Przygotowania do olimpijskiego sezonu trwają w najlepsze, ale nie można zapominać, że po drodze lekkoatleci napotykali wiele przeszkód. Jedną z nich jest brak możliwości szybszego zaszczepienia, co komplikuje swobodne podróżowanie. Głos w tej sprawie zabrał Tomasz Majewski – wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Lekkoatleci są w rozjazdach. Szlifują dyspozycję za granicą, co widać między innymi w mediach społecznościowych. Oczywiście, wyjazdy nie obyły się bez kłopotów. Testy na obecność koronawirusa w organizmie spędzały sen z powiek niejednego zawodnika. Czy zmieni się to w najbliższym czasie? Wszystko zależy od decyzji podejmowanych przez rządzących. W sprawie szczepienia najlepszych polskich olimpijczyków zabrał Majewski.
Filip Kołodziejski: – Zbliża się "olimpijska studniówka". Da się coś jeszcze zmienić w przygotowaniach?
Tomasz Majewski: – Nie da się już wiele poprawić. Nagłe działania, to wypadkowa tego, jak człowiek przepracował okres przygotowawczy. Moment, w którym teraz jesteśmy jest właściwie okres najcięższej pracy i ćwiczeń. Kwiecień trzeba przetrenować na maksa. Potem należy powoli łapać formę, budować się startami. W takim stylu dojechać do igrzysk. Żadne gwałtowne zmiany nie przyniosą efektu.
– Zagraniczne wyjazdy to podstawa w tym momencie?
– No wie pan... Jadę właśnie trasą i jest kwietniowa śnieżyca. Jeśli jest możliwość trzeba "uciekać". Pogoda jest taka, nie inna. Należy szukać słońca. Nie chodzi o samą pracę w takich warunkach, ale też fakt, że takie warunki dobrze na nas działają i na nasze samopoczucie. To niezbędne, żeby przetrwać i przepracować ten naprawdę trudny okres. Trenowanie w jak najlepszych warunkach to duży plus.
– Pan przed laty też zasuwał jak młodsi koledzy?
– Dokładnie. To nigdy się nie zmieniało. Rok olimpijski, to była trasa bardzo ukierunkowała. Zbierało się w całość czynności, które wykonywaliśmy przez poprzednie trzy lata. Na 100 dni można było finalnie szlifować formę. Pewne rzeczy zdobywa się latami. Po tą są właśnie czteroletnie cykle, żeby "zbudować" niektóre kwestie. Szybciej się nie da tego wykonać. Jeśli zmarnuje się czas podczas olimpiady, nie da się tego nadrobić na chwilę przed docelową imprezą.
– Doświadczenie to kluczowa kwestia?
– Trudno debiutować w igrzyskach. Lepiej mieć doświadczenie z innych mistrzowskich startów. Im wyższa ranga, tym lepsza. Prawdziwi mistrzowie nawet w debiucie potrafią dużo zrobić. Czasami nie myślą w ogóle o presji. To często wychodzi. Doświadczenia olimpijskiego nie da się jednak kupić. To bardzo cenna pomoc. Sam na swoje pierwsze igrzyska pojechałem po naukę. Otrzymałem ją. Potem było mi łatwiej.
– Pan dobrze wspomina wyjazdy do Azji?
– Zazwyczaj było dobrze. Poza Daegu i Uniwersjadą w 2003 roku, która mi zupełnie nie wyszła (5. miejsce, przyp. red.). Resztę mogę zaliczyć do udanych występów. Zarówno mityngi, jak i mistrzowskie starty. Osaka czy Pekin kojarzą mi się bardzo dobrze. Azjatyckich wyjazdów miałem sporo. Cieszyłem się z nich.
– Dało się odczuć różnice w podejściu kibiców, itp.?
– Zależy, w którym kraju. Są one skrajnie różne. Niby jeden kontynent, ale zupełnie inne nastawienie. Chiny, Korea Południowa i Japonia, to "inne światy". Azjaci lubią sportowców, lubią gwiazdy. Szczególnie swoich reprezentantów. Można to odczuć zwłaszcza w Japonii. Tam dobrzy sportowcy są traktowani, jak gwiazdy rocka! Pamiętam, jak Japończycy mieli mocną sztafetę na 100 i 200 metrów... Dziewczyny piszczały, gdy ich widziały. Sceny, jak z filmów. Bardzo fajne zawody. Świetnie zorganizowane. Najwyższy poziom. Nie ma się do czego przyczepić. Robią to tak, jak powinno być.
– Igrzyska w 2021 roku będą zupełnie inne od pozostałych?
– Nieważne, skąd będą kibice. Ważne, żeby byli. Atmosfera jest bardzo istotna. Wiadomo, że miło jest patrzeć na biało-czerwone flagi na stadionie, ale teraz będzie nieco inaczej. Oby na trybunach byli ludzie. Występowanie kompletnie bez fanów jest... chyba trudne. Sam nie doświadczyłem.
– Życie w wiosce olimpijskiej również "ucierpi"?
– Zobaczymy, jak to finalnie będzie. Będzie inaczej. Przemieszczanie się może być utrudnione. Ale.. jeśli jest się skupionym na celu, to profesjonaliście niewiele przeszkodzi. Jeśli zawodnicy wytrzymali lockdowny i dodatkowe ograniczenia, to wytrzymają również w wiosce olimpijskiej.
– Pojawiają się nowe informacje z Tokio?
– Nic się nie zmienia. Sztafeta olimpijska się porusza po świecie. To się dzieje. W lekkiej atletyce nie ma kłopotów. Czekamy na sezon startowy.
– Z nim może być różnie...
– W maju widać, że nie będzie stu procent mityngów. Słabo to wygląda w Europie.
– Mistrzostwa Świata Sztafet w Chorzowie są jednak niezagrożone?
– Tak. To, co my robimy, to się odbędzie. Mówię jednak o innych startach. Duże mityngi są zagrożone. Robienie ich bez obecności kibiców nie uśmiecha się organizatorom. To zrozumiała kwestia. Start normalnego sezonu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni będzie opóźniony. Większość zawodników będzie startowała jednak tylko w swoich krajach. Tak to wygląda w USA, Kanadzie i Australii. Pandemia komplikuje sytuację. Federacje kombinują jak mogą.
– Największy kłopot to przemieszczanie się?
– Dokładnie. Łatwiej poprawiać wyniki i walczyć o minima na swoim podwórku. Przemieszczanie się jest problematyczne. Widać to między innymi po zgrupowaniach. Zmiana państwa co dwa-trzy dni wydaje się być bardzo skomplikowane. Ile można wykonywać tych testów?
– No właśnie... to duże obciążenie finansowe dla PZLA?
– Trochę jest, ale spokojnie. To nie aż tak bolesna kwestia. Bardziej chodzi o system mityngów. Testy będą wymagane na większości imprez. Widać, że na część imprez zawodnicy nie pojadą. Ciągłe testowanie wpływa na spokój przed startami. Nie będzie utrzymanego naturalnego rytmu. Zobaczymy, w którą stronę to pójdzie. Czy będzie to lepsze dla wyników w Japonii, czy gorsze.
– Nie można pominąć kwestii związanych ze szczepieniem. Jakie jest pana stanowisko?
– Dyskusja jest dość słaba. Jestem zdania, że należy o tym mówić. Mamy w perspektywie dwie duże imprezy: mistrzostwa Europy w piłce nożnej i igrzyska. Powinno się częściej wspominać tę kwestię. Kiedy będziemy już "szeroko" szczepić może należy zapytać czy nie warto tych kilkuset szczepionek dać sportowcom, jeśli inwestujemy w nich od paru lat.
Przez chorobę w jednej chwili możemy wszystko zaprzepaścić. Tak to może wyglądać. Może być tak, że ktoś poleci na igrzyska i nie wyjdzie z lotniska... Takiego końca marzeń o zdobyciu medalu nie chcemy.
– Zawodnicy rozmawiają o tym z PZLA?
– Wiadomo, że chcieliby przyjąć dawki. Tym bardziej, że na świecie duża część zawodników jest już zaszczepiona. Chwalą się tym w mediach społecznościowych. Taki spokój jest bardzo ważny w przygotowaniach. Poza tym łatwość podróżowania, startowania i trenowania jest dużo większa. W USA za chwilę ludzie, którzy przyjmą szczepionki będą mogli swobodnie latać samolotami. Bez żadnych kwarantann i testów. Duża ulga dla większości.
– Jako związek reagujecie osobno na tę sytuację?
– To zbyt poważna kwestia, żeby w to wnikać. To nie do mnie pytanie. To pytanie do rządzących. My możemy lobbować, ale decyzje są podejmowane na najwyższym szczeblu. Sportowcy byliby dużym wyjątkiem. Trzeba o tym dyskutować.
– Z jednej strony zawodnicy namawiają do szczepienia, z drugiej sami nie mogą przyjąć dawki.
– Mówiłem, że dojdzie do kuriozalnej sytuacji, gdzie większość naszych trenerów będzie zaszczepiona. Dlaczego? Są to osoby zaawansowane wiekowo. Sztab medyczny i fizjoterapeuci też dostaną szczepionki, a główne ogniwo – zawodnicy – nie. Trzeba jednak pamiętać, że są też ludzie bardziej potrzebujący. Liczba dawek, którą poświęcilibyśmy na kadrę olimpijską nie byłaby jednak tak duża.
– O jakich liczbach mówimy?
– Trzeba patrzeć na całą reprezentację olimpijską i drużynę piłkarską. To dwie najważniejsze imprezy w tym roku. Myślę, że potrzeba zaszczepić około 400 osób. Tyle. O takich liczba rozmawiamy. Na igrzyska pojedzie zapewne około 250 osób.
– Pan też się wybiera do Japonii?
– Nie. Z góry deklaruję. Spokojnie czekam na swoją kolej. Igrzyska obejrzę przed telewizorem.
– Na koniec, zmieniając temat, chciałem dopytać o dopingową kwestię związaną z Norbertem Kobielskim. Co dokładnie dzieje się w tej kwestii?
– To nie jest doping. To sprawa obyczajowa. Mogę tylko ubolewać, że to ciągnie się tak długo. Sprawa wydarzyła się prawie osiem miesięcy temu. Nadal nie ma werdyktu. Czekamy do 9 kwietnia. Mam nadzieję, że wtedy wszystko się wyjaśni. Raz jeszcze podkreślę, to żaden doping.
– Więcej taki przypadków w kadrze nie ma?
– Jeśli padają jakieś kolejne nazwiska to tylko plotki i pomówienia. Nic nam o tym nie wiadomo.