{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Piłkarz z wilczym biletem, prezes-grabarz i szeryf bez punktów. Najwięksi przegrani sezonu PKO Ekstraklasy

Sezon 2019/20 PKO Ekstraklasy nie dla wszystkich mógł być udany. Z ligą pożegnały się Arka Gdynia, Korona Kielce i ŁKS Łódź. Niezadowolonych było jednak dużo więcej. Kto w trwających rok zmaganiach zawiódł najbardziej? Oto najwięksi przegrani.
Zobacz też: Młodzi Polacy w Ekstraklasie? Ich żądania są absurdalne
Jedenaście, cztery i jeden – tyle sezonów z rzędu w PKO Ekstraklasie odpowiednio rozegrały Korona Kielce, Arka Gdynia i ŁKS. W pierwszym od lat sezonie, w którym spadały trzy zespoły można było spodziewać się, że zażarta walka o utrzymanie będzie toczyła się do samego końca. Tak jednak się nie stało. Słabość spadkowiczów była na tyle duża, że wszystko stało się jasne już w połowie rundy finałowej. Sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą – lecz w tym wypadku należy podkreślić, kto doprowadził do degradacji.
Najwięksi przegrani sezonu PKO Ekstraklasy:
Napastnicy Arki Gdynia
W ciągu ostatniego pobytu w PKO Ekstraklasie Arka zdołała dwa razy wywalczyć Puchar Polski. Zawsze jednocześnie walczyła o utrzymanie. Tym razem nie udało się ani jedno, ani drugie. Zawirowania w gdyńskim klubie były zbyt duże. Nowi właściciele, których obietnice nie były pokrywane, konflikt z miastem, czy roszady na ławce trenerskiej – to wszystko nie pomogło Arkowcom w utrzymaniu. Jacek Zieliński poprowadził gdynian w zaledwie dwunastu meczach, Aleksandar Rogić w piętnastu, a Ireneusz Mamrot w jedenastu. I to on zdobył najwięcej punktów.
Problemy Arki zaczęły się od transferów i słabej formy pewniaków. Zawodzili Adam Marciniak i Damian Zbozień, zaś dyrektor sportowy, Antoni Łukasiewicz wpadł na rewolucyjny pomysł obsadzenia co najmniej jednego skrzydła juniorami.
Kamil Antonik i Mateusz Młyński nie odpalili. Podobnie było z napastnikami. W ciągu całego sezonu Rafał Siemaszko, Fabian Serrarens i Oskar Zawada strzelili razem jednego gola! W ostatniej kolejce trafił ten ostatni. Niewiele, bo cztery bramki dorzucił Dawit Schirtładze zaś spośród snajperów najwięcej goli dołożył wiecznie solidny Maciej Jankowski, który wobec słabości skrzydłowych częściej grał na boku pomocy. Najbardziej zawiódł Serrarens. Holender inkasujący – bagatela – 60 tysięcy miesięcznie zapisał się tylko swoją nieudolnością.
Krzysztof Zając
Korona Kielce od lat typowana była do spadku z Ekstraklasy i zwykle utrzymywała się w niej siłą woli i charakterem. Niezależnie kto był trenerem i jakimi zawodnikami dysponował, potrafił sprawić, że przy Ściegniennego w Kielcach występowała ambitna paczka graczy wsparta wyróżniającą się indywidualnością – taką, jak przed laty Olivier Kapo, Miguel Palanca czy Airam Cabrera. Zamiast kultywować tę tradycję władze klubu, z prezesem Krzysztofem Zającem na czele postanowiły na potęgę ściągać piłkarzy z niższych lig niemieckich czy bałkańskich. Zawodnicy, których nazwiska kończyły się na "-ić" w pewnym momencie byli hurtowo sprowadzani do Kielc. Ich jakość piłkarska była znikoma.
Lepszych zawodników Korona miała w zespole juniorów, którzy w poprzednim roku wygrali CLJ. i tak dostali oni szansę na grę dopiero po spadku kieleckiego klubu. Wcześniej grały takie ananasy jak sprowadzony z szóstej ligi angielskiej D'Sean Theobalds. Gdzie tu logika? Lata błędów i traktowania klubu jak prywatny folwark skończyły się katastrofą. Może być jeszcze gorzej – nie wiadomo, czy Korona zostanie dokapitalizowana przez niemieckich właścicieli. Bez wsparcia może zakończyć się bankructwem. Zając dalej chce jednak rządzić klubem.
Wojciech Stawowy
ŁKS już za kadencji Kazimierza Moskala miał problemy w walce o utrzymanie. Były trener Wisły i Pogoni został zwolniony w trakcie pandemii koronawirusa, gdy jego drużyna nie grała. W jego miejsce przyszedł słynący z jeszcze bardziej ofensywnej i kombinacyjnej gry Wojciech Stawowy. Materiał ludzki jakim dysponował szkoleniowiec nie uprawniał do gry jego sposobem, mimo to z wyglądu przypominający szeryfa trener próbował zaimplementować go w drużynie. Powiedzieć, że nie przyniosło to rezultatu, to nic nie powiedzieć. Średnia 0,36 punktu na mecz mówi sama za siebie. Zamiast pomóc, Stawowy tylko przeszkodził. Zobaczymy, co będzie w pierwszej lidze – wszak trener rodem spod Krakowa ma pełne zaufanie władz. Kazimierz Moskal też je ponoć miał.
Karlo Muhar
Pora na pierwsze piłkarskie wyróżnienie indywidualne. Jeżeli kibice klubu wyraźnie nawołują, że nie przyjdą na stadion, jeśli w składzie będzie grał Karlo Muhar, to coś musiało być nie tak. Chorwat najpierw był witany z serdecznością, zwłaszcza po materiale, w którym przyznał się, że zakupił polskiego Fiata 126p. Potem musiał występować na boisku i przyjaźń z trybunami się skończyła. Kółeczko, podanie do najbliższego, strata – to był przekrój zagrań pomocnika. Gdy w jego miejsce zaczęli grać wychowankowie Lecha, okazało się, że mogą być i bardziej kreatywni, i pomocni w destrukcji. Mimo to przez dłuższy czas trener Dariusz Żuraw stawiał na 24-latka. Gdy przestał, Lech zaczął notować najlepsze wyniki. Wymowne.
Jagiellonia Białystok
To miał być wielki rok świętującej stulecie Jagiellonii. Nie wyszło. Drużyna stała się jedną wielką wieżą Babel, a liczni obcokrajowcy wcale nie pomogli w poprawieniu największych osiągnięć w historii klubu. Dwukrotny wicemistrz Polski po cichu marzył o prezencie na jubileusz, ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała fakty. Białostoczanie mogli się cieszyć, że rzutem na taśmę awansowali do grupy mistrzowskiej. Po zwolnieniu Ireneusza Mamrota zatrudniono Iwajło Petewa. Bułgar zrobił... jeszcze gorszy wynik, zdobywając średnio 1,35 punktu na mecz, podczas gdy poprzedni szkoleniowiec legitymował się bilansem 1,44. Jaga zatraciła lokalną tożsamość, a horda sowicie opłacanych stranierich nie przyczyniła się do poprawienia sytuacji. Ten pomysł Cezarego Kuleszy okazał się chybiony. Konsekwencje mogą się jeszcze pojawić.
Wojciech Myć
Specjalne miejsce w rubryce pozostawiamy dla arbitra, który po raz kolejny rozczarował. Wojciech Myć z Lublina wyróżnia się sylwetką i błędami, które popełnia. Były kulturysta poprowadził osiem spotkań Ekstraklasy, w większości nie panował nad sytuacją i narażał się na niepochlebne komentarze. Jego ostatnim meczem było starcieWisły Kraków z Koroną Kielce w 35. kolejce Ekstraklasy. Festiwal błędów arbitra sprawił, że w dwóch ostatnich seriach gier arbitra już nie zobaczyliśmy. A debiutanci, jak choćby Damian Sylwestrzak spisali się całkiem przyzwoicie. Czyżby niewykorzystane szanse się zemściły?