Tata robił mi ulubione jedzenie na każde zawody. Na święta żartowali, że wsiądą na tydzień w pociąg i tak dojadą do Pekinu. Tęsknię za domem, bo wyjechałam z niego jako gimnazjalistka. Ale w Pekinie będę sobie musiała radzić sama. I chcę sprostać – mówi TVP Sport Monika Skinder, 20-letnia biegaczka narciarska, aktualna mistrzyni świata juniorek w sprincie. A jak pisali o niej w Skandynawii: "polski supertalent", chociaż ona o sobie już szczególnie nie czyta. Bo po co?
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Czym się różni Monika Skinder z dzisiaj od tej, którą widziałem ostatni raz, czyli na MŚ w Oberstdorfie?
MONIKA SKINDER, MISTRZYNI ŚWIATA JUNIOREK: – Myślę, że dzisiaj mam inne nastawienie. Wtedy była końcówka sezonu, ja po imprezie docelowej – juniorskiej – i chyba zaczynałam myśleć trochę o odpoczynku. Dzisiaj jestem przed całą zimą: zmobilizowana, gotowa, ciekawa. Potrzebowałam wakacji po tamtej. Kwiecień był świetny. Spędziłam czas w domu, z rodziną, odetchnęłam psychicznie. To było mi bardzo potrzebne, żeby się naładować od nowa.
– Jesteś z tych, którzy po sezonie muszą odłożyć sport na bok?
– Całkiem się nie da. Nie można. Treningi dalej muszą być wykonywane, ale to są zupełnie inne aktywności – rower w lesie, kolarka, bieganie, cokolwiek. Czasami udaje mi się wyciągnąć na to rodzinę. To jest wtedy bardziej po amatorsku, włącznie ze spacerami.
– Ile mistrzyni świata juniorów przejeżdża na kolarce?
– Nie za dużo. U nas nie jak w łyżwiarstwie, żeby rower był naszym podstawowym treningiem. Nie mam co się nawet do nich porównywać. Poza tym u nas tych możliwości jest zdecydowanie więcej, wysiłek rozkłada się na różne aktywności. To jest super, bo nie ma monotonii ani nacisku na jedno, jedno i jedno bez przerw. Roztrenowanie w ogóle jest super, bo można spróbować różnych dyscyplin, na które zwykle nie ma czasu. Ja jeżdżę od czasu do czasu. Nawet nie liczę. Byle tylko odpocząć trochę od nart i nartorolek.
– Po twoim sukcesie w Vuokatti skandynawskie media napisały: "Supertalent z Polski". To nie zbyt uciążliwa łatka?
– Nie zwracam na to uwagi. Przez kilka lat przeczytałam już o sobie tyle różnych rzeczy, że zdążyłam się uodpornić. I na krytykę, i na pochwały. Wytłuszczone nagłówki nie robią już na mnie wrażenia, podchodzę do tego ze spokojem. Nie ma tam nic nowego. Okej, mogą takie rzeczy pisać, bo w biegówkach jest nas mało, największe sukcesy mamy ja i Iza Marcisz. W kadrze jest kilka dziewczyn. To nie lekkoatletyka, gdzie o miejsce w grupie narodowej bije się masa dziewczyn. U nas nawet nie bardzo jest kogo powołać do tej kadry.
– Skąd tyle skromności? Może warto jednak pomyśleć, że piszą, bo jesteście obiecujące?
– Nie chcę nakładać na siebie takiej presji. Jasne, mam jakiś potencjał, skoro dzisiaj jestem w Ruce i zaraz startuję w Pucharze Świata. Ale nie warto się takimi rzeczami zachłysnąć.
– Dało się już wcześniej. Na przykład gdy jako 16-latka zostałaś mistrzynią Polski seniorek.
– A potem wróciłam do hotelu i tylko patrzyłam na telefon, jak nie przestaje wibrować, bo ktoś wysyłał gratulacje. To było miłe, ale to był pierwszy raz. Dzisiaj też inaczej patrzę, m.in. na media społecznościowe.
– Tak, że prawie cię w nich nie ma.
– Fakt, to dla mnie żaden priorytet. Dzisiaj bez social mediów trudno funkcjonować, więc to poniekąd jest mój obowiązek, aczkolwiek robię to tak, żeby nie przekroczyć jakiejś wewnętrznej granicy. Nie zasypuję odbiorców zdjęciami. Wolę być sama ze sobą.
– To co robisz w wolnym czasie, jeśli nie scrollujesz portali tego typu?
– Robię na drutach.
– Proszę?
– No tak. To doskonałe, żeby sobie usiąść i się odciąć, wyczyścić głowę od treningów, sportu itd. To mnie relaksuje. Teraz, kiedy zaczyna się sezon, presji zaczyna być też więcej. Ale okej, netfliksa też włączam. Bywa, że coś przeczytam albo że pogramy w karty. Uwielbiam remika, do pokera jest nas za mało. Dawniej grywałyśmy – na słodycze. Krótko mówiąc, nie mam problemów ze zorganizowaniem sobie wolnego czasu. Umiem odetchnąć, jeśli potrzebuję.
– Szybko musiałaś nauczyć się dorosłości.
– Bardzo. Nie było u mnie czasu na życie zwykłej nastolatki. Wyjechałam z domu do liceum do Zakopanego, a wraz z tym dołączyłam do kadry młodzieżowej. Zmieniłam wszystko wokół siebie, a w tej i tak mało byłam. Swoją drogą, w gimnazjum też codziennie trenowałam. Sporo mnie ominęło, ale... na razie nie żałuję.
– A tęsknisz za domem?
– Tak. Tam czuję się bezpiecznie. Tomaszów Lubelski to jest moje miejsce. Czasami nawet płaczę, jak mam wyjechać na dłużej. Mam znakomite wsparcie w rodzinie, codziennie dają mi to odczuć.
– A kto jest twoim największym psychofanem?
– Jestem córeczką tatusia.
– Bywa na zawodach?
– Jasne. Pamiętam, jak dawniej jeździł ze mną praktycznie wszędzie. Zawsze przed startem przygotowywał mi moje ulubione jedzenie. Oczywiście, mama i siostra też są za mną, ale ojciec miał wyjątkowe podejście. Do dzisiaj czasami przyjeżdżają na moje zawody, jeżeli odbywają się niedaleko, np. w Zakopanem. Fajnie ich tam zawsze mieć.
– A do Pekinu się wybierają?
– Na święta zarzekali się, że zaraz wykupią pociąg do Chin – ten, który jedzie chyba z tydzień – i przeżyją wielką przygodę. Ale chyba skończy się tylko na gadaniu i żartach, bo to jednak jest kawał drogi. Zresztą, przy wirusie tworzy się dodatkowa bariera. Ale może za cztery lata we Włoszech się pojawią, jeżeli do tej pory uda mi się wytrwać w sporcie?
– Co to za ostrzeżenie?
– Po prostu, zawsze może się coś wydarzyć. Sport jest brutalny. To nie jest furtka wyjścia, przecież skoro tyle wytrwałam, to po co teraz kończyć? Nie mam takich myśli. Ale trzeba być przygotowanym, gdyby kiedyś poszło coś nie tak.
– Sport jest ekstra. Zobacz, ile świata już zobaczyłaś dzięki niemu.
– Głównie hotele, lotniska i trasy biegowe. Szał. A potem jak przyjeżdża rodzina i wypytuje, co u mnie słychać i co nowego widziałam, to dziwią się, kiedy nie bardzo mam im co opowiedzieć o danym państwie. To się tylko tak wydaje, że my zwiedzamy kawał świata. Ale popatrz na Rukę. Tu jest hotel, trasy, skocznia i śnieg. I koniec.
– Jak ty się zapatrujesz na Pekin? Czujesz, że to będzie coś szczególnego, jeśli tam pojedziesz?
– To będzie debiut, spełnienie marzenia każdego sportowca. Chcę się tam sprawdzić ze światową czołówką, sprawdzić siebie. To igrzyska olimpijskie, ale dla mnie nie będzie to miało znaczenia, tak jak nie miało dokąd. Niezależnie od rangi wydarzenia za każdym razem daję z siebie tyle samo na trasie. Nie wolno mi ani nikomu fiksować się na to, że to jakiś wyjątkowy występ itd. Po co mi to? To tylko dodatkowy stres. Miejmy nadzieję, że dam radę w tym wytrwać.
– Śniły ci się kiedyś igrzyska?
– Nie. Nie mam snów o bieganiu na nartach. To moja duża pasja, ale też praca.
– Co zrobiłaś latem, żeby ten Pekin się udał?
– Nie zachorowałam, a to chyba pierwsze takie przygotowania odkąd pamiętam, żeby nie stracić przez przerwy nawet tygodnia. I to jest duża różnica. Każdy obóz, każdy trening – wszystko było wykonane. Jestem z tego zadowolona. Tak to zawsze: albo ze zmęczenia, albo niedopilnowania odpowiedniego ubioru, cokolwiek. Teraz wszystko zagrało jak trzeba. A czy coś specjalnego poza tym? Trener chciał przedłużyć plan treningowy, który wykonywaliśmy z poprzednimi trenerami. Nie chciał rewolucji przed igrzyskami i to podejście bardzo mi się spodobało. To rozsądne. Mam nadzieję, że to zaprocentuje. Przekonamy się za trzy miesiące.