Wyglądało to bardzo źle, wszyscy widzieliśmy z bliska. I całe szczęście, że nie zrobiła tego gdzieś w lesie, żeby potem musiała leżeć i czekać na pomoc – tak o wypadku Izabeli Marcisz podczas treningu na nartorolkach mówi trener kadry biegaczek narciarskich Martin Bajcicak. Młodzieżowa mistrzyni świata w poniedziałek przechodziła operację twarzy. – Ręce i nogi ma zdrowe, do treningu może szybko wrócić. Pytanie tylko, jak będzie jadła?
O wypadku, do którego doszło podczas obozu polskiej kadry biegaczek w Szczyrbskim Plesie, jako pierwszy poinformował portal sport.pl. Izabela Marcisz w trakcie zajęć na nartorolkach niefortunnie potknęła się i upadła na asfalt. Po odwiezieniu karetką do szpitala w Popradzie w poniedziałek trafiła na stół operacyjny w jednej z krakowskich placówek. To wszystko na pół roku przed zimowymi igrzyskami w Pekinie, gdzie 21-latka miała wykonać najpoważniejszy dotąd krok ku światowej czołówce.
O kulisach tego zdarzenia i perspektywach na kolejne tygodnie przygotowań Marcisz oraz reszty biegaczek w TVPSPORT.PL opowiada trener główny kadry Martin Bajcicak.
Michał Chmielewski, TVP Sport: – Widział pan ten wypadek?
Martin Bajcicak, trener kadry biegaczek narciarskich: – Tak, niestety tak.
– Co dokładnie się stało?
– Przez cztery dni byliśmy na wspólnym zgrupowaniu z kadrą młodzieżową Jana Antolca w Zakopanem. Stamtąd, już na trzeci mikrocykl, pojechaliśmy na Słowację. Wszystko wydarzyło się podczas wykonywania szybkich odcinków przez dziewczyny. Ja stałem niedaleko, z bliska na bieżąco pomagałem zawodniczkom korygować technikę, zwracać uwagę na pewne detale. Iza w którymś momencie potknęła się, ale nie to jeszcze było problemem. Te nastąpiły, bo nie zdążyła wyciągnąć przed siebie ręki, żeby jakoś zamortyzować ten upadek.
– Widok musiał być drastyczny?
– Tak było, spadła na szczękę, złamała ją. Wszystko działo się szybko, a przy dużej prędkości na tym sprzęcie trudno się wyratować. Wysunięta do przodu ręka to instynktowne działanie, zwłaszcza że zawodnicy ubierają rękawiczki przeciw ewentualnym obtarciom.
– W jakim miejscu do tego doszło?
– To była zwykła ścieżka, ale bezpieczna, bez ruchu samochodów. Byliśmy na niej tylko my, żadnego zagrożenia z zewnątrz.
– Zwykły pech?
– Pech, ale i szczęście, że wszystko faktycznie odbywało się blisko, że byliśmy obok. Są przecież i takie trasy, gdzie zawodniczki wybiegają do lasu i tam na chwilę znikają. Wtedy reakcja na to zdarzenie byłaby zdecydowanie opóźniona.
– Muszę o to spytać: czy Iza miała na sobie kask?
– Miała. Nie wyobrażam sobie, żeby dziewczyny przy szybszej jeździe po asfalcie go nie nosiły.
– Pytam, bo w mediach społecznościowych Justyna Kowalczyk od lat pokazuje zdjęcia ze swoich treningów, podczas których go nie nosi. Tymczasem w trakcie zawodów te są obowiązkowe, zresztą na rolkach o wywrotkę po prostu nietrudno.
– Dziewczyny pytały mnie, czy przy dużych temperaturach mogą je w drodze wyjątku zdejmować. Ale sam na własnej skórze doświadczyłem przynajmniej pięciu bolesnych upadków, gdy byłem zawodnikiem. Każdy, kto trenuje biegi, tego doświadczył. Dlatego się nie zgadzam, bo ryzyko jest zawsze. Jedynym momentem, gdy ewentualnie można go nie nosić, jest trening ostrych podbiegów, ale takich, gdzie nachylenie wynosi przynajmniej 10 procent. Wtedy wiadomo, że rolka nie może się za mocno rozpędzić, że wszystko odbywa się powoli. Ale w tej sytuacji, jaką trenowała teraz Iza i reszta dziewczyn nie było mowy, żeby je zdejmować. Zapewniam. Unikamy ryzyka tego typu.
– Upaść na śnieg a na asfalt – to zawsze będzie różnica.
– Bez wątpienia.
– Szczęka to jedyne, co ucierpiało u Izy?
– Jest poobijana. Ale w Popradzie, gdzie wykonano rentgen i badanie tomografem, dowiedzieliśmy się, że ucierpiał jeszcze tylko bark. Zadzwoniliśmy zatem do dr Stanisława Szymanika, który wprawdzie nie zajmuje się sam takimi urazami, ale szybko zorganizował – jak zapewnił – najlepszą pomoc specjalisty, jaką zna. Tak Iza trafiła błyskawicznie do Krakowa. Na poniedziałek udało się umówić operację.
– Kiedy Marcisz będzie mogła wrócić do treningów?
– Zobaczymy po operacji. Mam nadzieję, że w kontekście ruszania się przerwa nie będzie trwała długo. Nogi i ręce ma zdrowe, gorzej z tą twarzą. Zastanawia mnie, jak będzie jeść, jeżeli cała żuchwa będzie zatrzaśnięta, aby się zrosła. Ale coś trzeba będzie robić, może już po tygodniu? Zobaczymy. Na pewno nie wszystko na sto procent, nic na siłę, poczekamy na opinię lekarza. Natomiast nie wyobrażam sobie, żeby przez dwa miesiące Iza była unieruchomiona.
– Igrzyska w Pekinie są niezagrożone?
– Ta kontuzja ich nie przekreśla.
– Co macie w planach na kolejne tygodnie przygotowań?
– W sobotę kończymy obóz w Szczyrbskim Plesie. Stąd od razu wybierzemy się do Bańskiej Bystrzycy, gdzie odbywa się nartorolkowy Puchar Świata [23-25 lipca – przyp. red.]. Chcemy tam wystartować w składzie: Monika Skinder, Karolina i Weronika Kaleta, Kaja Kukuczka. W programie jest tam podbieg klasykiem na dystansie 10 kilometrów.
– To ciekawe, nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz Polak występował w imprezie tej rangi.
– To oczywiście nie poziom zimowego PŚ, panują trochę inne realia. Na przykład sprinty rozgrywa się na dystansie 200 metrów po prostej, dwójkami. Ale konkurencja, na którą jedziemy, może to być ciekawym sprawdzianem formy. I przełamaniem mocniejszego treningu w warunkach rywalizacji. Mają przyjechać m.in. mocne Rosjanki. Potem będzie półtora tygodnia przerwy w domach, a od sierpnia zgrupowanie wysokościowe w Livigno. Oby z Izą w składzie.
– Po trzech obozach jest pan zadowolony z pracy, którą udało się wykonać?
– Tak ambitnie podchodzącej do pracy grupy jeszcze nie widziałem.