| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Najpierw objął stanowisko tymczasowo, ale na początku września już na stałe – Tomasz Mikulski został nowym przewodniczącym kolegium sędziów PZPN. Będzie teraz główną osobą odpowiedzialną za polskich sędziów. Do tej pory nie udzielał się w mediach, ale dla TVPSPORT.PL zrobił wyjątek. Tomasz Mikulski o przyszłości polskiego sędziowania i przeszłości, która wciąż budzi wiele emocji.
Przez ostatnie pięć lat szefem polskich sędziów był Zbigniew Przesmycki. Odszedł w atmosferze skandalu . Były już sędzia Jarosław Rynkiewicz zarzucił mu dowolną interpretację przepisów, mściwość i autorytarne rządy. Przesmycki poszedł do sądu, ale przegrał w dwóch instancjach. W kwietniu sąd potwierdził wszystkie zarzuty stawiane przez Rynkiewicza.
"Powód w ocenie wielu sędziów jest osobą nie lubiącą sprzeciwu. Zdarzało się, że narzucał im swoją interpretację przepisów gry w piłkę nożną. Samodzielnie podejmował decyzje dotyczące obsady sędziów na mecze Ekstraklasy i I ligi piłki nożnej" – czytamy w uzasadnieniu wyroku opublikowanym przez "Przegląd Sportowy".
Tomasz Mikulski był wówczas wiceprzewodniczącym kolegium sędziów PZPN. Dziś jest szefem i zapowiada, że jego rządy będą wyglądały inaczej. Pracę w piłkarskiej federacji będzie łączyć z praktyką lekarską.
– Mam sędziowskie DNA. Mój ojciec był sędzią i sędzią jest też mój syn. Do dziś pamiętam taki obrazek: mam osiem lub dziewięć lat i patrzę na mojego tatę prasującego starą, czarną koszulę sędziowską z przyszywanym białym kołnierzykiem. Opowiadał mi, dokąd jedzie, a ja potem z utęsknieniem czekałem na jego powrót z meczu. Mówił jak było, przywoził proporczyk, który wieszałem sobie nad łóżkiem. I tak to się u mnie zaczęło. A dziś, kilkanaście lat po zakończeniu kariery wielką przyjemność sprawia mi, gdy spotkam dawnego piłkarza, a dziś działacza lub trenera, witamy się, a ten pyta: "Panie sędzio, jak zdrowie?" – mówi
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Dość często zdarza się, że syn sędziego też zostaje sędzią. To zawód przechodzący z pokolenia na pokolenie?
Tomasz Mikulski: – Myślę, że jest grupa takich zawodów. Jestem lekarzem i w medycynie ta zasada też funkcjonuje.
– Architekci, prawnicy...
– Są grupy zawodowe, rzemiosła gdzie tak bywa. Niektórzy postrzegają to w kategoriach nepotyzmu, układów, ale ja mam na to nieco inne spojrzenie. To zawody, którymi się przesiąka. Zaskoczyłem mojego tatę, bo poszedłem na kurs sędziowski, choć nigdy mnie do tego nie namawiał. Podobnie wydarzyło się z moim synem. Nie podejrzewałem, że zostanie sędzią. Tak już jest i chyba nic w tym złego.
– Komentarze zawsze się pojawią. Już padły pytania o pańskiego syna Michała, który pojawił się na liście CORE.
– Tak, to lista trzecioligowa, a Michał prowadzi zawody w tej klasie już trzeci sezon. Oczywiście, co by się nie stało, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie się doszukiwał w tym sensacji. Szczerze mówiąc: nie oglądam meczów prowadzonych przez mojego syna, by nie wywoływać niepotrzebnych komentarzy. Choć domyślam się, że całkowicie tego nie unikniemy. Zaznaczę, że nie będę obserwował meczów w III lidze oraz nie będę obecny przy podejmowaniu decyzji dotyczących tego szczebla rozgrywkowego. Posiedzenia Zarządu KS będzie wtedy prowadził wiceprzewodniczący. Podjęliśmy już uchwałę w tej sprawie i jest ona zaprotokółowana.
– Nie korci, by zobaczyć, jak syn prowadzi mecz?
– Kilka lat temu mieliśmy pewne spięcie. Byłem na jego meczu w niższej lidze i miałem na temat jego pracy znacznie surowsze zdanie niż obserwator. Teraz po prostu nie mieszam się w te sprawy i tak naprawdę nawet nie wiem, jak mój syn dziś sędziuje.
– Czego dotyczyło to spięcie? Pojedynczej decyzji czy sposobu prowadzenia meczu?
– To był mecz, w którym wiele się działo. Syn uważał, że to wina zawodników, a ja uważałem, że i on przyczynił się do powstania nerwowej atmosfery. Teraz uważam, że zapewne byłem wtedy zbyt surowy. Na co dzień obserwuję sędziów z list UEFA i PKO Ekstraklasy. Patrząc na pracę sędziego A-klasowego powinienem obniżyć poprzeczkę, a nie zrobiłem tego.
– Ale nie krzyczał pan z trybun "sędzia kalosz"?
– Nie, ale bardzo się denerwowałem.
– Nie ogląda pan jego meczów, ale czy syn zwierza się panu po meczach?
– Tak, o tym często rozmawiamy.
– Miewa trudne chwile? Sędzia czasem się nasłucha, klimat na niższych ligach jest specyficzny. Ma już gruba skórę czy odziedziczył ją po panu?
– Myślę, że podobnie jak ja, nie ma grubej skóry. Ja nie jestem gruboskórny, pewne rzeczy zawsze mnie bolały. Wiem, że piłka to nie jest teatr czy filharmonia, ale nad pewnymi faktami nie potrafię przejść do porządku dziennego. Oczywiście, rozmawiamy. Michał opowiada mi o tym, jak mu poszło w trakcie meczu. Czasem pokazuje mi konkretne sytuacje. Wypowiadam się na ich temat, ale na tym się kończy.
– Sędziowie bywają lżeni także w Ekstraklasie. W zeszłym roku głośno o tym temacie było po derbach Krakowa, gdy sędziego Daniela Stefańskiego obrażała wierchuszka Cracovii. Sędzia udzielił potem emocjonalnej wypowiedzi i chyba wszyscy powinniśmy pamiętać o tym, że są to zwykli ludzie.
– Dlatego tak ważne jest dla nas słowo "szacunek", a plakietka "respect" jest na stroju każdego sędziego. Do obrażania sędziów dochodzi na każdym poziomie. Na tym najwyższym są to zazwyczaj słowa, zdarza się, że krytyka pojawia się też w mediach. Na niższym poziomie niekiedy mówimy o zagrożeniu fizycznym. Wymiar tej krytyki jest bardzo duży, dlatego uważam że sędziowie powinni bardzo dbać o wizerunek zawodów. Będę ich zachęcał, by nie bali się podejmować w tym zakresie trudnych decyzji. Nad pewnymi zachowaniami nie można przejść do porządku dziennego. Ubolewam, że sygnał do ataku na sędziego często płynie od trenerów, od ludzi siedzących na ławce rezerwowych. Przepisy bardzo dokładnie regulują te kwestię i będę uczulał sędziów, by byli w tych sprawach bardzo skrupulatni.
– Jakie pole manewru ma sędzia?
– Używanie obelżywego języka przez zawodnika czy kogokolwiek innego przebywającego w strefie technicznej oznacza wykluczenie. Trenerzy mogą otrzymać czerwoną kartkę co jest równoznaczne z utratą przywileju przebywania w strefie technicznej.
– Janusz Filipiak został ukarany śmiesznie niską grzywną. Szczególnie dla niego. Będzie pan apelował, by te kary były wyższe?
– Na pewno chciałbym, aby każde przewinienie było karane adekwatnie do jego skali. PZPN ma jednak swoje organy jurysdykcyjne i na pewno nie mam zamiaru wpływać na ich decyzje.
– W łagodzeniu nastrojów mogłoby pomóc tłumaczenie poszczególnych decyzji sędziów. Nie ma szans, by kibice byli informowani choćby w trakcie wideoweryfikacji nad czym debatują sędziowie? Nie zawsze jest to czytelne.
– Wszelkie rozwiązania w tym zakresie podlegają ścisłym regulacjom. Definiują to przepisy, protokoły IFAB oraz Przepisy Gry w piłkę nożną oraz zalecenia UEFA. My, jako Kolegium Sędziów podpisaliśmy konwencję UEFA, która nakazuje nam trzymanie się ścisłych reguł. Nie możemy pozwolić sobie na dowolność, a UEFA zaleca wstrzemięźliwość w ocenach pracy sędziego na gorąco. A informowanie kibiców w trakcie meczu? Są projekty, by w trakcie wideoweryfikacji udostępnić komunikację słowną pomiędzy sędziami a wozem VAR. To będzie świetne medialne i zdecydujemy się na to rozwiązanie, jeśli pojawi się akceptacja UEFA i FIFA. Ale sami tego typu eksperymentów prowadzić nie będziemy.
– W siatkówce podczas challenge'ów jest krótki komunikat, czego dotyczy weryfikacja.
– Możliwe jest, aby w trakcie wideoweryfikacji podawać krótki komunikat. Co jest rozważane? Potencjalna czerwona kartka, rzut karny, spalony? To jest do zaakceptowania. Tak jest na meczach UEFA. Na ekranie pojawia się napis ″VAR check″ i dopisek, czego dokładnie dotyczy.
– Więc w Ekstraklasie to też jest możliwe?
– Wszystko jest do rozważenia. Nie wiem, jakie są możliwości techniczne, ale takie rozwiązanie jest do zaakceptowania. Zdarza się, że widzowie mogą czuć się zdezorientowani. Ja też jako obserwator mam czasem wątpliwości, czego dotyczy weryfikacja. Z poziomu trybun nie zawsze jest to oczywiste.
– Kolegium Sędziów przy Małopolskim Związku Piłki Nożnej otworzyło forum internetowe dla sędziów i przedstawicieli klubów, gdzie obie strony mogą poznać swoje spojrzenie na poszczególne sytuacje. Jak pan to ocenia?
– Przyjmijmy to jako formę pilotażu. Czas pokaże, czy będzie więcej korzyści niż negatywów.
– Pański poprzednik Zbigniew Przesmycki mówił, że nie będzie karać sędziów, a jedyną formą kary – w zasadzie dotkliwą – było odsunięcie od prowadzenia zawodów. U pana będzie tak samo?
– Trudno nazwać brak nominacji na mecz jako karę dyscyplinarną. Ja bym tego tak nie traktował i nie chciałbym, aby było to tak odbierane. Oczywiste jest natomiast, że częściej i na ważniejsze mecze obsadzani będą sędziowie, którzy prezentują aktualnie najwyższą formę. I tyle w temacie. Żaden sędzia nie ma zagwarantowanego sędziowania w każdej kolejce. Im będziesz lepszy i w wyższej formie tym będziesz mógł liczyć na więcej nominacji. Dziś mamy więcej niż dziewięciu sędziów uprawnionych do prowadzenia meczów w Ekstraklasie i w tym gronie się obracamy.
– Nie chciałby pan poszerzyć tej grupy? Od czasu do czasu pojawia się nowa twarz, ale chyba wszyscy mamy wrażenie, że ciągle obracamy się w kręgu tych samych nazwisk.
– Chciałbym. Uważam, że poziom sędziowania w najwyższych ligach jest bardzo wysoki i chcę go utrzymać, ale dostrzegam też problem krótkiej ławki. Chcę mieć większy wybór przy ustalaniu obsady. Uważam też, że wszystkim sędziom przyda się większa konkurencja. Nic tak nie mobilizuje, nie pcha do postępu jak zdrowa, uczciwa rywalizacja.
– Wszyscy mamy świeżo w pamięci mecz Legii ze Śląskiem. Kibice warszawskiej drużyny pewnie nie ucieszą się, gdy po raz kolejny zobaczą sędziego Bartosza Frankowskiego, a z pewnością zaraz się tak zdarzy.
– Nie zamierzam kreować sytuacji konfliktowych, ale nie pozwolę też, by kluby dyktowały, kto powinien im sędziować. Tego nie będzie.
– Kibice zwracają uwagę, że o ile piłkarze płacą za błędy, no np. nie dostaną premii za zdobycie bramki, to sędziowie już niekoniecznie.
– Na to pytanie odpowiedziałem już wcześniej mówiąc, że sędzia w dobrej formie będzie mógł liczyć na więcej nominacji. Podejmując decyzję obsadowe, analizuję wiele parametrów. To nie jest takie proste. Biorę pod uwagę klasę sędziego, jego dyspozycję, czynniki geograficzne, psychologiczne i na koniec uwzględniam również dłuższą perspektywę czasową. Wiele wątków decyduje o tym, dlaczego na dany mecz przyjeżdża akurat ten sędzia, a nie inny.
– To trudna łamigłówka? By uniknąć przy okazji rozpalania niepotrzebnych emocji?
– Tak, nieraz siedzę nad tym bardzo długo. Zajmuje mi to wiele czasu i uwzględniam wiele parametrów. To nie jest takie proste, jak się wydaje.
– Ma pan tu swoje metody czy korzysta z kuchni pana Przesmyckiego? To na nim się pan uczył układania obsad?
– Nie. Jako wiceprzewodniczący miałem swoją autonomiczną funkcję – zajmowałem się obserwatorami. Byłem odpowiedzialny za ich szkolenie i obsadę. Mówiąc szczerze, nie wiem nawet jak mój poprzednik układał sobie to wszystko w głowie.
– Długo bił się pan z myślami, nim objął stanowisko szefa polskich sędziów?
– To był bardzo gorący temat. Wszyscy zastanawiali się, kto będzie nowym szefem sędziów. Jeszcze w sierpniu mówiłem wszem i wobec, że pewne jest jedno – nowym przewodniczącym nie będzie Mikulski. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym to pogodzić z moimi obowiązkami zawodowymi. A jednak się stało. Pierwsze rozmowy odbyły się w przeddzień wyborów, a wstępna decyzja zapadła dzień później. I dopiero potem długa, dobra rozmowa z prezesem Cezarym Kuleszą sprawiła, że postanowiłem podjąć to męskie, trudne wyzwanie.
– Musiał zawiesić pan praktykę lekarską?
– Nie. Moi pacjenci nie ucierpią. Przez dwa tygodnie po wyborach, nim doszło do mojej ostatecznej nominacji, zastanawiałem się, jak to pogodzić. Uznałem, że dam sobie radę, bo spojrzałem na nasze kolegium jak na zespół ludzi. Dobrałem sobie wspaniałych, bardzo kompetentnych współpracowników i każdy dostał swoją działkę. Ja mam do nich pełne zaufanie, nie muszę ich kontrolować. W ten sposób lista moich obowiązków będzie nieco krótsza. Oczywiście, ja odpowiadam za całość a jako lekarz jestem przyzwyczajony do pracy kilkanaście godzin na dobę.
– Zerknąłem w internecie na opinie o panu jako o lekarzu. Wiem, że nie warto zawracać sobie głowy tego typu komentarzami, ale jeden mnie rozbawił. "Niby lekarz z NFZ, a taki porządny".
– To moi pacjenci mnie wybierają. Mam ich wielu i na pewno ich nie zostawię. Zrobię wszystko, by nie ucierpieli z powodu mojej pasji. Bo piłka to pasja, a moim zawodem i powołaniem jest bycie lekarzem.
– Jakby musiał pan wybierać to…?
– To nie ma wyboru. Stawiam na medycynę.
– Zbigniew Przesmycki też powtarzał, że to nie pan będzie nowym szefem, bo nie ma na to czasu.
– Myślę, że dla wielu była to niespodzianka.
– Na mistrzostwach Europy nie było żadnego polskiego sędziego. To było zaskoczenie, bo przyzwyczailiśmy się do mocnej pozycji naszych arbitrów. Nie dało się inaczej tego rozegrać skoro było wiadomo, że Szymon Marciniak nie będzie mógł pojechać ze względów zdrowotnych?
– To były decyzje UEFA i trzeba było je zaakceptować. Nie mam zamiaru tego komentować, ale trzeba powiedzieć jasno, że polscy sędziowie mają bardzo mocną pozycję w Europie. Na pewno jesteśmy w pierwszej dziesiątce. Potwierdzają to liczby i jakość nominacji dla naszych arbitrów. Choćby miniony tydzień – nasi sędziowie prowadzili dwa mecze Ligi Mistrzów i to nie byle jakie. Jestem przekonany, że na kolejnym dużym turnieju nie zabraknie zespołu sędziowskiego z Polski.
– Może przed Euro trzeba było lobbować za innymi polskimi sędziami?
– Lobbowanie to nie jest coś, co lubię. Nie chcę, by do mnie kogoś lobbowano, a i ja nie ma zamiaru tego robić. UEFA ma świetne rozeznanie co do formy i jakości pracy sędziów. Lobbowanie nie miałoby uzasadnienia i nie przyniosłoby oczekiwanego skutku.
– Chce pan poszerzyć grono sędziów ekstraklasowych. Jakie jeszcze cele stawia pan przed sobą na tę kadencję?
– Warto pamiętać o tym, że nowi sędziowie muszą być wprowadzani stopniowo. Nie mogę ich spalić wysyłaniem na zbyt trudne mecze. Rzucenie na zbyt głęboką wodę nie będzie dobrym pomysłem. Mamy kilku sędziów, którzy dobrze rokują i wiążę z nimi duże nadzieje. W tej kadencji chciałbym także skupić się na sędziach na poziomie średnim i niższym. Musimy tam skierować dużo więcej uwagi niż do tej pory, aby wyłowić te talenciki. Oszlifować i w możliwie krótkim, lecz rozsądnym czasie przygotować do prowadzenia zawodów na najwyższym szczeblu. To jest absolutnie jeden z moich priorytetów.
– W poszukiwaniu tych talentów będziecie opierać się na notach obserwatorów czy stworzy pan coś na wzór siatki skautów?
– Jednym z moich projektów jest kategoryzacja obserwatorów, byśmy mogli spokojnie i bez szkody dla tych najlepszych regularnie i częściej wysyłać ich na niższe poziomy rozgrywkowe. Praca obserwatorów jest dla nas bardzo ważna. To nie miałoby sensu, gdybyśmy ich oceny wyrzucali do kosza. Chcemy jednak poprawić jakość ich pracy. Będziemy monitorować wszystko w systemie ″triple checking″, który doskonalimy, aby mieć jak najbardziej obiektywne dane na temat pracy sędziów także na niższych szczeblach. W tym roku trzecia liga stała się szczeblem centralnym, więc sędziowie również. Przejęliśmy blisko stu nowych, nieznanych nam jeszcze sędziów. Blisko stu nieznanych nam obserwatorów. Ich wszystkich poddamy szczególnej uwadze i obserwacji. Będziemy ich selekcjonować, szkolić i szukać talentów. Więc może słowo skauting wcale nie brzmi tu źle.
– Niech pan wyjaśni na czym polega system "triple checking".
– Każdy mecz jest oglądany przez dwóch obserwatorów – stadionowego i telewizyjnego. Ten drugi jest tajny, nieznany sędziemu, przeprowadza niezależną ocenę pracy arbitra na podstawie materiału wideo. Bardzo ważne, być może przez niektórych niedocenianie, są samooceny sędziów. Chcę wiedzieć, czy uświadamia sobie swoje niedostatki i błędy. Jeśli tak, to znaczy, że będzie nad tym pracował. A jeśli nie to znaczy, że trzeba popracować nad nim i mu to uświadomić.
– Zdarzało się, że oceny obserwatorów z jednego były bardzo rozbieżne i to budziło wątpliwości?
– Bywają rozbieżne oceny i to się zdarza na każdym szczeblu. Inne spojrzenie jest z trybuny, inne sprzed telewizora. My, jako zarząd kolegium będziemy się regularnie spotykać i porównywać raporty obu obserwatorów. Staranna analiza w gronie fachowców ma pomóc nam w tym, by dotrzeć do sedna.
– Część przepisów piłkarskich jest specyficzna, bo pozostawia pole do interpretacji sędziego.
– Oczywiście. Są decyzje prawidłowe, są też decyzje błędne. Ale jest też szara strefa, w której pozostaje spory margines interpretacji. Musimy więc kategoryzować poszczególne decyzje podjęte przez sędziego.
– Panu Przesmyckiemu zarzucano, że interpretuje przepisy wedle własnego uznania, co w pewnym sensie potwierdził też sąd. Jak będzie teraz?
– Nie sądzę, by sąd to potwierdził, bo chyba nie to było przedmiotem sporu. Chcę tylko powiedzieć, że będziemy opierali się na linii interpretacyjnej UEFA. Ja będę starał się unikać daleko idących własnych interpretacji. Pewne rzeczy będziemy doprecyzowali, ale wszystko w zgodzie z linią interpretacyjną UEFA. Nie uważam, by inne podejście było uzasadnione. Chcę, by polscy sędziowie prowadzili mecze w kraju dokładnie tak, jak sędziowie na poziomie UEFA czy FIFA.
– A pan odczuwał, że interpretacja przepisów przez Przesmyckiego była zbyt dowolna?
– Mam wrażenie, że zostało to zdemonizowane, a dotyczyło raptem kilku poszczególnych sytuacji. Może niektóre wnioski szły za daleko, ale na pewno nie było tak, że Zbigniew Przesmycki wymyślał swoje przepisy wedle własnego widzimisię. To jest pogląd nieuprawniony.
– Zostańmy jeszcze przy tej sprawie sądowej. Sąd drugiej instancji przyznał rację Jarosławowi Rynkiewiczowi i uznano, że był poddawany pewnej formie mobbingu.
– Nie chcę wypowiadać się na temat tego wyroku. Podobno wyroków sądowych się nie kwestionuje. Ja mogę sobie tylko wyobrazić jak trudne zadanie stało przed sędzią prowadzącą tę sprawę. Musiała rozstrzygnąć materię, w której nie jest ekspertem.
– A pan dobrze zna sprawę pana Rynkiewicza? On uważa, a sąd to potwierdził, że był bardzo źle traktowany i z tego powodu skończył z sędziowaniem. Był pan w tym okresie wiceprzewodniczącym. Ma pan sobie coś do zarzucenia w tej sprawie?
– Nigdy bym nie powiedział, że Jarosław skończył karierę z tego powodu. To jest temat na odrębną i dłuższa rozmowę. Żałuję, że tak potoczyły się jego losy. To on zrezygnował z sędziowania, gdy wciąż miał szansę szybkiego powrotu. Była to jego decyzja, a ja żałuję, że tak się to skończyło.
– Decyzję podjął pod wpływem tego jak był traktowany przez przewodniczącego kolegium sędziów. Tu nie ma wątpliwości.
– Podjął ją pod wpływem emocji. Ma prawo do własnych opinii, a ja na ten temat wolałbym się nie wypowiadać, bo sprawa jest wielowątkowa i wcale nie czarno-biała.
– Rozmawiał pan na ten temat z panem Rynkiewiczem?
– Tak, rozmawialiśmy. Myślę, że mieliśmy dobre relacje. Zresztą proszę zapytać Jarka.
– Pan też w tej sprawie zeznawał. Wezwany przez stronę Przesmyckiego.
– Tak. Nie zaznawałem ani za jedną ani za drugą stroną. Odpowiadałem na zadane mi pytania. Przedstawiłem swój pogląd na ten temat.
– Czuje pan pewien dyskomfort, gdy patrzy teraz na okres pracy w charakterze wiceprzewodniczącego? Czy uważa pan, że stał za bardzo z boku i nie miał wpływu na podejmowane decyzje?
– Nie czułem deficytu władzy, wpływu na decyzje. To Zbigniew Przesmycki odpowiadał jednoosobowo za to, co się działo w Kolegium Sędziów. To on był atakowany i rozliczany. I miał pełne prawo podejmować decyzje takie, jak podejmował. Ja nie miałem z tym żadnego problemu.
– Dobrze się wam współpracowało?
– Pracowaliśmy razem dziewięć lat, nie raz różniliśmy się ale na pewno wiele się nauczyłem.
– Dobrego czy złego?
– Czas pokaże.
– Zgadzam się. Chciałem zapytać o Radosława Trochimiuka, próbuje się dobić z powrotem do Ekstraklasy. Jaki jest na niego pomysł?
– Jest sędzią Top Amator A. Prowadzi zawody na poziomie pierwszej ligi. Rozumiem krzywdę jaka go spotkała, ale nie stało się to z winy PZPN czy Kolegium Sędziów. Aby sędziować Ekstraklasę musi dojść do odpowiedniego poziomu i na pewno damy mu na to czas.
– On wie, jaki jest plan na niego?
– Myślę, że to jest jasne. Tytułem kompensaty za to co go spotkało nie będzie otrzymywał więcej niż pozwala na to jego forma i obecne umiejętności.
– Karierę zakończył sędzia Mariusz Złotek. Nie było pomysłów, by pracował dalej? Widać, że nadal daje radę.
– Przede wszystkim nie pozwala na to regulamin. Jest tam limit wiekowy i Mariusz już go przekroczył. Ja zrobiłem to, co do mnie należało. Chciałem, by zakończył karierę tak, jak na to zasłużył. Przy okazji meczu Legii z Górnikiem Łęczna widzieliśmy go naprawdę szczęśliwego i kończącego karierę z podniesioną głową. Bardzo się cieszę, że mogłem mu podziękować za lata spędzone na boiskach i liczę, że nadal będzie w naszej organizacji, jako obserwator czy mentor.
– Z jego wiedzy na pewno warto korzystać.
– Oczywiście. Wszystkie ręce na pokład. W Kolegium Sędziów mamy deficyt fachowców. Osób, które mogłyby przekazać swoją wiedzę i dlatego na Mariuszu nadal mi zależy.
– Nie myśli pan, by zwiększyć ten limit wieku? Robert Lewandowski w wieku 33 lat jest dziś ciągle w szczytowej formie. Może i sędziowie są w stanie pracować na wysokim poziomie dłużej niż kiedyś?
– Myślę, że jakaś granica powinna być. Natura narzuca pewne limity i gdy mamy to sprecyzowane w regulaminie wszystko jest znacznie bardziej czytelne.