| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Zmiana trenera w trakcie sezonu to zawsze wstrząs dla klubu. W polskich realiach – wydawało się – ostatnie lata przyniosły pozytywny trend: szkoleniowcy dostają czas, by wyprowadzić zespół z dołka. Niestety, aktualnie jeszcze trwające rozgrywki przyniosły kilka co najmniej kuriozalnych decyzji rodem z lat dziewięćdziesiątych.
Były selekcjoner Jerzy Engel wiele lat temu powiedział w "4-4-2", że największym problemem polskich klubów są nimi zarządzający. Właściciele prywatni zwykle potrzebują kilku lat, by zrozumieć, że w tym środowisku jest wyjątkowa liczba pozorantów, żeby nie stwierdzić mocniej, że niektórym brakuje moralności i uczciwości. W tle oczywiście pieniądze, transfery. Liczba historii w każdym sezonie przyprawia o ból głowy. Oglądasz ligę i zastanawiasz się kto i dlaczego sprowadził jeszcze jednego Szrotovicia. W niemal każdym klubie dochodzi do takich sytuacji, które zamiast klasycznego i akceptowalnego błędu w ocenie piłkarza pachną co najmniej dwuznacznie. Pobieżna analiza, kto jest agentem trenera lub kumplem dyrektora sportowego/kogoś z zarządu, zwykle wystarcza, by zrozumieć, jak będzie kształtowana kadra zawodnicza. Potem albo będzie dobrze, albo będzie źle, bo piłka jest okrągła, a portfel wzmocniony. Nie jednak właściciela.
A w klubach zarządzanych przez miasta, które to wspierają wszystkie kluby na szczeblu centralnym? Bo prawda jest taka, że bez pieniędzy samorządowych futbolu w Polsce nie ma (dlatego też na skraju katastrofy jest pierwszoligowy Stomil Olsztyn, odcięty decyzją władz miasta od środków). Piłkarze źle grają? No to niczym we Wrocławiu prezydent miasta huknie na Facebooku, a potem piłkarze nie dostaną wypłat. Przypomina to logiczne zarządzanie? Nie bardzo.
Miałem przyjemność ukończyć na Uniwersytecie Jagiellońskim zarządzanie organizacjami sportowymi. Na dwudziestu studentów w różnym wieku i z różnym zapleczem zawodowym w piłce popracował jeden jako dyrektor sportowy, po czym rzucił to w cholerę i wyjechał za granicę. – Tak się nie da, nikt nie rozmawia o tym, żeby było dobrze dla klubu, tylko ma być zrobione z konkretnymi ludźmi. Dobrego piłkarza, ale od niewłaściwego agenta nie wezmę. To samo z trenerem, musi być "swój" i koniec – rzucił mi w słuchawkę kilka lat temu, na pożegnanie.
O zarządzaniu Legią w tym sezonie napisano chyba wszystko. Mam nadzieję, że ci, którzy sprowadzili cyrkowca Yuriego do tego klubu, oglądając szczecińskie popisy aktualnych mistrzów Polski przynajmniej przez chwilę poczuli wstyd. To, że jesienią zwolniono Czesława Michniewicza zamiast dać mu wyjść z kryzysu do końca roku, było oczywistym błędem. Marek Gołębiewski kompletnie nie wiedział jak Legii pomóc, zespół wpadł w korkociąg. Dariusz Mioduski miotał się od Sasa do Lasa, aż w końcu ściągnął z dobrze płatnych wakacji Aleksandara Vukovicia. Ten wiosną zadanie wykonał, czyli wydźwignął Legię ze strefy spadkowej. Następnie poinformowano go, że może już nie liczyć na posadę w nowym sezonie. Zdemotywowanej drużyny nie da się oglądać. Na obiekcie Pogoni odstawili kino klasy C.
Są i dobre przykłady, bo w Warcie Poznań opłaciło się postawić na młodego i nieznanego szerzej Dawida Szulczka. Najmłodszy trener w PKO Ekstraklasie pozbierał ekipę, która zaskakująco zagra jednak trzeci sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pavol Stano szybko ustawił właściwy kurs w płockiej Wiśle.
Jednak w poniedziałek wszystkich – chyba nawet Legię – postanowił przebić prezes Radomiaka, czyli znany z telewizora "Pan Sławek". Otóż zwolnił on trenera Dariusza Banasika, zastępując Mariuszem Lewandowskim. Czyli wykopano z Radomia człowieka, bez którego Radomiak byłby gdzieś tam, w pierwszej, a może drugiej lidze. Trenera, który symbolizował pokorną pracę u podstaw, zaciskanie zębów jeśli było trzeba, a w końcu, po wejściu do Ekstraklasy, potrafił sprawić kilka wielkich niespodzianek. Że Radomiak wyhamował? Owszem, coś się zacięło. Niełatwo zarządzać hurtowo sprowadzanymi piłkarzami z różnych stron świata. Dlaczego "Pan Sławek" uznał, że, zamiast wdzięczności Banasikowi, należy zafundować zszokowanym piłkarzom nowego opiekuna w postaci byłego reprezentanta Polski – jeszcze nie wiadomo.
Kibice są sfrustrowani, zawodnicy nie mogą się otrząsnąć. Banasik przegrał z tzw. klasyczną polską piłką. Czy dlatego, że śmiał nie awansować do pucharów i zostawia beniaminka dopiero na szóstym miejscu w lidze, a w Radomiu tymczasem ktoś uwierzył w swoją i drużyny wielkość? Jerzy Engel miał więc słuszność. Kto obserwuje nasze kluby, ten się w cyrku nie śmieje. Trenerzy wciąż w wielu miejscach zamiast szacunku dostają wilczy bilet przy pierwszym pretekście. Dlatego tak dobrze ogląda się Raków. Tam właściciel i prezes wiedzą o co chodzi, a Marek Papszun ma czas, wsparcie i pieniądze. I tak właśnie być powinno. Kto wątpi, niech spojrzy na wyniki, niech zobaczy jak wszystko jest logiczne i spójne. Dowodem wspólna droga właściciela i trenera przez ostatnich kilka lat. Być może za kilka tygodni tak opiszemy nowego mistrza Polski.
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
KGHM Zagłębie Lubin