| Kolarstwo / Kolarstwo torowe
To nie będą igrzyska przypadkowych wyników. Wygrają ci, którzy nawet w ciężkich warunkach przygotują wysoką formę – mówi w rozmowie z TVP Sport Wojciech Pszczolarski, kolarz torowy, dwukrotny mistrz Europy w wyścigu punktowym. O ile igrzyska się odbędą...
Marcin Wojtasik, TVP Sport: – Jak wyglądają twoje treningi i jak dbasz o formę w czasie epidemii?
Wojciech Pszczolarski, kolarz torowy: Pozostaje mi trenować samotnie, choć z drugiej strony bardzo często jeżdżę sam na szosie. Rzadko korzystam z toru jako zawodnik średniego dystansu. Teraz tym bardziej – ze względów – bezpieczeństwa przygotowuję się w samotności. Przy gorszej pogodzie pozostaje mi trenażer, ale muszę sobie jakoś radzić. Wszyscy mamy takie same warunki, a przecież mogłoby być gorzej. Hiszpańscy zawodnicy są ograniczeni do treningów domowych.
Quarantine solo ride ☣️🚴♂️
— Wojtek Pszczolarski 🐝 (@wojtekpszczola) March 15, 2020
.
.
.#stayhome #zostańwdomu #keepcalm #koronawirus #covid_19 #soloride #trenujesam pic.twitter.com/OiETe2RS53
– W normalnych warunkach tego pytania nie zadałbym – bo to byłoby oczywiste – ale... przygotowujesz się do igrzysk olimpijskich?
– Tak, myślę tylko o igrzyskach. To jest główny cel. Turniej olimpijski nie został odwołany, mimo tego, co się o tym pisze i mówi. MKOl nie podjął żadnej decyzji, choć według różnych scenariuszy Igrzyska mogą odbyć się w terminie, albo nieco później, albo nawet w przyszłym roku. Na razie w głowie mam początek sierpnia – wtedy wypada moja konkurencja, madison. To byłaby już końcówka igrzysk. Szykuję się pod tę datę.
Jest jeszcze chwila, żeby podjąć wiążące decyzje. Spójrzmy na Euro 2020 – miało rozpocząć się pięć tygodni wcześniej niż turniej olimopijski. UEFA zmieniła termin dopiero niedawno, więc myślę, że MKOl ma jeszcze trochę czasu, żeby coś zdecydować. Igrzyska w Sydney były rozgrywane od połowy września. Nie widzę problemu, żeby podobnie było i tym razem.
– Kiedy Thomas Bach mówi, że impreza nie jest zagrożona i nie ma tematu jej odwołania, wielu kibiców i dziennikarzy słucha z niedowierzaniem. Jak wygląda to z perspektywy sportowca, dla którego to najważniejszy turniej. Turniej, któremu jest podporządkowane wszystko?
– To impreza czterolecia. To będą moje pierwsze igrzyska i kto wie, czy nie ostatnie. Tego nie wiem. Nikt też nie wie, jak długo będziemy walczyć z koronawirusem. Nie dziwię się Thomasowi Bachowi, sam trzymam się pierwotnej daty i wolałbym nie zmieniać planów.
– To byłyby igrzyska pod specjalnym nadzorem, być może bez udziału kibiców. Byłbyś w stanie to zaakceptować?
– Być może trzeba będzie się z tym zmierzyć. Akurat w kwestii pustych trybun my – kolarze torowi – mamy doświadczenie (śmiech). Mam tu na myśli oczywiście zawody ogólnopolskie niż te rangi międzynarodowej. Mistrzostwa świata w Pruszkowie wyszły pod względem publiki idealnie.
– Jak na to wszystko reaguje twoje środowisko. Trzymacie wspólny front?
– Raczej o tym nie rozmawiamy. Z tego, co widzę na portalach społecznościowych – także szosowców – większość jest tą sytuacją przerażona, ale... trenuje cały czas. To jest nasza praca. Nikt nie będzie teraz odpoczywał, rezygnował, bo nagle może się okazać, że igrzyska olimpijskie odbędą się jednak w terminie.
– Mateusz Rudyk – jako cukrzyk – ma wątpliwości i trudno się temu dziwić.
– Tak. To specyficzna sytuacja, bo jest w grupie podwyższonego ryzyka. On też trenuje teraz sam, na dodatek bardziej niż ja potrzebuje treningów na torze. Z tym też musi sobie poradzić. Korzysta z trenaży, ma dostęp do przeznaczonej tylko dla niego siłowni, więc nie jest na straconej pozycji.
– Dwa lata temu rozmawiałem z Twoim trenerem, Jackiem Kasprzakiem, który stwierdził, że przy niezaburzonych przygotowaniach może obiecać dwa, trzy olimpijskie medale. Dziś możemy robić takie rachuby?
– To była dobra prognoza (śmiech). Kolarstwo torowe jest nieprzewidywalne i wszystko może się wydarzyć. Pamiętam mój wyścig w madisonie podczas mistrzostw świata w Berlinie. Od początku nam się nie układał, ale w końcu zaczęliśmy przebijać się do przodu i wtedy przytrafiły mi się defekt i kraksa. Takie zdarzenie może przekreślić wszystko - szansę na medal, na dobry wynik, na ukończenie wyścigu. Ciężko więc cokolwiek przewidywać, choć mamy największą od lat reprezentację (Polacy mogą wystąpić w 10 z 12 olimpijskich konkurencji – przyp. autora), więc będzie sporo szans medalowych. Mamy Mateusza Rudyka, mamy Darię Pikulik -– która przywiozła brązowy medal z Berlina – mamy dziewczyny sprinterki. Mamy kilku dobrych zawodników ze światowej czołówki, bo słabi na Igrzyska nie jadą. Trzeba przecież wywalczyć kwalifikację, pracuje się na nią dwa lata. Z Polakami trzeba będzie się liczyć, zwłaszcza, że wszyscy mają zaburzone przygotowania. Być może nie będziemy mieli zgrupowań zagranicznych, ani wysokogórskich, bo o to w tej sytuacji trudno. Sądzę jednak, że nie będą to igrzyska przypadkowych wyników. Wygrają ci, którzy nawet w ciężkich warunkach przygotują wysoką formę.
– Czego życzyć Ci na najbliższe miesiące, poza oczywiście zdrowiem? Igrzysk w terminie?
– Igrzysk w terminie i przede wszystkim spokoju. Tego – my zawodnicy – potrzebujemy. Nie służy nam rozsiewanie plotek i niepewność co do tego, czy Igrzyska zostaną rozegrane, czy nie. To miesza nam w głowie. Szykujemy się według konkretnych, rozpisanych planów, a taka zmiana wszystko by popsuła. To byłby rok w plecy. Nie wiem, w jakiej formie i na jakim poziomie będę za rok. Przede mną być może jedyna olimpijska szansa i chciałbym w spokoju się do niej przygotować.
– Z wirusowym zagrożeniem zetknąłeś się bezpośrednio. W Kanadzie, prawda?
– Przed zawodami Pucharu Świata w kanadyjskim Milton trenowaliśmy w Portugalii i byłem tam przeziębiony. Potem leciałem samolotem, w którym było kilka chorych osób i – przy obniżonej odporności – znowu coś złapałem. Jak się okazało już po wszystkim, była to grypa. Mimo trzech dni wyjętych z życia chciałem podjąć się startu w madisonie, żeby zdobyć jeszcze trochę punktów do rankingu olimpijskiego. Przed startem poszedłem do lekarza zawodów, żeby się przebadać. Podczas wywiadu zapytał się, czy byłem ostatnio w Chinach. Byłem. Na igrzyskach wojskowych w... Wuhan. Na hasło „Wuhan” zostałem natychmiast przewieziony na izbę przyjęć szpitala w Milton. Przebadano mnie na obecność koronawirusa, ale wynik był na szczęście negatywny. Spędziłem tam dziesięć godzin, startu nie zdążyłem zaliczyć. Grunt, że nie musiałem przechodzić kwarantanny i mogłem wracać do domu.
Tak to było... 🤷♂️ https://t.co/8tHrx7ipIM
— Wojtek Pszczolarski 🐝 (@wojtekpszczola) March 3, 2020