| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Ruch Chorzów od tego sezonu będzie występował w 2. lidze. Niebiescy starają się podnieść po trudnych latach i wierzą, że występy na trzecim szczeblu rozgrywkowym będą początkiem udanej walki o powrót do elity. – Wyszliśmy z marazmu. Pod względem finansowym nie jesteśmy jednak w czołówce, tonujemy nastroje – deklaruje w rozmowie z TVPSPORT.PL Tomasz Foszmańczyk, kapitan zespołu. Środkowy pomocnik opowiedział m.in. o sytuacji w klubie, dzisiejszej młodzieży w szatni i... słynnym wywiadzie, którego był jednym z "bohaterów".
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Ruch po dwóch latach wraca do drugiej ligi. Czego spodziewacie się po nadchodzącym sezonie?
Tomasz Foszmańczyk: – Jesteśmy spokojni. Nie ma większego ciśnienia, chcemy po prostu grać jak najlepiej. Wzmocniliśmy się, mamy ciekawy zespół. W sparingach prezentowaliśmy się dobrze, to daje nadzieję. Ruch to wielka marka, ale trzeba liczyć się z tym, że w stawce są kluby bogatsze od nas, z większymi możliwościami. W Chorzowie drużyna budowana jest teraz inaczej.
– Co zmieniło się w Ruchu jeśli chodzi o kwestie organizacyjne?
– Wszystko zarządzane jest z rozsądkiem. Klub wydaje pieniądze, którymi rzeczywiście dysponuje, a nie te, które mają nadejść albo są zaplanowane. Nie ma kominów płacowych, ale dzięki temu wszyscy w klubie otrzymują pensje regularnie. Wyszliśmy z marazmu, awans na pewno poprawił nastroje kibiców. W klubie nie będzie jednak żadnych szalonych ruchów, trzeba tonować nastroje i patrzeć na wszystko racjonalnie.
– Latem zmienił się trener. Został nim Jarosław Skrobacz. Ruch będzie grał inaczej?
– Po zmianie szkoleniowca pewne rzeczy zazwyczaj ulegają modyfikacjom. Musieliśmy przestawić się na inną formę treningu. To wyjdzie jednak tylko na dobre. O przygotowaniach i planach można opowiadać długo, ale wszystko zweryfikuje liga. Dlatego lepiej skupić się na tym, co nas czeka.
– Ostatnie lata były dla klubu bardzo trudne. Spadek z drugiej ligi, dalsze problemy finansowe… Jak to znosiliście?
– Najgorszy moment to spadek w 2019 roku. Wtedy rzeczywiście klubu mogło już nie być. Pojawiały się informacje, że Ruch wycofa się z rozgrywek, a zgłoszony zostanie nowy podmiot, który zacznie od jeszcze niższej ligi niż trzecia. Wówczas usłyszeliśmy, że musimy być gotowi na to, że klub przestanie istnieć. Nastąpiło jednak "pospolite ruszenie". Kibice nie odwrócili się od Ruchu, mocno go wsparli. My dołożyliśmy do tego dobrą grę, co też miało duże znaczenie. Ludzie widzieli, że poświęcenie i pieniądze, które przeznaczają, nie idą na marne.
– O spadku przesądziły zawirowania organizacyjne czy brak umiejętności?
– Organizacyjnie nie wyglądało to źle. Nie było zaległości finansowych. Bardziej wpłynęła na to jakość piłkarzy i częste zmiany trenerów. Brak stabilizacji nie pomagał. Pod koniec sezonu doszła presja gry o utrzymanie, którą nie wszyscy wytrzymali.
– Mimo wspominanych problemów, po spadku wszystko udało się poukładać dość szybko.
– Do drugiej ligi wracamy nawet o rok za późno. Już w sezonie 2019/2010 mieliśmy na to szanse. Przed rundą rewanżową zajmowaliśmy drugie miejsce z pięcioma punktami straty do Śląska II Wrocław. Wszystko wyglądało coraz lepiej, przeczuwaliśmy, że nadchodzi nasz moment. Przyszła jednak pandemia koronawirusa i sezon zakończyliśmy bez awansu.
– Czuje pan głód poważnej piłki wśród kibiców?
– Tak, jest on ogromny. Nie dziwię się jednak fanom. Czują się odpowiedzialni za Ruch, pokazali to w ostatnich latach. Poświęcają dla klubu czas, w dodatku przeznaczają pieniądze. Teraz jest im o to łatwiej, bo Ruch prowadzony jest w sposób przejrzysty, transparentny. Wcześniej to zaufanie zostało nadszarpnięte. Prezentacja drużyny przed sezonem odbyła się w Świętochłowicach. Przyszło mnóstwo ludzi. Każdy cieszy się z powrotu do drugiej ligi i z niecierpliwością wyczekuje startu rozgrywek. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział fanom Ruchu, że będą tak cieszyć się z awansu do drugiej ligi, popukaliby się w czoło. Niestety realia się zmieniły, ale widzę wiele pozytywów. Wszyscy wspólnie zakasaliśmy rękawy do pracy, wokół Ruchu zapanował optymizm.
– W pierwszym zespole pojawił się pan w 2003 roku, gdy zespół był w innym miejscu. W kadrze byli m.in. Piotr Mosór czy Mariusz Śrutwa. Jak bolesne było dla pana zderzenie się z trzecioligową rzeczywistością?
– Moment spadku był wyjątkowo ciężki. Oczywiście, trudno było się z tym pogodzić, gdy myślało się o tym, w jakim miejscu Ruch był wcześniej. Nie można było jednak ciągle żyć przeszłością. Trzeba było wziąć się w garść, wyciągnąć wnioski i działać. Udało się. Mocniej postawiono na młodzież, wychowankowie naciskają.
– Ma pan 36 lat i miał okazję przebywać zarówno w tej "starej" szatni, jak i w obecnej. Jak bardzo zmienił się klimat w drużynie i podejście chociażby do młodych?
– To przepaść. Wtedy błędów nie wybaczano, a na pewno nie robiono tego tak często jak dzisiaj. Obecnie młodzi dostają wiele szans. Przepis młodzieżowca sprawia, że ci chłopcy mają świadomość, że ktoś i tak musi na nich postawić. To rozleniwia, sprawia, że nie zawsze muszą się starać. Teraz jest ich trzy razy więcej niż było młodych w przeszłości, a i tak mają problem z prostymi rzeczami. Mam tutaj na myśli pomoc przy przygotowaniu sprzętu do treningu. O wszystkim trzeba przypominać dość często, zwracać uwagę… Oczywiście staramy się być wyrozumiali i nie jesteśmy zbyt surowi. Trzymamy jednak dyscyplinę.
– Myśli pan, że gdyby niektórzy z nich dostali burę w "starym stylu" od zawodników z tamtych czasów, to mogliby nie przyjść na kolejny trening?
– Byłoby to możliwe. Kiedyś nie było takiej cierpliwości, nikt nie powtarzał ci ciągle, co masz robić. Zdarzały się surowe nagany… Kiedyś na to narzekałem i nie do końca mi się to podobało. Z perspektywy czasu jestem wdzięczny tym ludziom. Wpoili mi odpowiednie zachowania i szacunek do pracy.
– Rozumiem, że gdyby miał pan do wyboru dwa rodzaje szatni, to wybrałby starszą…
– Zdecydowanie. Uważam, że tam ludzie byli bardziej zakochani w piłce. Dzisiaj mówi się o większym profesjonalizmie, świadomości. Zawodnicy stosują diety, mają trenerów od przygotowania fizycznego. To wszystko ma jednak służyć bardziej do tego, by zrobić kolejny krok i zarobić większe pieniądze. Ludzie postrzegają futbol bardziej materialnie niż kiedyś. W tamtej szatni może czasami było nieprzyjemnie, ale na sam koniec i tak wszyscy byli ze sobą bardziej zżyci. Piotrek Mosór czy Mariusz Śrutwa skakali sobie do gardeł w przerwie meczu, ale potem na boisku szli za sobą w ogień. Tamte drużyny były lepiej zintegrowane, bardziej zjednoczone.
– Pan akurat nie patrzy na futbol wyłącznie przez pryzmat pieniędzy. Swego czasu sam zaproponował pan prezesowi Ruchu obniżkę wynagrodzenia.
– Wiedziałem jaka była sytuacja w klubie i miałem świadomość tego, jak jest ciężko. Wolałem regularność i pieniądze na czas, zarówno dla mnie, jak i dla innych. Chciałem sprawić, by Ruchowi było trochę lżej. Nie muszę mówić, że szybko się dogadaliśmy.
– Opuścił pan Ruch w 2006 roku i wrócił dopiero w 2019. To będzie ostatni klub w pana karierze?
– Przede wszystkim najważniejsze miejsce w piłkarskim życiu. Po odejściu regularnie prosiłem menedżera i prosiłem, by zadzwonił do Chorzowa i zapytał, czy może chcieliby mnie z powrotem. Odbijałem się jednak od ściany, więź z klubem malała. Po powrocie to się zmieniło. Nawet po spadku od razu zadeklarowałem, że chcę zostać. Miałem inne oferty, ale nie wyobrażałem sobie, by zostawić Ruch w takiej sytuacji. W dodatku będąc jego kapitanem. Mam nadzieję, że pogram jeszcze trochę czasu. W sparingach spędziłem na boisku dużo czasu. Sztab jest doświadczony i wie, jak poprowadzić mnie jeśli chodzi o formę fizyczną.
– Na koniec chciałbym zapytać o słynny wywiad z Grzegorzem Skwarą, w którym został pan wymieniony w negatywnym kontekście. W szatni wciąż robią sobie z tego żarty?
– Czasami ludzie robili wielkie oczy, bo nie wiedzieli, że to ja jestem tym Foszmańczykiem. Trochę dziwne, że Grzesiek zwalił winę za porażkę na młodych zawodników. Pamiętam sytuację, o którą mu chodziło. Mieliśmy wtedy dobrą okazję, a ja zamiast podać, strzeliłem. Nie udało się zdobyć bramki. Od tamtego czasu nie widzieliśmy się z Grześkiem, ale domyślam się, że powiedział to pod wpływem nerwów. Nie mam do niego żalu. Co do zachowań kolegów, na początku było z tego trochę żartów. Czasami celowo puszczali to w szatni, by mnie sprowokować. Gdy jednak widzieli, że się uśmiecham i podchodzę do tego z dystansem, szybko dawali spokój.