Liechtenstein i sport? To połączenie jednoznacznie kojarzy się z reprezentacją, która od większości krajów zbiera cięgi. Jest jednak dyscyplina, w której księstwo radzi sobie doskonale. To narciarstwo alpejskie. Najlepszym alpejczykiem w ostatnich dekadach był tam Marco Buechel. Jego kariera należała do bardzo barwnych. – Przez lata czułem się jak nasz ambasador. To rodziło zobowiązania. Najlepsze imprezy? Zawsze były u mnie w Liechtensteinie – śmieje się w rozmowie z TVPSPORT.PL srebrny medalista mistrzostw świata.
Liechtenstein to jedyny kraj w całości położony w Alpach. Nic więc dziwnego, że w sporcie malutkie księstwo liczy się głównie w narciarstwie alpejskim. W całej historii igrzysk olimpijskich przedstawiciele tego państwa zdobyli dziesięć medali. W przeliczeniu na liczbę mieszkańców to rekord świata. Marco Buechel przez lata chciał być jak Andreas Wenzel, Hanni Wenzel, Willi Frommelt czy Paul Frommelt.
Narciarzem został, choć odradzali mu to jego idole. Nie chciał jednak iść do normalnej pracy i zawzięcie walczył. Medalu olimpijskiego nie zdobył, ale na mistrzostwach świata w 1999 roku zajął drugie miejsce w slalomie gigancie. Do tego wygrał kilka zawodów Pucharu Świata, przez lata będąc najstarszym zwycięzcą w historii. W środowisku narciarskim zawsze był uwielbiany, bo... na zakończenie sezonu najlepsze imprezy odbywały się właśnie u niego, w Liechtensteinie. Poznajcie jednego z największych sportowych ambasadorów Księstwa Liechtenstein.
Jakub Pobożniak, TVPSPORT.PL: – Jak to jest dorastać i mieszkać w Liechtensteinie? Jeśli wokół ma się takie góry, trudno nie zostać narciarzem.
Marco Buechel: – Narciarstwo alpejskie ma wielkie tradycje w Liechtensteinie. Gdy byłem dzieckiem, a było to w latach siedemdziesiątych, podziwialiśmy naszych bohaterów, rodzeństwo Wenzel i braci Frommelt. Każdy chciał jeździć na nartach jak oni. Chciałem być jak oni i moi rodzice chyba też tego chcieli – bo po raz pierwszy założyłem narty mając dwa lata. Doskonale pamiętam igrzyska olimpijskie w 1980 roku, gdy Hanni Wenzel zdobyła pierwszy złoty medal dla Liechtensteinu. Gdy wróciła do Vaduz, nasza szkoła dostała dzień wolny, by móc ją przywitać i pogratulować. Po takim wydarzeniu na treningi przychodziły tabuny dzieciaków. Teraz już tak nie jest.
– Dlaczego?
– W telewizji mieliśmy wtedy pięć kanałów – na czterech z nich ciągle leciały zawody narciarskie. Trudno było się nie wkręcić. W zasadzie nie miałeś wyboru. Teraz tych kanałów jest z trzysta, każdy ogląda co chce. Sport dostępny jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. I nie jest to już tylko narciarstwo. Wybór jest ogromny, a narciarstwo alpejskie staje się nieco mniej popularne na rzecz innych sportów.
– To dlatego mówi się, że sportem narodowym Liechtensteinu jest piłka nożna?
– Wszystko zależy od sukcesów.
– Ty je masz, piłkarze nie.
– Czasy się zmieniły. Kiedyś musiałeś bardzo się starać, żeby móc coś osiągnąć. Teraz młodzież u nas, i nie tylko u nas, ma dużo bardziej konsumpcyjny styl życia. By zostać profesjonalnym narciarzem alpejskim, musisz włożyć naprawdę dużo ciężkiej pracy. Większość młodzieży nie jest do tego przyzwyczajona i nie chce się przyzwyczaić. Z piłką nożną jest chyba trochę prościej.
– Rozmawiałem z byłymi piłkarzami z Liechtensteinu, Martinem Stocklasą i Peterem Jehle. Obaj żalili się, że mało kto chce u was zostać profesjonalnym sportowcem, bo bardziej opłaca się pracować i godnie zarabiać gdzie indziej.
– Na pewno zwykła praca jest bardziej pewna i stabilna. By osiągnąć sukces w sporcie masz jeden, może dwa procent szans. Potrzebujesz setki dzieci do pracy i może jedno będzie kiedyś mistrzem. Jak duży jest Liechtenstein? No właśnie.
– W grupie Ligi Narodów był największym państwem.
– Ok, patrząc na to z tej strony, w historii igrzysk olimpijskich jesteśmy najbardziej utytułowanym krajem świata. Przynajmniej w przeliczeniu liczby medali na jednego mieszkańca. I cholernie żałuję, że sam nie dołożyłem choćby krążka, żeby wyśrubować tę statystykę.
Did you know that the Principality of Liechtenstein has won the most medals at Olympic Winter Games per capita ��? Find out where our skistars learn how to ski in the video with @TinaWeirather and Marco Büchel. https://t.co/H03sfUKJK2 #princelymoments #WisdomWednesday pic.twitter.com/j8jkBXp5uk
— LI_Travel (@LI_Travel) December 18, 2019
My, Liechtensteińczycy jesteśmy najbardziej utytułowanym krajem świata. Przynajmniej w przeliczeniu liczby medali olimpijskich na jednego mieszkańca. I cholernie żałuję, że sam nie dołożyłem choćby krążka, żeby wyśrubować tę statystykę.
– Przejdźmy jednak do zwycięstw. Jak wygrywałeś, to musiałeś być dumny. Czułeś się wtedy jak ambasador malutkiego Liechtensteinu?
– Zawsze. Najbardziej właśnie podczas mistrzostw świata, a także podczas igrzysk. Branie udziału w ceremonii otwarcia igrzysk, gdy wszyscy na ciebie patrzą, to wielkie przeżycie. Wtedy czujesz się jak ambasador państwa. W Pucharze Świata czułem się trochę inaczej. Oczywiście, byłem dumny, że mam inny kombinezon, nasz, liechtensteiński. Gdy wygrywałem, bardzo się cieszyłem, że mogę usłyszeć narodowy hymn, ale w Pucharze Świata jeździłem głównie dla siebie. Tam po latach liczą się indywidualne statystyki. Cztery zwycięstwa są przy nazwisku Buechel. W mistrzostwach świata liczy się już choćby klasyfikacja medalowa. I tam, też dzięki mnie, pojawiały się cyferki przy naszej fladze. To napawało dumą.
– Kiedy czułeś się najbardziej dumny? Po srebrze mistrzostw świata w Vail czy jako chorąży reprezentacji na igrzyskach olimpijskich?
– Jako chorąży. Byłem nim dwa razy. Pamiętam jak powiedziałem sobie tuż przed pochodem: "zapamiętaj ten moment i ciesz się nim, nie każdy ma taką okazję, nie zapomnisz tego do końca życia". Mam swoje wspomnienia i jedno zdjęcie, które wisi w salonie w najważniejszym miejscu.
– Brałeś udział w sześciu igrzyskach. Czy szczególnie żałujesz któregoś przejazdu? W którymś czułeś, że mogłeś mieć medal?
– Zdecydowanie. Wiele razy. Wiesz, gdy jesteś starszy, jesteś też bardziej świadomy. Dałem ciała w kilku przejazdach, popełniłem błędy, których teraz bym nie popełnił. Teraz już jest trochę za późno. Ale taki jest właśnie urok igrzysk. Jeśli jedziesz w zjeździe, masz tylko jeden przejazd, jedną szansę, która trwa dwie minuty. Jeśli ją zaprzepaścisz, musisz czekać cztery lata. A przez tyle czasu wiele się może zmienić. Narciarz nie jest jak pływak – nie ma aż tak wielu szans na medal na jednych igrzyskach. Gdybym jednak miał stwierdzić, czego żałuję najbardziej, to tego, że w pierwszych latach kariery nie trenowałem zbyt mocno.
– O właśnie, początki. Sprawdziłem twoje statystyki. Od pojawienia się na międzynarodowej arenie do pierwszych punktów w Pucharze Świata minęło ci aż osiem lat. Nie miałeś momentów zwątpienia?
– Było ich pełno. Ale byłem zbyt leniwy, żeby iść do normalnej pracy (śmiech – przyp. red.). Narty sprawiały mi przyjemność. Miałem jednak dwa momenty zwątpienia, które szczególnie zapamiętam. Pierwszy był wtedy, kiedy mój idol, Andreas Wenzel, powiedział, że się nie nadaję.
– Mocne słowa.
– I miał rację. Dał mi doskonałą motywację. Za drugim razem mój tata powiedział, że w którymś momencie narciarstwo musi przestać być moim hobby i że będę musiał znaleźć pracę. Powiedziałem mu: "daj mi jeszcze dwa lata, a osiągnę sukces". Wtedy zdobywałem punkty w Pucharze Europy, ale w Pucharze Świata zderzałem się ze ścianą. Czułem, że jeśli wszystko pójdzie dobrze to to się zmieni. I tak się stało. Na pewno jednak powinienem był ciężej trenować. Wtedy mógłbym nie mieć momentów zwątpienia. Tak dojście do sukcesu zajęło mi dużo czasu. Z drugiej strony dzięki temu moja kariera była całkiem długa.
– Muszę spytać cię o słynny tunel na trasie w Wengen. Wjeżdżacie w niego z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę. Wygląda to jakbyście ledwo się mieścili.
– Uwierz mi, jest wystarczająco duży (śmiech – przyp. red). Gdy pojechałem tam po raz pierwszy byłem przekonany, że uderzę w niego głową. Przejechałem i jakoś poszło. Ale wygląda to przerażająco.
– Są bardziej ekstremalne miejsca?
– Start trasy w Kitzbuehel. Patrzysz w dół i widzisz przepaść, w którą musisz wjechać. Zawodnik startujący przed tobą znika z pola widzenia po kilku sekundach, a ty tylko czekasz na informację czy dojechał cały i zdrowy. Zaraz po największej stromiźnie, Mausefalle, jest wielka dekompresja, skręt w lewo, przed którym myślisz, czy uda ci się zmieścić. Zawsze zadawałem sobie pytanie: "Po co ty to robisz, przecież nie chcesz być w tym miejscu. Czemu nie zaczniesz normalnie pracować?".
– A potem uświadamiałeś sobie, że jesteś zbyt leniwy.
– Dokładnie (śmiech – przyp. red.). Wtedy wracało uczucie, że zawsze tego chciałem. Nawet będąc jednym z najlepszych alpejczyków świata zawsze uznawałem trasę w Kitz jako wielkie wyzwanie. Kitzbuehel produkuje legendy. Herosów narciarstwa. I pacjentów.
– Gdy wygrywałeś byłeś witany w Liechtensteinie jak kiedyś Hanni Wenzel?
– Pisali o tym na pierwszej stronie, ale to tyle. Ludzie w naszym kraju są bardzo specyficzni. I świetnie to pokaże pewna historia. Kiedyś w ciągu tygodnia dwa razy stanąłem na podium Pucharu Świata w Hinterstoeder i Kranjskiej Gorze. Wróciłem do domu i chciałem iść spać. Wtedy przyszła moja żona i spytała się: "jesteś szalony, nie chcesz świętować takiego sukcesu? Jesteś w łóżku od 22, w sobotę? Może chociaż wyskoczymy na szampana". Dałem się przekonać. Poszliśmy do baru. Był pełny. Zgadnij ile osób podeszło do mnie i mi pogratulowało?
– Zero?
– Zero. Nikt.
– Gdy weszliśmy do kawiarni wszyscy cię witali. Mam wrażenie, że jesteś tu jednak popularny.
– Gdy zakończyłem karierę bardzo dużo ludzi podchodziło do mnie. Mówili, że mi kibicowali i że byli dumni z tego, co robiłem dla Liechtensteinu. Podczas kariery tak nie było. Gdy zaczynałem odnosić sukcesy, czasem było tak, że gdy wchodziłem do restauracji nagle wszyscy zaczynali na mnie patrzeć. Nagle wszystkie rozmowy cichły. Nie byłem na to gotowy. Ale nikt nie podchodził. Teraz już nie zwracają uwagi. W Szwajcarii nawet dziesięć lat po zakończeniu kariery wszystko milknie. Przywykłem.
Życie jest fascynujące poza strefą komfortu. Jadąc ponad 150 kilometrów na godzinę na pewno poza taką strefą się znajdujesz. Na początku było to szalenie przerażające. Od pewnego momentu bardzo przyjemne. To była frajda. Oczywiście myślisz o tym, że możesz się zranić, że upadek może być bardzo niebezpieczny. Musisz być tego świadomy i musisz przekraczać limity, żeby wskoczyć na podium. Szanse, że skończysz w szpitalu są całkiem duże.
– Twoje sukcesy przyszły dość późno. Wszystkie zwycięstwa w Pucharze Świata znacznie po trzydziestce. To najlepszy wiek dla narciarza?
– Teraz coraz więcej zawodników kończy karierę w wieku 33-34 lat. Ja zakończyłem mając 38. Zdarzają się jednak tacy, którzy jeżdżą mając ponad 40. Hannes Reichelt znowu wraca po kontuzji, Julien Lizeroux wciąż startuje w slalomach. Dla mężczyzn w technicznych konkurencjach najlepszy wiek to 24-31 lat. W konkurencjach szybkościowych najlepiej być już po trzydziestce.
– Przez lata byłeś najstarszym zwycięzcą zawodów Pucharu Świata.
– Z tego byłem bardzo dumny. Ale zabrał mi to Didier Cuche. Potem byłem najstarszym zawodnikiem na podium, ale straciłem to w zeszłym roku na rzecz Johana Clareya. Z obojgiem poważnie porozmawiałem na ten temat (śmiech – przyp. red).
– Przez lata trenowałeś z kadrą Szwajcarii. Cieszyłeś się, że nie musisz zakładać tego szalonego kombinezonu w kolorach sera?
– Zdecydowanie (śmiech – przyp. red.). Moje kombinezony nie były bardzo stylowe, ale nigdy aż tak kontrowersyjne. Za to ostatni strój był świetny.
– Doskonale pamiętam twój ostatni przejazd. Supergigant w Garmisch-Partenkirchen i ty, w górze od garnituru i "lederhosen". Kto wpadł na ten pomysł?
– Zawsze wiedziałem, że mam swoje przywileje w FIS-ie przez to skąd pochodzę. Wiedziałem, że ostatni przejazd będzie specjalny i że będę miał na to zgodę. Dostałem pozwolenie na specjalny przejazd. Musiałem wpaść na pomysł, jak chcę wyglądać. Koledzy podpowiadali strój Borata, ale nie wiem, czy pokazano by mnie w transmisji (śmiech – przyp. red.). Wpadłem na pomysł, że pokażę, że jestem już stary i przechodzę z narciarstwa do świata biznesu. Dlatego był to garnitur. Z drugiej strony ostatni start był w Garmisch. Tam debiutowałem, tam wygrałem pierwsze zawody, tam kończyłem karierę. I zawsze był to supergigant. Chciałem więc oddać hołd temu miejscu. W Bawarii noszą lederhosen. I tak jakoś wyszło.
– W środowisku słyszałem, że najlepsze imprezy na zakończenie sezonu były organizowane właśnie przez... Marco Buechela.
– Masz dobre informacje (śmiech – przyp. red). Przez lata na koniec sezonu świętowaliśmy w Malbun w Liechtensteinie. Zwykle bawiło się tu wielu narciarzy. To kosztowało duuuuże pieniądze, ale było warto. Najlepsza impreza była jednak na koniec kariery. Wynająłem cały bar. Zaczęliśmy imprezować o siódmej wieczorem. Skończyliśmy o siódmej nad ranem. Założyłem sobie, że skończę zabawę wtedy kiedy skończy ją Didier Cuche. Jeździliśmy razem całą karierę, to i ostatnią imprezę powinniśmy skończyć razem. No i jako jedyni zostaliśmy do końca. A później ćwiczyliśmy jego trik z nartą. Więcej grzechów nie pamiętam. Ale nie zrobiliśmy tego, co on kiedyś.
– Po zakończeniu kariery zostałeś w środowisku, jesteś komentatorem sportowym narciarstwa alpejskiego dla ZDF. Jak wyobrażasz sobie nadchodzący sezon? Uda się go rozegrać?
– Jedno co wiemy, to to, że musimy mieć zawody Pucharu Świata. Inaczej całe środowisko upadnie. Sponsorzy, federacje, zawodnicy. Nie wiem co będzie, ale musimy jeździć, jeśli tylko będzie to możliwe. Liczby zakażeń rosną. Jest źle. Narciarstwo alpejskie nie ma takiej siły przebicia jak Formuła 1, nie ma takich pieniędzy. Jeśli w którymś kraju stwierdzą, że nie będzie zawodów, FIS tego nie zmieni. Może w Austrii. Mistrzostwa świata mają być we Włoszech. Na ten moment są niezagrożone, ale co będzie jeśli statystyki w Cortina d’Ampezzo będą takie jak przed rokiem? Ciekaw jestem czy to się uda, ciekaw jestem wyników. Przygotowania do sezonu były zupełnie inne, zawodnicy spędzili mniej godzin na nartach. Oby tylko nie skutkowało to kontuzjami. Wierzę, że uda się rozegrać jak najwięcej zawodów.
– Bez kibiców nie będą na pewno takie same.
– Nie ma porównania. To kibice napędzają narciarzy, sprawiają, że jadą oni na granicy swoich możliwości, na granicy szaleństwa. Wyobraź sobie pustki wokół linii mety w Kitzbuehel. Tak będzie. A tam normalnie jest kilkadziesiąt tysięcy osób. Teraz zawody będzie można oglądać z jednego balkonu w hotelu. Zjazd zobaczy więc ze stu kibiców. Wątpię, żeby ktoś chciał przekraczać swoje limity wiedząc, że na mecie nikt na niego nie czeka. To kibice napędzali mnie do największych zwycięstw.
– Poprzedni sezon był pierwszym bez Marcela Hirschera. Stawka się wyrównała, nie ma dominatora. Kogo uważasz za faworyta do zdobycia Kryształowej Kuli?
– Zawsze Alexisa Pinturault. Są też Alexander Aamodt Kilde i Henrik Kristoffersen. Bardzo wiele zależy od tego jak dobrze Kilde będzie w stanie jeździć w slalomach gigantach, a Kristoffersen w konkurencjach szybkościowych. Pintaurault zdobywa punkty we wszystkich dyscyplinach, może nieco mniej w zjeździe. Jest najbardziej uniwersalny. Z drugiej strony, jeśli spojrzysz w kalendarz zawodów, jest wyjątkowo mało konkurencji szybkościowych. I to może być problem dla Kilde. On musi wykosić konkurencję w zjeździe i supergigancie i dobrze jeździć slalomy giganty. Co najmniej tak, jak w zeszłym sezonie.
To kibice napędzają narciarzy, sprawiają, że jadą oni na granicy swoich możliwości, na granicy szaleństwa. Wątpię, żeby ktoś chciał przekraczać swoje limity wiedząc, że na mecie nikt na niego nie czeka.
– Co z Liechtensteińczykami? Po tym jak zakończyłeś karierę nie było nikogo, kto z powodzeniem wskoczyłby w twoje buty. W żeńskim narciarstwie mieliście Tinę Weirather, która też skończyła karierę. Kiedy zobaczymy waszych następców?
– Szanse na sukces to jeden procent. Jeśli w Liechtensteinie mamy dwudziestkę narciarzy, statystycznie żadnemu nie musi się udać. Z drugiej strony we mnie też mało kto wierzył. W męskim narciarstwie mamy dwóch zawodników. Daję im około dziesięć procent szans na wyniki w Pucharze Świata. Jestem pewny, że awansują kiedyś do trzydziestki PŚ. Potem jednak trzeba wskoczyć do piętnastki, dziesiątki, piątki i w końcu na podium. U pań mamy nową zawodniczkę, która zmieniła obywatelstwo ze szwajcarskiego na liechtensteińskie. W Szwajcarii Charlotte Lingg była wśród najlepszych w swoim roczniku. To może się udać.
– Na pewno jednak trzeba im czasu.
– Od czasu lat siedemdziesiątych zawsze mieliśmy kogoś, kto wygrywał w Pucharze Świata. Gdy karierę zakończyli Andreas i Hanni Wenzel oraz Paul i Willy Frommelt, był moment przerwy. Wszyscy obawiali się, że to koniec. Po czterech latach jadący z numerem 66 Markus Foser sprawił sensację i wygrał w Val Gardenie, co do dziś jest rekordem. Potem był Achim Vogt, potem ja i Tina Weirather. Jak na tak mały kraj to sporo. Wierzę, że dalej tak będzie.
– Dawniej gdy było się leniwym, jeździło się na nartach, teraz siedzi się w social mediach?
– Doskonale mnie rozumiesz (śmiech – przyp. red). Czasy się zmieniły i bardzo mi się to nie podoba. Jestem wiceprezesem Liechtensteińskiego Związku Narciarskiego. Jesteśmy bogatym związkiem, zapewniamy młodym narciarzom wszystko. A potem słyszę, że danego dnia im się nie chce, że teraz nie mają motywacji. Już wtedy wiem, że szanse na karierę mają zerową. Wiem też, że gdzieś pewnie są zawodnicy, którzy dla takich możliwości zrobiliby wszystko.
– W Polsce narciarze sami muszą sobie opłacać przygotowania, jeśli chcą jeździć dla kadry.
– Powiedz im, żeby przyjechali do Liechtensteinu. My zapewniamy wszystko. I wcale nie mamy teraz wielu zawodników. I jest mi smutno wiedząc, ile inni by dali, by móc mieć wszystko na tacy.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.