Szesnaście lat temu (17 kwietnia 2004) Andrzej Gołota w wieku 36 lat po raz pierwszy spędził w ringu całe dwanaście rund. Był najbliżej tytułu mistrza świata. Niestety sędziowie wypunktowali remis i pas został u Chrisa Byrda.
Gdy w 2000 roku Gołota uciekł z ringu po 2. rundzie walki z Mikiem Tysonem, niewielu wierzyło, że Polak stanie jeszcze kiedykolwiek przed szansą na zdobycie upragnionego tytułu. I choć ostatecznie tuż po pojedynku z "Żelaznym" stwierdzono u niego złamanie kości policzkowej, a wynik batalii zmieniono na "no contest" (Amerykanin był pod wpływem marihuany, red.), to niesmak pozostał.
Między liny wrócił trzy lata później. Bez kłopotu uporał się z Brianem Niksem oraz Terrencem Lewisem i na początku 2004 roku związał się z legendarnym Donem Kingiem. To był strzał w dziesiątkę – dwa miesiące później Gołota zastąpił kontuzjowanego Derricka Jeffersona i zmierzył się z Byrdem o pas IBF królewskiej kategorii.
Dla Gołoty to był również powrót po ośmiu latach do nowojorskiej Madison Square Garden. W 1996 roku jego rywalem był Riddick Bowe, a walka przegrana przez Polaka przez dyskwalifikację zakończyła się jedną z największym zadym w historii tej dyscypliny.
Z Byrdem takich emocji nie było. Gołota dyktował tempo walki, ale miał problem z czystym trafianiem rywala, z kolei Amerykanin skupił się na obronie i w tym elemencie zaprezentował się naprawdę bardzo dobrze. Po dwunastu rundach wielu ekspertów widziało wygraną Polaka (m.in. Evander Holyfield i Lennox Lewis), ale sędziowie wypunktowali remis.
Steve Weisfeld wskazał na Gołotę (115:113), Tony Paolill na Byrda (113:115), a Melvina Lathan widziała remis (114:114). Kontrowersje wywołała ostatnia runda – wszyscy wypunktowali ją dla Polaka, tylko pani Lathan przyznała ją Amerykaninowi.
– Ta pani została potem przewodniczącą nowojorskiej komisji i przyznała się do przyjmowania prezentów od bokserskich promotorów. Gdybym wtedy wiedziała, że ma taki zwyczaj, to może sama bym jej coś sprezentowała przed walką z Byrdem? (śmiech) – przyznała Mariola Gołota w rozmowie z Kacprem Bartosiakiem.
Czy można mówić o skandalu, szwindlu, oszustwie? – Ta walka była bardzo trudna do punktowania. Gołota miał w niej najbliżej do mistrzostwa świata, nawet bliżej niż w następnej walce z Johnem Ruizem. Gdyby punktująca pojedynek sędzina Melvina Lathan nie popełniła błędu dając zwycięstwo w ostatniej rundzie Byrdowi, Gołota wygrałby 2:1 i zostałby mistrzem świata. Szkoda, że tak się nie stało. Ale nie podejrzewam, żeby to był szwindel. Po prostu pani Melvina nie bardzo się znała na boksie – przyznał Janusz Pindera, ceniony bokserski dziennikarzy, na łamach "Przeglądu Sportowego".
Jak na werdykt zareagowali główni zainteresowani? Gołota nie krył rozczarowania i już między linami przyznał, że był lepszy i to on powinien wygrać. Byrd z kolei po latach w rozmowie z portalem bokser.org zaznaczył, że remis to był sprawiedliwy werdykt.
Po latach do pojedynku wracało wielu ekspertów i pięściarzy. – Gołota został okradziony i to dwa razy. Dwa razy powinien być mistrzem świata, ale w starciach z Byrdem i potem z Johnem Ruizem oszukali go sędziowie – mówił Tyson podczas jeden z wizyt w Warszawie.
Wygraną Gołoty widział także Lewis, który nie tylko punktował ją dla Polaka, ale potem w kilku wywiadach przyznał, że to Polak był zdecydowanie lepszy w tym pojedynku. Szkoda, że sędziowie mieli inne zdanie...
***
Walka z Byrdem była dla Gołoty drugą o mistrzowski tytuł. Wcześniej przegrał z Lewisem (1997), potem lepsi okazali się Ruiz (2004, kolejny kontrowersyjny werdykt) oraz Lamon Brewster (2005).