{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Tokio 2020. Olimpijskie demony odeszły. Ale w walce żywiołów wygrała woda, a nie ogień
Michał Chmielewski /
Po dziewięciu latach od debiutu Paweł Fajdek w Tokio stanął wreszcie na olimpijskim podium. Wojciech Nowicki, odkąd wdrapał się na nie w mistrzostwach świata 2015, ani razu z niego nie zszedł. Polscy młociarze w końcu są na nim wspólnie. Choć w rywalizacji żywiołów wygrała woda, nie ogień.
"Trenowanie Pawła Fajdka wcale nie jest stresujące. Szymon Ziółkowski, lat 45". Mem z takim podpisem, a na zdjęciu przedstawionym mistrzem z Sydney siwym i z długą brodą, obiegło internet po kwalifikacjach męskiego młota. Na Instagramie opublikował go nawet sam Fajdek, który po tym, jak ledwo prześlizgnął się do najlepszej dwunastki, dodał od siebie: "sorki, trenerze".
Ziółkowski, który przed kwalifikacyjnym rzutem o wszystko swojego zawodnika siedział na trybunach w Tokio jak marmur, dodał potem: – sto razy lżej było mi być zawodnikiem.
Po finale pewnie te słowa podtrzyma.
Paweł Fajdek poszedł w nowe. Pani Jola żalu nie miała
Ale teraz "Ziółek" jest mistrzem razy dwa. Pół żartem, pół serio w taki sposób nazywano go już po pierwszej fazie igrzysk, ponieważ dopiero jemu udało się tak wpłynąć na Fajdka, żeby ten dał sobie w ogóle szansę walki o medal. Wszystko, co stało się później, było już nowym rozdaniem – takim bez demonów, o których powrocie wspomniał, będąc o mały włos od trzeciej totalnej klęski. Ale kiedy te w końcu odeszły, w finale, mając w perspektywie aż sześć kolejek, Paweł nie rzucał inaczej. Dla niego medal jest końcem historii i końcem "zaczepiania przez dziennikarzy". Ale bynajmniej nie jest końcem drogi, mimo że przed kamerą TVP Sport powiedział: – jeśli tak ma wyglądać moje niewygrywanie, to idealnie, że kibice dostali od losu Wojtka Nowickiego.
– Wie pan, na co się pisze? – pytaliśmy Ziółkowskiego, gdy ten po mistrzostwach Polski 2020 we Włocławku po raz pierwszy między wierszami rzucił, że być może niedługo najlepszy młociarz dekady zdecyduje się zatrudnić go jako nowego szefa.
– Wiem. Paweł to charakterny gość, z mnóstwem słabości. Ale te ma każdy, mam je i ja, miałem je też, gdy sam byłem zawodnikiem. Wydaje mi się jednak, że może właśnie przez to, że potrafię się wczuć w jego sytuację, będę umiał na niego wpłynąć – stwierdził. "Ziółek" dodał też, że jeśli taki projekt mistrz-mistrz ma rzeczywiście wypalić, to Paweł kończy wakacje i zaczynają porządnie zapier... Bo inaczej to nie miałoby sensu, a Szymonowi szkoda by było czasu. W końcu w PZLA jasno stawiali sprawę, nie zgadzając się na kontrakt z dawną gwiazdą, dopóki ta nie pójdzie na kurs instruktorski i oficjalnie nie załatwi sobie prawa wykonywania takiego zawodu. Więc Ziółkowski najpierw od Pawła usłyszał deklarację zapier..., a potem w trybie ekspresowym dopełnił formalności po swojej stronie. W listopadzie ruszyli do Karpacza i wycieczką na Śnieżkę zakończyli wakacje, a rozpoczęli drogę do Japonii.
– Szymon to taka maruda, że wychodziłem na treningi i robiłem je na maksa choćby dla świętego spokoju!
Czterokrotny mistrz świata zrobił sobie przerwę, bo jej potrzebował. I nic to, że wbrew opinii środowiska, bo dziś ma prawo czuć się zwycięzcą, mimo że "tylko" takim z trzeciego miejsca. Postanowił o wakacjach, zaraz gdy wiosną ubiegłego roku MKOl odwołał igrzyska. – Ja od 20 lat tylko rzucam i dźwigam ciężary, organizm marzył o takiej pauzie. I wiem co robię. Dziękuję za wszelkie uwagi, ale wolę posłuchać siebie – wzruszał ramionami pytany o ryzyko takiego luzu. Zamiast słuchać maruderów (poza Ziółkowskim), "Firecracker" (ang. Petarda, taki nick ma często w Internecie), grał w gry. W końcu mógł poleżeć na kanapie i wreszcie też w końcu mógł choć na chwilę pobyć z rodziną. Gdy wrócił do koła i choć planował, to nie rzucił "z marszu" 80 metrów, zrozumiał, że przed Tokio będzie potrzebował nowego bodźca. I tym bodźcem przestała być trener Jolanta Kumor, a zaczął właśnie król z Sydney.
– I ja o to żalu nie mam. Znam Pawła jak syna, jestem przy nim od lat. Rozstaliśmy się w zgodzie. I zawsze będę mu życzyła jak najlepiej. Życzyła mu tego, czego jeszcze nie ma – ucięła Kumor, gdy transfer mistrza stał się faktem.
Czytaj też:
Tokio 2020. "Anita, daj spokój"? Prędzej Paryż i walka o czwarte złoto niż sportowa emerytura
"Demony" to nie kwalifikacje olimpijskie, tylko niestabilność
O charakterku Fajdka słyszeli wszyscy. Krnąbrny, pewny siebie, czasem arogancki, choć głównie to arogancja sportowa, zdaniem wielu niezbędna przy przesuwaniu granic. On te granice przesuwać potrafi. Przykład? W MŚ tylko Siergiej Bubka potrafił więcej razy z rzędu wygrać indywidualne złoto, bo sześciokrotnie. Zresztą Fajdek zamierza go nadal gonić.
– To największy plus z 2021 roku, że w 2022 nie przegram ani jednego konkursu – zapowiedział po finale w Tokio.
Jeśli uda się za rok w Eugene, a za dwa lata w Budapeszcie, to przy idealnym scenariuszu mogą być już z Ukraińcem ex aequo. Patrząc, w jakim gazie u boku Ziółkowskiego jest teraz młociarz z Żarowa, to możliwe. Mimo 32 lat nadal zapowiada, że stać go na rzuty nawet w granicach 84 metrów, czyli dłuższe niż jego własny rekord Polski. Tyle że zmorą Pawła jest nie poziom maksymalny, lecz stabilizacja. Te demony, o których Fajdek wspominał po ledwo zaliczonych kwalifikacjach w Tokio, tym razem bardziej dotyczyły nie samych igrzysk, a tego, że tej wiosny kilkakrotnie zdarzało mu się zaczynać konkursy w cokolwiek niepokojącym stylu.
– Tak samo wy, jak i ja chciałbym mieć spokój od pierwszej kolejki. Ale pracuję nad tym. Spokojnie – tłumaczył lider list światowych, który w Chorzowie uzyskał 82,98 m.
Ziółkowski doprowadził Fajdka na poziom 82+ już cztery razy w tym sezonie. Ostatnio tak mocny mistrz był w 2017 roku. Z drugiej strony, ten sam mistrz dwa razy nie dorzucał nawet do linii 75. metra.
Paweł i Wojtek, czyli ogień i woda
– To kompletnie dwaj różni zawodnicy, niemal pod wszystkimi względami – przyznawała od dawna Kumor, porównując jej zawodnika z Nowickim. W środowisku żartują, że Fajdek to "petarda", bo w sumie nie wiadomo, kiedy wystrzeli i z jaką siłą. Tymczasem jego rówieśnik z Podlasia to do bólu przewidywalny facet. Przewidywalne było nawet to, że gdy po złocie stanie do wywiadu, będzie o nim opowiadał, jakby właśnie skończył trening i chciał iść pod prysznic.
– Skromny, cichy, powtarzalny, bardzo rodzinny, nie szuka kamer, sport uprawia tylko dla siebie. Nie interesuje go popularność. Ale w tym wszystkim, w tej swojej skorupie, jest niesamowicie pracowity i solidny. Zawsze można na nim polegać – charakteryzuje Nowickiego Malwina Wojtulewicz-Sobierajska, niewiele od niego starsza trenerka, która po jednej stronie miała w grupie ekstrawertyczkę Joannę Fiodorow (właśnie zakończyła karierę), a po drugiej Wojtka, który najczęściej mówi mało albo wcale. – Nie no, potrafi się odszczeknąć tak, że głowa mała. Ale za niego najlepiej, jeśli przemawiają wyniki – uważa.
W tych, to nie zaskoczenie, też była przewidywalność. Więc trenerka miała sześć okazji do tego, żeby wstawać z krzesła na trybunach i łapać się za głowę. Wyłączając wiosenny pierwszy sprawdzian i mityng w Poznaniu, gdzie młociarze rzucali z fatalnego koła, przed IO różnica między najlepszym a najsłabszym osiągnięciem Nowickiego w 2021 roku wynosiła śmieszne 1,82 metra! Sześć razy rzucał powyżej 80 metrów, w konkursach często ma sześć kolejek właściwie "w jedną dziurę". W środę sześć razy rzucił ponad 80 m, a w sumie to już jego siódmy taki rezultat. Tak dobry i równy nie był nigdy dotąd.
Fajdek i Nowicki, z ich całym inwentarzem, są na polskiej scenie sportowej jak Flip i Flap, ogień i woda, tornado i flauta. Ale nikt nie mówił, że na szczyt można wdrapać się tylko jedną drogą. W środę wygrały obydwa żywioły. Na swój sposób, ale wygrały.
Mistrzowie wieczni nie będą. Nadzieja w młodych
Obaj królowie koła od lat są sobie potrzebni. Tak samo jak Paweł Wojciechowski potrzebował Piotra Liska i odwrotnie, podobnie jak motywacją Adama Kszczota zawsze był Marcin Lewandowski i w drugą stronę. Fajdka w Rio musiała zżerać nie tylko złość, że zawalił życiową szansę, ale i potworna zazdrość, że oto medal ma jego od lat największy krajowy rywal, którego kibice poznali szerzej dopiero rok wcześniej.
Nowicki, mimo że na zewnątrz zawsze uznaje wielkość Pawła, też ma się czym pochwalić. Od MŚ 2015 ani razu dotąd nie zszedł z podium wielkiej imprezy. I chociaż zwykle to Fajdek zgarniał pełną pulę, Wojtek też miał cichą nadzieję, aby mu dopiekać. Niekiedy żartowano jednak, że w swojej pokorze ten byłby gotów nawet przeprosić kolegę, gdyby go kiedyś pokonał. Gdy w końcu strącił faworyta z tronu na ME 2018, to bardziej Fajdek był zły, że przegrał niż ten drugi dumny, że go zwyciężył. Ale z tym przepraszaniem to bzdura. Szczególnie, że w Wojtku rzeczywiście w Berlinie nastąpił mały przełom. Co więcej, wynikiem 81,85 m został najlepszym młociarzem na liście światowej po aż czteroletniej dominacji konkurenta.
Teraz w Nowickim widać dodatkową śmiałość. W rozmowie z Aleksandrem Dzięciołowskim chyba pierwszy raz w życiu na zapowiedzi zwycięstw Fajdka odpowiedział wprost, że zamierza mu w tym mocno przeszkadzać.
Co dalej? Przyszłość Nowickiego jest zagadką, chyba nikogo nie zdziwiłoby, gdyby i on, tak jak Fiodorow, zakończył karierę. Fajdek zarzekał się niedawno, że nadal chce rzucać. Anita Włodarczyk dowiodła, że 32-latek może mieć przed sobą jeszcze kilka lat sukcesów, o ile tylko realnie będzie mu się jeszcze chciało harować. Polski kibic natomiast powinien cierpliwie czekać na następców. Choć w seniorach za wielkim duetem trwa posucha, to wśród juniorów rosną nam dwa prawdziwe diamenty. Dawid Piłat rzuca sześciokilogramowym sprzętem znacznie dalej niż mistrzowie, gdy byli w jego wieku. Niedawno w Tallinnie znowu poprawił życiówkę i został mistrzem Europy U20, seniorski młot poleciał mu już na 71,29 m. 19-letni Tomasz Ratajczyk jest tuż za nim. Na "seniorce" w Poznaniu zajęli kolejno czwarte i piąte miejsce. Kto wie, czy za trzy lata przed igrzyskami w Paryżu nie będą już polską jedynką i dwójką.