Przejdź do pełnej wersji artykułu

2. Liga. Sebastian Letniowski, trener Raduni Stężyca: warto było się "nacierpieć" przez dziesięć lat, by pracować w tym miejscu

/ Sebastian Letniowski, trener Raduni Stężyca (fot. 400mm.pl) Sebastian Letniowski, trener Raduni Stężyca (fot. 400mm.pl)

Radunia Stężyca po dziesięciu kolejkach drugiej ligi znalazła się w strefie barażowej, na szóstym miejscu. Trener Sebastian Letniowski w rozmowie z TVPSPORT.PL przyznaje, że klub w tym sezonie nie ma wielkich planów, ale niektórych elementów mogą mu pozazdrościć pucharowicze z innych krajów. – Naszych obiektów nie powstydziłyby się kluby nie tylko polskie. Na przykład grający prawie co roku w pucharach Apollon Limassol, w którym przebywałem na stażu. Może tylko budynek klubowy mają większy – podkreśla.

Radunia Stężyca – Ruch Chorzów. Transmisja na żywo

Czytaj też:

Ruch Chorzów (fot. PAP)

W piekle już byli. Ruch Chorzów na dobrej drodze w górę

Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Radunia Stężyca po dziesięciu kolejkach zajmuje szóste miejsce w lidze. Zachwyca was ten wynik?
Sebastian Letniowski, trener Raduni Stężyca: – Jesteśmy zadowoleni, ale podchodzimy ostrożnie. Tabela jest spłaszczona – tracimy dwa punkty do trzeciego miejsca, ale jesteśmy tylko pięć punktów nad strefą spadkową. Cieszy nas siedemnaście punktów – po niektórych meczach mamy niedosyt, ale na beniaminka to niezły wynik.

– Radunia jednak już wcześniej liczyła na awans do drugiej ligi, rok wcześniej było blisko... Czasami takie sytuacje działają na zespół demotywująco. W pana drużynie nie było tego problemu?
– Gdy objąłem zespół przed pandemią, wygraliśmy w Koninie. Wtedy nasza strata do pierwszego Kalisza wynosiła pięć punktów i myślałem, że jesteśmy w stanie to odrobić. Liga się jednak zatrzymała przez pandemię i nie mieliśmy możliwości, by powalczyć. Byliśmy rozczarowani, ale wiedzieliśmy, że w następnym sezonie już musimy awansować. To się udało, ale mimo dobrych liczb, nie było nam tak łatwo. W lidze grały 22 drużyny i tylko jedna awansowała. Dlatego tym bardziej chwała chłopakom za to, jak grali i przegraliśmy tylko cztery mecze z trzydziestu pięciu.

– Słychać w pana wypowiedziach optymizm. Czy cała drużyna podeszła do pierwszego sezonu w drugiej lidze z pozytywnym nastawieniem?
– Mieliśmy za sobą świetny sezon – awansowaliśmy z pierwszego miejsca, zdobyliśmy 87 punktów i 115 bramek przy tylko 24 straconych. To rozbudziło nasze oczekiwania. Ale spodziewaliśmy się, że druga liga nas zweryfikuje i może czekać nas duży przeskok. I teraz mogę powiedzieć, że jest wyraźny. Tutaj wszystkie punkty są ciężko wypracowane. Już na starcie mogliśmy zagrać z kilkoma silnymi zespołami, jak Stal Rzeszów, ale także ostatni Sokół Ostróda nie był łatwym rywalem. Uważam jednak, że zawodnicy, którzy zostali w Raduni latem oraz ci, którzy nas wzmocnili, są gotowi na grę na tym poziomie.

– Wiele razy zdarzało się tak, że po awansie wymieniano większość składu. W Raduni jednak zostało sporo zawodników z poprzedniego sezonu.
– W bramce wciąż gra Kacper Tułowiecki, w obronie Rafał Kosznik i ktoś z dwójki – Sebastian Murawski, Przemek Szur. W środku mamy Sebastiana Deję, na skrzydle Michała Millera i Pawła Wojowskiego, a w ataku Dawida Retlewskiego. Doszli nowi zawodnicy, ale trzon został i wciąż się sprawdza.

– Wspomniał pan o doświadczonych zawodnikach. Słyszałem jednak, że Radunia zamierza stawiać także na młodych.
– Wszyscy patrzą na pierwszą drużynę, która gra na szczeblu centralnym, ale nasza akademia wciąż się rozwija. Może na razie jeszcze nie widać "narybku", bo działa od trzech lat w takim wymiarze, jak obecnie. Dlatego musimy jeszcze poczekać na efekty, ale mamy plan, żeby nie ściągać za dużo zawodników z zewnątrz, tylko wprowadzać wychowanków. Czy tak będzie już w przyszłym sezonie, czy dopiero kolejnym? Jeszcze zobaczymy. Ale akademia zrobiła progres. Wierzę, że już niedługo będziemy mogli postawić na młodych, także w kontekście Pro Junior System – dobrze móc wystawić dwóch wychowanków w pierwszym składzie. Bardziej nam jednak zależy, żeby móc wprowadzić ich jak najwięcej do seniorskiej piłki.

– Ale nie będzie tak jak w niektórych klubach, które na siłę postawiły na pieniądze z Pro Junior System kosztem ligowych wyników?
– Pamiętam, że jeden klub wystawił w składzie dwóch bramkarzy. Takie sytuacje są żenujące, ale są spowodowane brakami finansowymi. Nasza organizacja jest jednak na wysokim poziomie, przynajmniej drugoligowym i nie chcemy robić czegoś na siłę. W pierwszym sezonie chcemy się utrzymać. Coraz więcej młodych zawodników trenuje z drużyną i myślę, że mogą się dużo nauczyć od Rafała Kosznika, Wojciecha Łuczaka i Damiana Piotrowskiego, którzy grali w Ekstraklasie. Widać, że dzięki pracy z nimi robią postępy.

– Można powiedzieć, że w pewnym stopniu starsi zawodnicy panu pomagają?
– Dają dużo rad młodym – mówią im, na co się zwraca uwagę w wyższych ligach. Ich doświadczenie i obycie jest dla nas bardzo ważne. Ale z drugiej strony, to od młodych zależy czy wykorzystają swój moment i bonus, jakim jest przepis o młodzieżowcu.

Czytaj też:

2. liga. Surowe konsekwencje wywiadu. Jarosław Kotas zwolniony z Sokoła Ostróda

– Prowadzenie Raduni to pana największe wyzwanie w pracy trenerskiej?
– Blisko awansu do drugiej ligi byłem z GKS-em Przodkowo, ale przegraliśmy jednym punktem z Vinetą Wolin w barażach. Czuliśmy się wtedy bardzo mocni, ale szczerze mogę przyznać, że jeszcze brakowało mi trenerskiego doświadczenia. Później w Bałtyku Gdynia mieliśmy sporo niedociągnięć organizacyjnych. Gdy mieliśmy szansę na awans, nie zrobiliśmy żadnych wzmocnień. Później był KP Starogard, zespół środka tabeli, w którym nie było mowy o awansie...

Przychodząc do Stężycy byłem świadomy celu – awansu do drugiej ligi. Byłem zawiedziony pierwszą rundą, która nie została rozegrana do końca z powodu pandemii. A drugi sezon był już udany – choć było kilka słabszych momentów, poradziliśmy sobie z nimi.

Myślę, że gra w drugiej lidze to wielka sprawa dla wszystkich w klubie. Stężyca to wieś, która ma trzy tysiące mieszkańców. A teraz przyjeżdża do nas Ruch Chorzów, czternastokrotny mistrz Polski. To jest wydarzenie! Trzeba też dodać, że w województwie pomorskim na szczeblu centralnym zostały tylko cztery zespoły – Lechia, Arka, Chojniczanka i my.

– Czy rywale nie wytykają wam, że jesteście drużyną ze wsi, w dodatku ogromnie wspieraną przez tamtejszy urząd, o czym niedawno było głośno?
– Termalica jest dowodem, że piłka nie jest stworzona tylko dla wielkich miast, a my chcemy być kolejnym takim przykładem. Oczywiście w miastach są większe tradycje, ale w tej chwili mamy czwartą najwyższą frekwencję w całej lidze, co wskazuje na zainteresowanie naszego środowiska. Przeliczając liczbę kibiców na mieszkańców, chyba tylko Termalica jest w stanie nam dorównać.

Ludzie zawsze będą nam mówić o płaceniu ze strony urzędu... Taka jest jednak prawda, że bez wsparcia samorządów, mało który klub piłkarski w Polsce jest w stanie przetrwać. Może poza wspomnianą Termalicą i kilkoma klubami Ekstraklasy. Finansowanie samorządów jest wszędzie – w mniejszej lub większej skali. Poza tym myślę, że za podobne pieniądze trudno o lepszą promocję gminy niż poprzez sport. Sam fakt, że dwa mecze Raduni były transmitowane w TVP Sport, jest reklamą i w ten sposób możemy przyciągać sponsorów.

Część ludzi zawsze będzie zazdrosnych. Zawsze jednak lepiej być w projekcie, który idzie do przodu niż w takim, gdzie mówią, że nic się nie da. Niestety wielu ludzi w polskiej piłce należy do tej drugiej grupy. Jak się jednak pracuje i trzyma założonego planu, widać że się da. Mogę powiedzieć, że tutaj pierwszy raz nie trafiłem na ludzi, którzy nie chcą pomóc. W Raduni od prezesa po personel sprzątający wszystko wygląda dobrze. Myślę, że to daje nam przewagę nad innymi.

Czytaj też:

2. Liga. Andreja Prokić (Stal Rzeszów): jesteśmy gotowi na grę w pierwszej lidze

– Obaj pana synowie są piłkarzami – można powiedzieć, że inspirują pana jako trenera?
– Z Julkiem dużo rozmawiamy o tym, jak wszystko funkcjonowało w jego klubach – Lechu, Arce i obecnie Widzewie. A Kuba gra teraz u mnie w Raduni i widząc go na co dzień nie tylko na treningach, mogę spojrzeć na piłkę z jego perspektywy. Na pewno jestem dumny z tego, jak cieszą się grą. To, co się zaczęło gdy mieli kilka lat, wciąż trwa. Nigdy nie zmuszałem ich do treningów – sami wsiadali w tramwaj, nikt ich nie musiał wozić. Myślę, że patrząc na nich, też mogę się rozwijać – tak samo jak dzięki pracy z zawodnikami i sztabem.

– Który moment w dotychczasowej pracy trenerskiej uważa pan za najważniejszy?
– Pierwszym było objęcie pierwszej drużyny GKS-u Przodkowo, też drużyny z małej wsi. Z czwartej ligi awansowaliśmy do trzeciej i sprawiliśmy, że było o nas głośno. Kolejnym przełomem był początek pracy w Bałtyku Gdynia – klubie z większego miasta, z dużym wsparciem kibiców. A trzecim była Radunia – przeskok do dobrze zorganizowanego klubu po dziesięciu latach, w których trochę się "nacierpiałem"...

– Co było największym problemem w poprzednich klubach?
– Ze sprzętem, z piłkami, długim oczekiwaniem na wypłaty... Czasami w takiej biedzie rodziła się jednak szatnia – w Bałtyku na dobre zgranie w zespole oczekiwanie na wypłaty miało wpływ. Zdarzało się, że chłopaki przychodzili półtora godziny przed treningiem. Rozmawiali, grali w piłkarzyki. Cieszyli się przebywaniem ze sobą, mimo że w klubie było biednie, choć potem spłacono zaległości.

– Czy Radunia ma jakieś ograniczenia?
– Z niektórych rzeczy trzeba rezygnować, ale nie mogę narzekać na sprzęt i warunki. Mamy duży komfort pracy, nową bazę treningową, z naturalną trawą. Naszych obiektów nie powstydziłyby się kluby nie tylko polskie, ale także z innych krajów. Na przykład grający prawie co roku w pucharach Apollon Limassol, w którym przebywałem na stażu. Może tylko budynek klubowy mają większy. Myślę, że warto było się "nacierpieć" przez dziesięć lat, żeby znaleźć się w tym miejscu.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także