| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Przyjął propozycję Jagiellonii, bo chce nauczyć piłkarzy wiary we własne umiejętności. Piotr Nowak w rozmowie z korespondentem TVPSPORT.PL o rodzicach, czterech najczęściej używanych zwrotach w języku polskim, zaręczynach i kontrowersjach.
***Spotykamy się w restauracji Monte Carlo w Białymstoku.***
Robert Bońkowski, TVPSPORT.PL: – Mieszka pan nadal w hotelu, a poprzednik wynajmował mieszkanie...
Piotr Nowak, trener Jagiellonii Białystok: – Życie trenera, to życie na walizkach. Podczas zgrupowań spędza się wiele czasu w hotelach. Można się do tego przyzwyczaić. To mnie cechuje od lat. Trzeba się przystosować i zaadoptować do warunków, do ludzi, do kultury.
– A nie męczy rozdawanie autografów w hotelowej restauracji?
– Rzadko to robię, choć ludzie już wiedzą, że trenuję Jagiellonię. Kilka dni temu miałem ciekawe spotkanie z panią w delikatesach. Mówiła, że nam kibicuje.
– Jest pan żywym dowodem, że nawet z Pabianic można trafić do wielkiego świata.
– W tamtych czasach była bardzo duża rywalizacja. Nie było rozbudowanego skautingu. Talenty jednak się pojawiały. Swoją przygodę z piłką rozpocząłem na turniejach międzyszkolnych. Miałem 13 lat, ale grałem już od piątego roku życia.
– To można powiedzieć, że urodził się pan na... boisku.
– Prawie dosłownie. A przynajmniej wychowałem! Mieszkałem z rodzicami przez trzy lata w jednym z biurowych pomieszczeń na stadionie Włókniarza Pabianice.
– Skazany na futbol?
– Tak, nie miałem innej możliwości. Ponadto poświęciłem się mu z rodzicami. Już w wieku sześciu lat przebywałem z piłkarzami, którzy grali z ojcem. Ale wracając do początków, to szansę gry dawały nam rozgrywki szkolne. Podczas jednego z turniejów zauważyli mnie trenerzy i zostałem zaproszony na reprezentacyjne konsultacje.
– Gra ze starszymi?
– Rywalizowałem z kolegami starszymi o rok. Byłem niższy i słabszy. Ojciec zawsze mi powtarzał, że muszę wyróżniać się... myśleniem. Nie mogłem więc wchodzić w pojedynki siłowe. W domu wszystko miałem wyprane, wyprasowane, buty też były wypastowane. Wszystko przygotowane, bym dobrze grał w piłkę.
– A jak dużą rolę w karierze odegrali rodzice?
– Dbali o to, bym został dobrym piłkarzem. Ojciec był zainteresowany moim wychowaniem, nakazywał punktualność, dbał o kulturę, o to jak rozmawiam z ludźmi i jak się prezentuję. Było to dla niego ważniejsze niż mój talent piłkarski. Chciał, bym był przede wszystkim dobrym człowiekiem, a potem dobrym mężem i dobrym ojcem.
– A może pan tak o sobie dziś powiedzieć?
– Z całą pewnością.
– Trzeba mieć pewnie też szczęście, by zostać zauważonym.
– Decydujące podanie, gol lub asysta mogą sprawić, że będzie się zauważonym przez innych i to może zmienić twoje życie. Gdybym jednak mógł cofnąć czas, to kilka rzeczy chciałbym zmienić, choćby podejście do piłki nożnej.
– Co to dokładnie oznacza?
– Powinienem szybciej dojrzeć do pewnych rzeczy. Na przykład taka odpowiedzialność w piłce. Odpowiedzialność za siebie, ale też i za drużynę. Miałem dobry czas w Zawiszy. Później trafiłem do Widzewa. Wtedy mogłem inaczej postąpić. Odszedłem z Łodzi, a powinienem zacisnąć zęby i powiedzieć ludziom w klubie, że im jeszcze pokażę, jakim jestem.
– Podobnie jest teraz?
– W zawodzie trenera niektóre rzeczy przychodzą mi łatwo, a nad niektórymi muszę pracować. A jeśli ktoś nie docenia tego, co robię, co mogę mu dać, to po co marnować swój czas? Jeśli ktoś uważa, że jest ode mnie mądrzejszy, to nie mam z tym problemu. Powtarzam, że dochodzi się w pewnym momencie do stabilizacji wewnętrznej. Wtedy czasami się ustępuje tym, którzy myślą, że zrobią coś od nas lepiej. A kiedyś byłem inny. Byłem bezkompromisowy. Trzeba nad sobą ciągle pracować.
– Czy pracuje pan z psychoterapeutą?
– Pracowałem z coachem pod koniec mojej kariery. Chciałem skończyć grać po finale MLS Cup z Chicago Fire. Przegraliśmy ten finał w sposób niewyobrażalny. Ponad 25 strzałów na bramkę, rywale mieli dwa, a mimo to wygrali. Czułem się już wypalony.
– To wtedy poznał pan Jima Fannina?
– Był moim mentorem. Nie chciałem, by mówił mi, że jestem najlepszy. Miał mi tylko radzić, co robić w konkretnych sytuacjach. Pokazał mi, że jest pięć elementów składających się na wewnętrzną harmonię. To samodyscyplina, koncentracja, optymizm, relaks i zadowolenie z tego, co się robi. Jim powiedział mi, że każdy człowiek ma średnio około trzech tysięcy myśli dziennie, a najlepsi sportowcy tylko około 1 200, czyli nie tracą energii i wewnętrznego spokoju na niepotrzebne rzeczy. Jim pokazał mi również, jak mogę rozegrać mecz w myślach w kilka minut. To mi pomagało i jeszcze dwa razy zostałem MVP drużyny oraz dwukrotnie wybrano mnie do najlepszej jedenastki sezonu MLS.
– Czuje się pan spełnionym piłkarzem?
– Czuję się spełniony! To, że powiedziałem wcześniej o kilku latach, w których mógłbym coś zmienić, to nie powoduje we mnie zawodu. Grałem we wszystkich reprezentacjach młodzieżowych, od U-15 do U-20, by na koniec zostać kapitanem reprezentacji Polski.
– Zaraża pan nadal optymizmem?
– Trzeba zapytać piłkarzy. Ja przekazuje konkrety. Staram się im uświadomić, że jeśli to ma być ich czas, to sami muszą być do tego przekonani. Miałem nastoletniego Freddy’ego Adu, ale prowadziłem też ponad trzydziestoletnich. Rozmawiałem z wieloma piłkarzami światowego formatu, którzy mieli swoją historię. Ważne jest pozostawanie z zawodnikami w relacjach partnerskich. Chcę z piłkarzy Jagiellonii zrobić dobrych piłkarzy, ale również, a może przede wszystkim, dobrych ludzi.
– Zdominował pan naszą rozmowę. Tak samo długie są odprawy meczowe?
– Dziesięciominutowe odprawy, bo chodzi o mentalność. Ale po objęciu przeze mnie Jagiellonii, wielu piłkarzy mówiło, że praca ze mną, to dla nich nowe doświadczenie. Najdłuższa odprawa trwała 45 minut, ale nie stałem nad nimi z batem i nie mówiłem, że mam rację. Model partnerski. Ja ufam im i życzyłbym sobie, aby oni mi również ufali.
– Wrócę jeszcze do młodości. W szkole prymusem to pan nie był i niewiele brakowało, by…
– W czwartej klasie powiedziałem ojcu, że rzucam szkołę. Jako 15-latek, grając w drugiej lidze, zarabiałem więcej, niż rodzice razem. Pieniądze dawałem na rodzinę, ale nie chciałem chodzić do szkoły. Miałem wtedy długą rozmowę z tatą. Starał się mi uświadomić, że charakter jest ważniejszy niż talent. Sam talent nie wystarczy. Ojciec zadał mi wtedy jedno pytanie, a co będzie, gdy złapiesz kontuzję? Wtedy talent ci nie pomoże. I to był koniec myśli o rzuceniu szkoły.
– Ma pan charakter po ojcu?
– Trudno powiedzieć. Każdy może mieć swoje zdanie. Ja wierzę w rzeczy, które mają sens. Tylko odpowiednia argumentacja jest w stanie mnie przekonać.
– To wada?
– Dzięki temu jestem autentyczny.
– Gdzie poznaliście się z obecną żoną?
– Spotykaliśmy się podczas meczów w szkole i w lidze. Ona grała w koszykówkę we Włókniarzu Pabianice.
– Były pewnie uroczyste zaręczyny?
– Nie. Płynnie przez to przeszliśmy. Byłem w tym czasie w wojsku, do którego zostałem wcielony prawie siłą. Mieliśmy po 20 lat, gdy urodziła się nam pierwsza córka. To dobrze na mnie wpłynęło. Dzięki rodzinie przestałem wydawać pieniądze na głupoty, a zacząłem przeznaczać je na bieżące wydatki.
– Najpierw wyjazd do Turcji, później do Szwajcarii, Bundesliga i na koniec... do Ameryki.
– Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego zakończenia kariery. Jedyne czego żałuję, to fakt, że nie mogłem zostać trenerem Chicago Fire.
– Zawiódł się pan na ludziach?
– Tak. Zawiodłem się. Dwulicowością przede wszystkim.
– Jest nadal wiele niedomówień co do pana postępowania wobec piłkarzy w Stanach.
– Ludzie nie zdają sobie sprawy z kilku rzeczy. Po pierwsze, to ja podałem Filadelfię do sądu za niesprawiedliwe rozwiązanie kontraktu, a nie oni mnie. Po drugie, otrzymując pozwolenie na dalszą naukę w szkole trenerów musiałem być prześwietlony z każdej strony przez UEFĘ. I tak do dzisiaj jest robione wszystko tylko po to, bym nie miał pracy, choć od tamtego czasu trenowałem już dwie reprezentacje, europejskie zespoły klubowe i pracowałem w FIFA.
Social media są dobre, ale gdy ciągle widzę trolla, który bierze pieniądze za to, by oczerniać innych, to jednak powinniśmy ustalić jakieś granice. A gdy FIFA rekrutowała mnie do zespołu Wengera to niby z jakiego powodu? Za to, że biłem piłkarzy? Nie wydaje mi się…
– Ciąży to nadal panu?
– Ten, kto mnie zna, wie, jakim jestem człowiekiem. A cztery najczęściej używane zwroty w języku polskim to: podobno, gdzieś słyszałem, ktoś mi powiedział i być może.
– Prowadząc Lechię w meczu o mistrzostwo Polski z Legią, zagrał pan zbyt zachowawczo?
– Myślałem, że już wszystko powiedziałem na ten temat w Kanale Sportowym. Ostatni raz powtarzam. Trzy dni przed spotkaniem z Legią zagraliśmy z Pogonią. Wygraliśmy cztery do zera. Później tym samym składem wybiegliśmy przeciwko Legii. Nie starajcie mi się wmówić czegoś, co nie miało miejsca. Nie wiem, w jakim celu jest to powtarzane…
– Tak to jest z tą łatką twardego szkoleniowca. Jaga made in USA jest teraz inna, niż za poprzedników. Drużyna wyglądała wtedy, jakby była zdjęta z krzyża. Teraz jest inaczej?
– Przyszedłem po to, aby dać im pewność siebie oraz uwypuklić walory piłkarskie. Życzyłbym sobie, by piłkarze zrozumieli sens pracy, ale nie tak, że muszą coś zrobić. To od nich zależy. Trener jest tylko narzędziem w ich karierach.
– To inne spojrzenie. Dotychczas trenerzy mieli prowadzić zawodników, a w pana przypadku widać przerzucenie odpowiedzialności na piłkarzy.
– Gdy przejąłem Jagiellonię, to zespół wyglądał, jak wyglądał. Pod względem aktywności na zajęciach, pewności siebie, było nie najlepiej. Po podaniu lub strzałach spoglądali na mnie i czekali na reakcję. Przyszedłem do Jagiellonii właśnie po to, by coś zmienić. Napełnić tych doświadczonych piłkarzy i tych chłopców wiarą w ich umiejętności.
Po kilkunastu tygodniach pracy widzę duży postęp. Nie może być tak, że piłkarz po prostym strzale spogląda na mnie i czeka na brawa albo naganę. Na pierwszej konferencji prasowej powiedziałem, że nie chcę piłkarzy - robotów. To, co mówię i robię, musi mieć sens dla nich i dla mnie.