| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
W czwartek GKS Katowice poinformował o zakończeniu współpracy z trenerem Dariuszem Daszkiewiczem. Odbyło się to w atmosferze skandalu. Część siatkarzy dostała wypowiedzenia umowy mimo ważnych kontraktów. Nie chcieli się zgodzić na niewypłacenie "premii". – Bardzo mi szkoda, że nie będę mógł pracować z moimi zawodnikami w kolejnym sezonie. To fantastyczne chłopaki. Udało nam się wypracować atmosferę. Jestem za to wdzięczny. Zobaczymy, co jeszcze przyniesie życie – mówi w TVPSPORT.PL.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Wspomnijmy koniec sezonu 2019/2020. Zajmujecie szóste miejsce w tabeli, co jest pozytywną niespodzianką. Co się dzieje w GKS Katowice?
Dariusz Daszkiewicz: – Ostatni trening w hali odbyliśmy 13 marca. Kolejne zajęcia uniemożliwiła sytuacja epidemiologiczna w naszym kraju. Sam nie mogłem podjąć decyzji o zatrzymaniu treningów, więc w niedzielę, 15 marca, odbyłem rozmowę z prezesem Markiem Szczerbowskim. Uzgodniliśmy, że przechodzimy na treningi zdalne. Zawodnicy otrzymali ćwiczenia indywidualne, które codziennie mieli wykonywać. Trafiły one również do wiadomości prezesa.
– Mieliście jeszcze nadzieję na to, że liga wróci, prawda?
– Dokładnie tak. Liczyliśmy na to, że przerwa potrwa maksymalnie dwa, trzy tygodnie. Nikt nie podejrzewał, że to koniec sezonu. Byliśmy gotowi do powrotu na boisko. Chcieliśmy dokończyć fazę zasadniczą i zagrać w play-off, ponieważ wiedzieliśmy, że poprzednie starcia z czołowymi drużynami w PlusLidze udowodniły, że wszystko może się zdarzyć i nie jesteśmy na straconej pozycji w walce o medale.
Pod koniec marca zadzwonił do mnie prezes Szczerbowski. Przekazał, że na spotkaniu władz klubów zapadła decyzja o rekomendacji obniżenia kontraktów o dwadzieścia procent z powodu niedokończenia sezonu. Tę wersję powtórzono podczas wspólnej wideokonferencji.
Umówiłem się na spotkanie w poniedziałek, 30 marca. Przyjechałem do klubu. Prezes przywitał się i od razu odesłał na rozmowę z Łukaszem Czopikiem, dyrektorem zarządzającym, a także mecenasem. Powiedziano mi, że sytuacja klubu jest dramatyczna i nie wiadomo, czy wystąpi on w PlusLidze w kolejnym sezonie. Miałem jednak w pamięci, że miesiąc wcześniej na specjalnie zwołanej przez prezesa konferencji prasowej oznajmiono, że byt GKS-u jest zapewniony do czerwca. Przyznał, że klub otrzyma od miasta jedenaście milionów złotych na rozwój wszystkich sekcji. Kiedy ktoś zapytał, czy istnieje prawdopodobieństwo wyprowadzenia siatkówki z GKS-u, odparł, że wszystkie scenariusze są możliwe.
Wracając do spotkania 30 marca, powiedziano mi, że miasto przelało na konto klubu tylko osiem milionów i prawdopodobnie pozostałych trzech nie otrzymamy. Podkreślono, że konieczne są cięcia. Na drugi dzień w prasie ukazała się informacja, że zgodnie z umową miasto Katowice przekazało brakujące trzy miliony GKS-owi.
– Byt klubu był zabezpieczony do końca czerwca.
– Dokładnie. Na spotkaniu z dyrektorem Czopikiem powiedziano mi też o tym, że kontrakty będą obniżone o dwadzieścia procent. Wiedzieliśmy, że każdego dotknie koronawirus i jakiejś części pieniędzy będziemy musieli się zrzec. Zadałem dwa pytania. Co z premią? Gwoli wyjaśnienia, nie są to specjalne pieniądze za wyniki. Kiedy początkowo negocjowałem swój kontrakt z ówczesnym dyrektorem sekcji, Dariuszem Łyczko, uzgodniłem z nim kwotę roczną. Powiedział, że budżet w 2019 roku nie daje możliwości, by rozłożyć ją na równe raty. Zaznaczył, że odkąd pracuje w GKS nigdy nie naraził klubu na długi. Zapytał, czy nie miałbym nic przeciwko, jeśli brakująca kwota zostałaby wypłacona w 2020 roku w postaci "premii". Zgodziłem się.
– Wspomniana "premia" to była po prostu należna część wypłaty, która nie mogła być wypłacona we wcześniejszym terminie, tak?
– Oczywiście. W podobnej sytuacji było chyba pięć osób, które finalizowały rozmowy z klubem pod koniec okienka transferowego. To nie była premia za szóste miejsce. Dyrektor Czopik odpowiedział mi, że nie jest upoważniony do rozmowy o formie wypłacenia tych pieniędzy. Zadałem drugie pytanie. Zastanawiało mnie to, czy nasza współpraca będzie kontynuowana. Kiedy podejmowałem pierwsze rozmowy z Dariuszem Łyczko, widział mnie w roli trenera na trzy, cztery lata.
– Kontrakt miał pan na rok?
– Tak. Dyrektor powiedział mi wtedy, że chciałby, abym szedł drogą Piotra Gruszki, który też pierwszy kontrakt miał tylko na sezon, a następnie zarówno klub, jak i trener byli na tyle zadowoleni ze współpracy, że przedłużyli umowę.
Dostaliśmy lakoniczny komunikat od władz, że klub wyraża zgodę na wyjazd Dustina. Trudno było mu wrócić, ale w końcu się udało. Co ciekawe, ten chłopak już od początku bycia w klubie się poświęcił. Miał mieć kontrakt od 1 sierpnia, ale warunkiem umowy było założenie działaności. W Stanach to nie jest proste, nie da się tego zrobić w jeden dzień. Nasz libero załatwił sprawę 14 sierpnia. Mimo usilnych tłumaczeń, że i tak zawodnika nie byłoby w klubie od początku sierpnia, ponieważ gra w kadrze, prezes powiedział, że kontrakt nie obowiązuje. Ostatecznie podpisano nową umowę pod warunkiem, że zrezygnuje chyba z dziesięciu procent uposażenia. Wszystko miało miejsce na tydzień przed startem ligi. Dustin nie miał wyjścia i podpisał dokument. Teraz dotknęły go kolejne próby zmniejszenia kontraktu.
— Co pan teraz zrobi?
— Na ten moment według prezesa klub ma mi zapłacić za dwanaście dni marca. Oddam tę sprawę do prawnika. Tyle razy wyciągałem rękę do klubu, ale muszę się bronić. Postaram się od tego wszystkiego oderwać. Mam trochę chorą mamę, więc jeżdżę to Tomaszowa, a później wyjeżdżam do Oświęcimia do dzieci.
— Czuje się pan najbardziej niedocenionym trenerem w lidze? Wszyscy podkreślają pana fachowość, a zespoły, którymi się pan zajmował nie były tymi z pierwszych stron gazet i często zmagały się z problemami finansowymi.
— Najbardziej mi szkoda planu. Chciałem pracować w Katowicach, ponieważ zagwarantowano mi możliwość zbudowania autorskiego zespołu. Jeśli coś by nie wyszło, odpowiedzialność spadłaby na mnie w stu procentach. Lubię takie warunki. Chciałem tu spędzić kilka lat, rozwinąć drużynę.
Propozycję przyjścia do GKS-u miałem już wtedy, gdy zespół awansował do PlusLigi. Nie skorzystałem z niej, ponieważ miałem nadzieję, że uda mi się zbudować coś pozytywnego z drużyną z Kielc. Po trzech latach ponownie rozmawialiśmy z dyrektorem. Mówiono mi, że wielki sukces nie jest nam potrzebny, ponieważ hala w Szopienicach powoduje, że fani za bardzo nie chodzą na mecze ze względu na animozje kibicowskie. Za trzy, cztery lata mieliśmy mieć swój obiekt przy stadionie. Zespół ostatecznie miał być zbudowany na rok oddania hali do użytku. Wtedy mieliśmy walczyć o europejskie puchary i medale PlusLigi.
Projekt ten legł w czwartek w gruzach. Bardzo mi szkoda, że nie będę mógł pracować z moimi zawodnikami w kolejnym sezonie. To fantastyczne chłopaki. Udało nam się wypracować atmosferę. Jestem za to wdzięczny. Zobaczymy, co jeszcze przyniesie życie.