Za sprawą Natalii Maliszewskiej w ostatnich latach short track z dyscypliny uznawanej za niszową stał się nadzieją medalową na igrzyska w Pekinie. Największy klub w kraju – Juvenię Białystok – czekają jednak turbulencje w związku z pandemią CoVID-19. Miasto zapewnia, że nie zakręci kurka z pieniędzmi, lecz wciąż nie likwiduje to powodów do niepokoju.
Białystok jest stolicą polskiego short tracku – stamtąd pochodzi większość medalistów mistrzostw Polski i niemal cała obecna kadra. To zasługa Juvenii oraz Szkoły Mistrzostwa Sportowego, stale dostarczającej młodych talentów.
– Wszystko to żyje praktycznie dzięki wsparciu władz Białegostoku. Z Warszawy otrzymujemy 260 tysięcy złotych na SMS – to są tak naprawdę koszty obiadów dla 35 zawodników i dwóch zgrupowań. W tym nie ma startów w zawodach krajowych, pozostałych pięciu obozów, sprzętu – to już zasługa miasta, które opłaca też szkoleniowców i nauczycieli czy gwarantuje bezpłatne korzystanie z lodowiska – mówi prezes klubu, Janusz Bielawski.
Juvenia nie jest jedyną hojnie wspieraną instytucją. Na Podlasiu inwestycje w sport stoją na bardzo wysokim poziomie. Zahamować może je kryzys wywołany przez pandemię. Tadeusz Truskolaski, prezydent miasta, stwierdził nawet, że sport zawodowy być może będzie musiał zapomnieć o dotacjach na przyszły rok. – Bez tego wsparcia nie przeżyjemy – ocenia Bielawski.
Nie zostaną na lodzie
W związku z tymi obawami, skierowaliśmy pytania do miasta. W odpowiedzi zastępca prezydenta, Rafał Rudnicki, wystosował pismo, w którym poinformował, że podejmowane w Białymstoku decyzje nie odbiją się m.in. na Juvenii, a short track nie straci środków.
Zawodnicy nie muszą obawiać się też o wypłaty stypendiów. Te, które zostały przyznane, nie zostaną zmniejszone.
To, w jaki sposób miasto traktuje dyscyplinę, jest dla niej bardzo dobrą wiadomością. Nie może jednak w pełni zniwelować obaw dotyczących przyszłości. Dalsze funkcjonowanie klubu w dużej mierze będzie zależało od tego, kiedy zawodnicy będą mogli wrócić do treningów.
Studnia nie bez dna
Juvenia weźmie udział, jak co pół roku, w konkursie dotacyjnym. Oznacza to, że by pieniądze mieć, będzie musiała spełnić określone warunki. – Nigdy nie mieliśmy z tym problemu – zapewnia Bielawski. Teraz jednak taki może się pojawić. Chodzi o 30 procent wkładu własnego, który trzeba wykazać na koniec okresu rozliczeniowego.
W ostatnim półroczu klub otrzymał 270 tysięcy złotych dofinansowania. Będzie musiał wykazać więc 116 tysięcy złotych (30 proc. z całości 386 tys.) wkładu własnego. – Do marca praktycznie normalnie funkcjonowaliśmy. Mamy więc te środki i bez przeszkód wystartujemy w kolejnym konkursie – mówi Bielawski.
Nawet w przypadku powodzenia i otrzymania dofinansowania zmartwienia się nie skończą. Wkład własny trzeba będzie wykazać przecież także po każdym kolejnym półroczu. – Te 30 procent wypracowujemy głównie z akcji szkoleniowych i wyjazdów na zawody łyżwiarskie. Każdy taki obóz lub wyjazd na zawody finansujemy z otrzymanych pieniędzy w 70 procentach, a reszta to wkład rodziców – wyjaśnia.
Nadchodzą chude miesiące?
– Nie ma szans, że bez tego uzbieramy potrzebną kwotę – dodaje. Wynika z tego, że nawet jeśli otrzyma dofinansowanie, będzie musiał ostrożnie gospodarować pieniędzmi. – Nie wydam nic aż do momentu, kiedy wrócimy do normalności – mówi.
– Uważam, że jeśli wszystko ruszy w październiku – od wtedy będziemy mogli organizować obozy i jeździć na zawody –będą pieniądze na działalność. Ale jeśli nie ruszymy, nie będzie można normalnie funkcjonować – wyjaśnia.
Co więc, jeśli do tego czasu nadal nie będzie można działać? – Wtedy pieniądze zostaną na koncie. Dostaniemy dotację i ją zwrócimy, bo nie zagwarantujemy tych 30 procent. Nie będę mógł kupić sprzętu ani zapłacić trenerom części wypłaty, którą otrzymują nie ze szkoły, a z klubu – mówi prezes Bielawski.
Byłoby to pół roku stagnacji i treningów wyłącznie na białostockim lodowisku (o ile będzie można je zamrozić). Choć sytuacja będzie kryzysowa, polski short track ją przetrwa. Zakładając, że miasto nadal będzie chętne do dotowania tej dyscypliny, pojawią się środki na kolejne półrocze.
– Kolejną datą graniczną będzie wtedy luty. Jeśli do tego czasu sport wróci – damy radę, jeśli nie – pieniądze znowu trzeba będzie oddać – mówi Bielawski. Wówczas sytuacja zacznie robić się coraz bardziej poważna. – W pewnym momencie skończą się płozy, buty, wszystkie rezerwy magazynowe dojdą do zera i zacznie nam wszystkiego brakować. Zawodnik złamie płozę i co? Będzie musiał kupić sam? To 1800 złotych. Jak? Nawet nie wypada… – mówi.
– Do końca roku przetrwamy. Jeśli ruszymy gdzieś w pierwszym półroczu, to będzie dobrze. Ale później trzeba będzie chyba się pakować. Po co komu klub, który nic nie daje i tylko generuje koszty? – kończy.
W poszukiwaniu mistrzów…
Opóźniający się powrót do rzeczywistości może okazać się problematyczny nie tylko dla Juvenii, ale także białostockiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. – Nie wiadomo jak pójdzie z naborem na następne lata do SMS-u. Nie wiadomo, czy będą w tej sytuacji chętni, jak będziemy funkcjonować. Zwykle rodzice mają rozterki przed posłaniem dziecka do takiej szkoły, a teraz one będą tylko narastać – mówi Bielawski.
Każdy miesiąc zwłoki będzie też mnożył straty sportowe obecnych podopiecznych. O ile reprezentacja Polski seniorów i juniorów od poniedziałku – choć w specyficznym rygorze – wróciła do treningów, o tyle podopieczni SMS-u siedzą w domach. – Short track to szalenie techniczna dyscyplina. Po kilku miesiącach bez treningu traci się bardzo dużo. – zaznacza prezes Juvenii.
– Teraz nie możemy przecież nikogo kontrolować. Nie wiemy, czy dzieciaki ćwiczą, czy siedzą przed komputerami. Poza tym z pewnością ich zapał i mobilizacja spada. Trenuje się po to, żeby rywalizować. Bez możliwości sprawdzania się, to wszystko może wydać im się pozbawione celu i sensu – mówi. – Kadra Polski powiedzmy, że będzie miała warunki, ale jeśli nie będzie kolejnych roczników, za parę lat ta dyscyplina może zniknąć – ocenia.
Czym szybciej do sportu wróci normalność, tym większe szanse, że polski short track wyjdzie z tej sytuacji bez większego uszczerbku. Z każdym kolejnym miesiącem stagnacji sytuacja będzie robiła się coraz bardziej poważna – zarówno na poziomie funkcjonowania klubu, jak i trenowania tych, którzy w przyszłości mają osiągać wyniki na miarę Natalii Maliszewskiej.