Specyfika wielkich turniejów jest od dłuższego czasu taka, że o sukcesie decydują przede wszystkim dwie rzeczy: skuteczna gra w defensywie i poświęcenie uwagi stałym fragmentom gry. Reprezentacja Paulo Sousy zwłaszcza ten drugi aspekt ma na niepokojącą skalę zaniedbany.
Niełatwe jest życie selekcjonera jakiejkolwiek reprezentacji. Okazji do bezpośrednich spotkań z piłkarzami niewiele, godzin spędzonych na placu treningowym również, więc siłą rzeczy trzeba odpowiednio wyważyć proporcje i umiejętnie gospodarować czasem. Paulo Sousa przejął polską drużynę narodową w styczniu i z jednej strony można powiedzieć, że miesięcy na przygotowanie jej do Euro 2020 nie otrzymał wielu, z drugiej – skoro Zbigniew Boniek dokonał roszady na pół roku przed turniejem, oczekiwał pewnie błyskawicznej poprawy.
Czy cel osiągnie, to się okaże, natomiast tak czy owak, wygląda na to, że Portugalczyk postanowił poświęcić tygodnie spędzone z zawodnikami na naukę gry w nowym ustawieniu (a właściwie w dwóch, bo znane mu z włoskich boisk 3-5-2 może swobodnie ewoluować w trakcie meczu w 4-4-2) i w tym upatrywać klucza do sukcesu. To strategia dla wielu piłkarzy zupełnie nowa, nieznana im nie tylko z gry w klubie, ale też z gry w kadrze. Kilka lat temu próbował jej uczyć Adam Nawałka, który przed mundialem w Rosji zaczął niespodziewanie eksperymentować. Zakończyło się to klapą, bo koniec końców tak namieszał piłkarzom w głowach, że ci nie tylko nie zdążyli opanować nowej taktyki, co i zapomnieli, jak powinna działać ta stara.
Ale skoro już przy mistrzostwach świata w Rosji jesteśmy. Na tamtym turnieju aż 74 bramki w 64 meczach padły ze stałych fragmentów gry, co oznacza, że niemal co drugi gol był efektem umiejętnego kopnięcia stojącej nieruchomo piłki. 15 z 32 drużyn zdobyło w ten sposób przynajmniej połowę bramek, a tylko dwie drużyny ani razu nie zamieniły tego elementu na trafienie (Peru i Senegal). W fazie grupowej w 20 z 48 spotkań takie akcje otwierały wynik, w fazie pucharowej aż w 10 z 16. Gołym okiem było widać, że szczelnie ustawioną obroną i odpowiednio wypracowanymi SFG można na tym turnieju zajść daleko, a może nawet pokusić się o medale. Bo nawet Francuzi, którzy do domów wrócili ze złotymi krążkami na szyi, rzadko kiedy rzucali nas na kolana widowiskową grą. W dużej mierze pomagały im jednak kopnięcia nieruchomo stojącej piłki. W ten sposób najpierw strzelili na 1:0 z Urugwajem, a potem na 1:0 z Belgami – odpowiednio w ćwierćfinale i w półfinale.
Wydawałoby się więc rozsądnym, by przed turniejem ten aspekt piłkarskiego rzemiosła wytrenować możliwie jak najlepiej. Jak na razie jednak wiele można o reprezentacji Polski powiedzieć, ale nie to, że potrafi bronić się przed dośrodkowaniami rywali, a z własnych wrzutek robić użytek. Za kadencji Sousy biało-czerwoni strzelili bowiem tylko gola po stałych fragmentach, stracili z kolei aż 4 z 8 (nie licząc gola Węgrów, którzy strzelili go po źle wykonanym przez Polaków aucie).
Najłatwiej byłoby oczywiście sprowadzić te statystyki do przypadku. Można oczywiście powiedzieć, że jednego gola Anglicy strzelili nam z rzutu karnego, bo niepotrzebnie Raheema Sterlinga faulował Michał Helik, drugiego z kolei po rzucie rożnym, gdy najpierw zdrzemnął się Grzegorz Krychowiak, a potem strzału Harry'ego Maguire'a nie zdążył zablokować Arkadiusz Milik. Mecz z Islandią? Na upartego i w tym przypadku rozgrzeszylibyśmy kadrowiczów Sousy. Przy pierwszym rzucie rożnym winą można by przecież obarczyć spóźnionych i wzajemnie sobie przeszkadzających Jakuba Świerczoka i Tomasza Kędziorę, przy rzucie wolnym z kolei znów oszukać dał się Krychowiak, którego rywal ograł jak dziecko i mocnym strzałem pokonał Wojciecha Szczęsnego.
Sęk jednak w tym, że takie spłycanie problemów mija się z celem, bo trudności w defensywie nie biorą się wyłącznie z pomyłek konkretnych piłkarzy. Tak, te pomyłki koniec końców decydują o golach, ale uwypuklają przede wszystkim zaniedbania sztabu szkoleniowego. Już w trakcie meczu z Rosją można było zauważyć problemy z piłkami dośrodkowywanymi z narożnika. Przeciwko Islandii ten schemat tylko się powielił. Biało-czerwoni znów ustawili się strefowo przed własną bramką i oczekiwali na piłkę. Przede wszystkim razić mógł brak asekuracji przedpola, bo gdyby podanie nieszczęśliwie odbiło się na 16. metr, nie było nikogo, kto mógłby zablokować ewentualny strzał. Ale nawet i bez tego dogrania z bocznego sektora siały niebezpieczeństwo pod bramką Wojciecha Szczęsnego. Na Twitterze zwrócił na to uwagi między innymi specjalista w tej dziedzinie, były trener Hetmana Zamość, czyli Michał Macek, który kiedyś szerzej tłumaczył znaczenie SFG w futbolu i sposób wykorzystania tego elementu w rozmowie z TVPSPORT.pl.
Przeciwnicy zastosowali wariant ustawienia na krótko z próba rozbicia. Pisałem o tym wcześniej , że nastąpi zburzenie krycia. Mam nadzieję że takie ustawienie to zasłona dymnna. Widac minumin 3 rozwiązania ofensywne, które mogą zagrozić takiemu ustawieniu w defensywie. pic.twitter.com/87WeToDDk6
— Michał Macek (@michalmacek84) June 8, 2021
Ale nie tylko problemem jest to, jak bronimy. Przede wszystkim nie kreujemy też zagrożenia po dośrodkowaniach z piłki stojącej. Jak dotąd zdobyliśmy tylko jedną bramkę, gdy w starciu z Andorą Maciej Rybus precyzyjnie dograł do Roberta Lewandowskiego, a ten – mimo asysty obrońcy – sprytnie strzelił z woleja i pokonał bramkarza. Nie da się jednak uciec wrażeniu, że ofensywne stałe fragmenty gry to w przypadku biało-czerwonych jedna wielka improwizacja. Nie rzucają się w oczy wypracowane schematy, nie dochodzimy do wielu uderzeń, kończy to się wszystko raczej na tym, że jeden wrzuca, reszta nabiega i albo szczęśliwie piłka zakotłuje się w polu karnym, albo – jak to zazwyczaj bywa – zostanie wybita przez obrońców.
6⃣5⃣. gol Roberta Lewandowskiego w reprezentacji❗ Do przerwy prowadzimy z Andorą 1:0... ale chyba liczymy na dużo więcej❓ �� #kadra2021 #POLAND pic.twitter.com/zoJcKCzAW4
— TVP SPORT (@sport_tvppl) March 28, 2021
Następne
0 - 2
Holandia
0 - 0
Litwa
16:00
Litwa
18:45
Holandia