Gdy Roman Abramowicz traci na własne życzenie z powodu sankcji, to inny oligarcha, rosyjski właściciel AS Monaco Dmitrij Rybołowlew nie musi się martwić o swój majątek. Zawczasu zerwał kontakty z Kremlem, a teraz wspiera cywilów na Ukrainie. Jego historia jest burzliwa i złożona.
Urodził się i wychował w Permie na Uralu. Był dobrze ustawiony w lokalnej społeczności. Fach ojca, który pracował jako kardiolog, otwierał wiele drzwi. Dodatkowo związał się z kobietą, której ojciec był na stanowisku kierowniczym i zajmował się nawozami. Związek młodych po latach się rozpadł, ale to właśnie ta branża była Rybołowlewowi pisana. Zyskał potem miano "króla nawozów".
Blisko władzy i gangsterów
Aby zgłębić tajemnicę sukcesu tego oligarchy, trzeba cofnąć się do lat 90. Początkowo był... ratownikiem w pogotowiu i już wtedy kombinował. Pokątny handel sprzętem paramedycznym, konkretnie urządzeniami do magnetoterapii. Akurat miała miejsce prywatyzacja za prezydentury Borysa Jelcyna , głównie na wariackich papierach, więc Rybołowlew uznał, że zamiast za pieniądze będzie rozliczał się w nieuczciwych transakcjach, przejmując udziały w wybranych firmach.
Zbliżył się szybko do władz. Jego firmie inwestycyjno - brokerskiej Kreml przyznał koncesję na obrót akcjami i biznes zaczął się kręcić. Najpierw był sektor bankowy, później nawozy, na których dorobił się najbardziej. Kapitał szemranych typów z Permu pozwalał na skupowanie akcji Uralkali , czyli największego producenta nawozów potasowych w Rosji. Były to dziwne czasy, nawet jak na realia rosyjskie.
Rybołowlew musiał nosić kamizelkę kuloodporną, odsiedział nawet 11 miesięcy w więzieniu. Zarzucano mu zabójstwo dyrektora firmy Nieftochimik, z którym współpracował. Poszło o to, że wśród ich partnerów byli gangsterzy, którzy mieli wizję szybszego rozwoju przedsiębiorstwa. Dlatego próbowano wyeliminować też Rybołowlewa. Znano nawet broń, z jakiej miał strzelać, nie mając licencji. W sądzie wyższej instancji został jednak uniewinniony, a firma Uralkali przetrwała. Rybołowlew wszystko sobie szybko powetował. Na początku XXI w. stał się potentatem. To do niego należała 1/3 światowego rynku nawozów potasowych.
Córka kupiła klub
Rybołowlew dbał nie tylko o swój komfort. Posiadłość na Florydzie sprzedał mu były prezydent USA, Donald Trump . Stany Zjednoczone to idealne miejsce dla dzieci oligarchów, a już zwłaszcza Nowy Jork. Dlatego córka kupiła sobie apartament na Manhattanie, a później klub... AS Monaco. Wtedy to był ligowy słabeusz, ale raj podatkowy kusił. Stąd ten wybór. Już w 2013 roku Rybołowlew wszedł na rynek transferowy mocno - 160 mln euro, transfery Radamela Falcao i Jamesa Rodrigueza . Klub rósł w siłę, a wyeliminowanie w 2017 roku z Ligi Mistrzów Manchesteru City było tego potwierdzeniem. Inwestycja w futbol miała zapewnić Rybołowlewowi paszport monakijski. Miał już cypryjski, ale uważał, że to za mało, by uciec przed Kremlem. Starania o nowy dokument nie zakończyły się jednak sukcesem.
Jest też inna hipoteza: futbol był tylko kolejnym snobizmem, bo ten oligarcha gustuje w sztuce i wydał już krocie na obrazy. Swego czasu sprzedał dzieło "Salvator Mundi" Leonarda da Vinci za 270 mln dolarów. Dziś 60 procent akcji AS Monaco ma córka, ale... rządzi ojciec. Reszta należy do Domu Grimaldich.
Nieczyste interesy z asem agentów
Rybołowlew nawiązał współpracę z Jorgem Mendesem , słynnym agentem piłkarskim. Obaj naginali reguły dla własnych korzyści. Działali jako TPO, czyli własność osoby trzeciej. Chodziło o to, by mieć "udziały" w transferowanym piłkarzu i pobierać potem pieniądze z tytułu praw komercyjnych do takiego zawodnika. To pozwalało na manipulowanie cenami do woli, umożliwiało wybór najlepszych form transferu. Zakaz TPO wprowadzono w 2015, ale trochę za późno, tak jak to było z Finansowym Fair Play...
Koniec związków z Kremlem
Rybołowlew oddalał się od Rosji, choć w 2018 znalazł się jeszcze na liście amerykańskiego Departamentu Stanu jako jeden z 210 popleczników Putina. Szybko pozbył się w ojczyźnie tego, co mógł. Nawet Uralkali, ta perła w koronie, poszedł w inne ręce. W 2006 roku doszło w tej firmie do katastrofy. W Bierieżnikach konieczna była ewakuacja 12 tys. mieszkańców. Jak piszą autorzy książki "Najważniejszy mecz Kremla", wody gruntowe wdzierały się do sztolni i rozmywały słupy soli, które górnicy zostawili do podparcia chodników.
Sporo szkód zrobiła ta kopalnia potasu. Rybołowlew wyniósł się stamtąd. Nie chciał wyjaśniać katastrofy i ponosić za nią odpowiedzialności. Niby tłumaczono, że dziury w ziemi to skutek błędów inżynierskich sprzed 30 lat, ale to on miał być kozłem ofiarnym. Wolał uciec, by uniknąć losu Michaiła Chodorkowskiego , kiedyś najbogatszego oligarchy, którego upokarzano, zabierając mu firmę Jukos i skazując na więzienie i łagier.
W porę i na dobre zerwał relacje z Kremlem już przed laty. Z Jelcynem żyło mu się dobrze, a z Putinem wręcz przeciwnie. Tak więc ostatnie sankcje nakładane przez Unię Europejską, Wielką Brytanię i USA w niego już nie uderzyły. Mało tego, oligarcha wsparł nawet Czerwony Krzyż w Monako, zadeklarował chęć pomocy poszkodowanym cywilom na Ukrainie. Jak informują francuskie media, przeszedł od słów do czynów, bo przekazał kilka milionów euro. Nie jest banitą jak Abramowicz, więc nie musi się bać, choć przykładnym obywatelem też nigdy nie był...