiemy, jaka jest przyszłość kwalifikacji olimpijskich, podobnie jak i samych igrzysk. Jesteśmy w zawieszeniu. Mam nadzieję, że jak najszybciej wznowimy treningi w szerszym gronie, ale trudno przewidzieć, kiedy to będzie...
– A jak wygląda sytuacja w zielonogórskim klubie? Trenujecie, spotykacie się na siłowni?
– Tu także oczekiwanie. Treningów nie mamy. Niektórzy koledzy wyjechali już do swoich krajów. Każdy podejmuje indywidualną decyzję w zależności od sytuacji. Czekamy na oficjalne komunikaty i przede wszystkim na decyzję rosyjskiej ligi VTB, której rozgrywek nie zawieszono. Mamy indywidualnie podtrzymywać formę.
– I jak pan to robi?
– Przede wszystkim cieszę się, że jestem na miejscu, z rodziną, że powrót był taki sprawny. Cóż, w domu nadrabiam czas z rodziną, bo w tak intensywnym sezonie zawsze brakuje chwil z bliskimi. Mogę co najwyżej robić sobie w domu siłownię... podnosząc czwórkę moich dzieciaków i biegać tam, gdzie najmniej ludzi.
– Jak pan patrzy na sytuację w obliczu pandemii koronawirusa porównując działania władz, ale i zachowanie ludzi w Polsce i w Rosji?
– W Polsce jest na pewno większa świadomość zagrożenia niż w Rosji. W Sankt Petersburgu w ogóle nie spotkaliśmy się z obawami, co może się stać w najbliższej przyszłości. Uważam jednak, że lepiej dmuchać na zimne i zdawać sobie sprawę, jak rozwija się sytuacja.