Takich zawodach w dzisiejszych skokach już nie ma. Jury z pełnym spokojem pozwoliło skoczkom stworzyć niezapomniany spektakl w konkursie mistrzostw świata 2005 na dużej skoczni. Aż jedenaście prób za rozmiar Schattenbergschanze złożyło się na porywającą walkę o złoto, zakończoną triumfem Janne Ahonena.
– Dla mnie to też faworyt na dużej skoczni. To on jest świeżym mistrzem – zapowiadał Mika Kojonkoski, pytany o Benkovicia. Fin szkolący Norwegów liczył jednak przede wszystkim na rewanż. Kolejka niezadowolonych po pierwszym konkursie była jednak znacznie dłuższa. Austriacy, Niemcy, Polacy. Adam Małysz mógł jako pierwszy w historii obronić złoto po raz trzeci na tym samym obiekcie, ale zajął szóste miejsce. Nadzieje prysły na półmetku, gdy "Orzeł z Wisły" był 16., nawet za Marcinem Bachledą...
– Nie jestem w takiej formie, żeby siadać na belkę, nie myśleć o niczym i lecieć. Zawsze muszę czegoś pilnować, nie mogę złapać automatyzmu. Teraz najbardziej uważam na pozycję dojazdową i wyjście z progu – opowiadał "Orzeł z Wisły", a w kraju liczono, że jeszcze raz zaskoczyć rywali. W końcu nie był faworytem w Harrachovie, gdy przerwał serię wygranych Ahonena. Nie stawiano na niego też raczej na Kulm, kiedy pokonał wielu uznanych lotników. Czemu miało nie udać się na mistrzostwach? To w końcu na czempionacie w Predazzo dwa lata wcześniej Polak potrafił wznieść się na wyżyny i "wyrwać" sobie złoto.
Znów się uda! Tak mogli pomyśleć biało-czerwoni kibice po pierwszej próbie na dużej skoczni. Małysz osiągnął 138,5 metra i objął prowadzenie na trzy skoki przed końcem rundy. Nie przeszkodziła mu nawet wyraźnie niższa prędkość najazdowa. Za moment poznaliśmy jednak odpowiedzi rywali. Roar Ljoekelsoey skoczył dwa metry dalej, a na dodatek zebrał pięć not 19,5. Ahonen dołożył jeszcze metr, ale ostatecznie wyprzedzał Norwega tylko o 0,3 "oczka". Polaka o 5,9.
Końcówka drugiej serii to poezja skoków narciarskich. Schattenbergschanze miała wówczas punkt HS umiejscowiony na 137. metrze. Teoretycznie po każdym skoku za tę odległość powinno zebrać się jury. Tym razem sędziowie, widząc wysoką formę uczestników i świetnie przygotowany zeskok, pozwolili dokończyć zmagania, serwując przy okazji wybitne widowisko.
To dopiero miał być sezon Mattiego Hautamaekiego, który w dalszej części PŚ dobił do sześciu wygranych z rzędu. W Oberstdorfie skoki na 136,5 i 136 metrów dawały mu prowadzenie przed sześcioma ostatnimi skokami. Następny jechał Benković – 140 metrów wydawało się atakiem na podium! Słoweniec objął prowadzenie z notą 300 punktów, robiącą w tamtych czasach wielkie wrażenie. Po chwili 143 metry (pół metra bliżej niż rekord) pofrunął jednak Lars Bystoel! Nawet niższe oceny nie zabrały mu prowadzenia.
Noty były zawsze atutem kolejnego na liście startowej. Jakub Janda zachwycił lądując na 141. metrze. Czech prowadził, a na górze zostało trzech uczestników. Małysz popełnił błąd przy wyjściu z progu, a 129 metrów kończyło jego marzenia o medalu. Ljoekelsoey tym razem osiągnął 138,5 metra, ale kolejny komplet "19,5" przełożył się na objęcie prowadzenia.
Zostawał już tylko Ahonen. Zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni, rekordzista Muehlenkopfschanze walczył o drugi tytuł mistrzowski w karierze. Fin skoczył wybitnie, a 142,5 metra było postawieniem kropki nad "i". W swoim życiowym sezonie "Maska" wywalczył złoto czempionatu globu.
Tak kończył się oszałamiający konkurs, w którym każdy z zawodników TOP 5 dwukrotnie przeskakiwał HS! To był przedsmak wyjątkowych zmagań, które jeszcze w tym samym sezonie miały miejsce w Planicy, gdy czterokrotnie bito rekord świata.
Komentarz:
Krzysztof Miklas, Apoloniusz Tajner