| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Niewielu jest w drużynach Cracovii i Wisły zawodników urodzonych w Krakowie. A to właśnie oni, ludzie stąd najlepiej czują smak krakowskich derbów. Kamil Pestka z zespołu Pasów urodził się w Krakowie i tu się wychował. – Derby to fajny mecz i szkoda byłoby, gdyby ich zabrakło – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – W niedzielę derby Krakowa. W przeciwieństwie do Wisły przystąpicie do nich bez dodatkowego obciążenia.
Kamil Pestka: – Faktycznie, mamy pewien komfort, bo te mecz nie ma dla nas drugiego dna. Po prostu chcemy wygrać. Dla siebie i dla kibiców. Tylko tyle i aż tyle. Piłkarze Wisły przystąpią za to do meczu z dodatkową presją, bo przecież walczą o utrzymanie. Oczywiście, my też jesteśmy pod presją, bo inaczej w derbach się nie da, ale mimo wszystko nasza sytuacja jest ciut bardziej komfortowa. Meczem z Zagłębiem zamknęliśmy temat utrzymania w lidze, a teraz walczymy o to, by zakończyć sezon na jak najwyższy miejscu.
– W 2012 roku Wisła ograła w derbach Cracovię co oznaczało jej spadek. Tym razem jest na odwrót. Co prawda przegrana Wisły nie przesądzi jeszcze o degradacji, ale pewną analogię można odnaleźć.
– Oczywiście. Przegrana Wisły będzie dużym krokiem w kierunku spadku. Zapewniam jednak, że w zespole zupełnie o tym nie myślimy. Nie mamy w głowie odwetu za tamto spotkanie. Chcemy po prostu wygrać, a cała reszta rozgrywa się już między kibicami.
– Pamiętasz tamten mecz? Miałeś wtedy 13 lat. Przeżywałeś spadek Cracovii?
– Przebiegu meczu nie pamiętam, ale znam okoliczności i wiem, co się stało.
– Jesteś człowiekiem z Krakowa. Tęskniłbyś za derbami, gdyby Wisła spadła?
– Trzeba przyznać, że to fajny mecz i dla kibiców, i dla zawodników. Na obu stadionach zawsze jest komplet. Szkoda by było, gdyby tego spotkania zabrakło, ale my na to nie mamy wpływu.
– No tak, w tej kwestii Wisła raczej nie może liczyć na waszą pomoc.
– Nie. W takich sprawach nigdy jej nie pomożemy. Musi poradzić sobie sama. I powtórzę – derby to fajny mecz.
– Sugerowano, że specjalnie przegraliście z Wartą, by pomóc rywalom Wisły w walce o utrzymanie. Potem jednak ograliście Zagłębie.
– Zapewniam, że te sprawy istnieją tylko między kibicami. W szatni w ogóle nie ma tego tematu. Nie dziwi mnie jednak, że fani snują swoje teorie. Takie ich prawo.
– To was te sygnały docierają dopiero po meczu?
– Do większości zawodników nie docierają w ogóle. Obcokrajowcy nie siedzą w temacie, nie przeglądają wpisów w internecie. Ja to robię. Śledzę te tematy, widzę, co pojawia się na Facebooku. Czytam komentarze po meczach, by sprawdzić nastroje panujące wśród kibiców. Do mnie więc to dociera, ale do ogromnej większości drużyny nie.
– Warto to czytać? Wielu piłkarzy mówi, że woli nie sprawdzać tego typu komentarzy.
– Kiedyś ja też ich nie czytałem, ale od pewnego czasu nie mam z tym problemu. Staram się mierzyć z tymi wpisami, nawet jeśli są negatywne wobec mojej osoby. Kiedyś nie chciałem tego widzieć. Bałem się, że wezmę to do siebie. Od dłuższego czasu współpracuję z panią psycholog. Jednym z zadań było zmierzenie się z komentarzami na mój temat.
– Trzeba jednak umieć to przesiać. Ktoś może być przekonany, że ma rację, ale zupełnie mija się z prawdą. Po tobie taka opinia powinna spłynąć.
– Gdy zacząłem czytać te komentarze, utwierdziłem się w przekonaniu, że fani bardzo mocno spłycają ten temat. Typowy kibic nie widzi zadań taktycznych, nie wie, co dany zawodnik ma robić na boisku. Naprawdę trudno byłoby przejmować się takimi opiniami, ale szanuję każde zdanie.
– Jakie są twoje pierwsze wspomnienia derbowe? Może jeszcze z grup młodzieżowych.
– Bardzo mało tych derbów wygrałem…
– W pierwszym zespole cztery mecze, cztery porażki.
– Tak, ale siedziałem na ławce, gdy wygraliśmy po bramce Sergiu Hanki. W pierwszym meczu derbowym złapałem czerwoną kartkę, więc wspomnienie nie jest zbyt miłe. Podobne mam z juniorów. Pamiętam mecz, w którym graliśmy w jedenastu na dziewięciu wiślaków, a oni strzelili nam gola na 2:1. Mam nadzieję, że po niedzieli moje wspomnienia derbowe będą nieco lepsze.
– Wróćmy do tej czerwonej kartki. Długo prowadziliście 1:0, a obie bramki straciliście w końcówce, zaraz po tym jak wyleciałeś z boiska. Siedział ci ten mecz w głowie?
– Tak. Byłem wtedy na innym poziomie mentalnym. Dziś uporałbym się z tym szybciej. Oczywiście, to nie byłoby tak, że kwadrans po meczu byłoby już OK. Człowiek musi to przetrawić. Dziś jednak radzę sobie z tym znacznie szybciej, niż te parę lat wstecz. Wtedy trudniej było mi ruszyć dalej i trochę ten mecz we mnie siedział.
– Jak to się objawiało?
– Miałem do siebie pretensje, szczególnie za tę drugą kartkę. Dokuczał mi w tym momencie mięsień dwugłowy i szykowałem się już do zejścia z boiska, ale wtedy… skasowałem Patryka Małeckiego. To było niepotrzebne, we znaki dał się brak doświadczenia. Udzieliła mi się derbowa atmosfera, szedłem na każdą piłkę. Dziś takiego błędu bym nie popełnił. Jestem bogatszy o doświadczenie i chłodniejszą głowę.
– Piłkarz musi przeżyć kilka takich trudnych momentów, by iść dalej?
– Wydaje mi się, że tak jest nie tylko w tym zawodzie. Porażki czynią cię lepszym. Pod warunkiem oczywiście, że się podniesiesz i wyciągniesz odpowiednie wnioski.
– Zeszły rok też był dla ciebie trudny z powodu urazu.
– Faktycznie, już trochę tych lekcji miałem.
– Już wystarczy?
– Na razie chyba tak. To akurat była lekcja cierpliwości. Powrót na boisko się przedłużał, więc starałem się dostrzegać małe pozytywy. Pracowałem nad ciałem, wzmocniłem się. Dostrzegałem pozytywne zmiany w mojej sylwetce. Skupiałem się na małych plusach, co pozwoliły zapomnieć, że trochę tracę.
– Faktycznie, parę rzeczy przeszło ci koło nosa...
– Ale nie miałem na to wpływu. Robiłem wszystko, co mi kazano.
– W grudniu drużynę przejął Jacek Zieliński i znalazłeś się w nowej sytuacji. Gracie na trzech środkowych obrońców, a ty wylądowałeś na wahadle. Pasuje ci ta pozycja?
– Przez całe życie grałem jako lewy obrońca w czteroosobowym bloku i w zasadzie dopiero po przyjściu trenera Zielińskiego mialem pierwszą styczność z grą na wahadle. Początkowo miałem sporo problemów. Gdy byliśmy ustawieni bardziej defensywnie, jak w spotkaniach z Legią czy Rakowem, to było jeszcze całkiem dobrze. Gorzej to wyglądało, gdy to my mieliśmy operować piłką. Brakowało zrozumienia tego systemu. W ofensywie nie do końca wiedziałem, jak mam się ustawiać, w których strefach się poruszać. Teraz wygląda to już dużo lepiej. Pomogła praktyka i wskazówki od trenera. Dziś na wahadle czuję się już bardzo dobrze. Jest OK.
– Zaskoczyła cię zmiana ustawienia? Dziś coraz więcej drużyn gra na trzech środkowych obrońców, ale problem polega na tym, że piłkarzy szkolono do czegoś innego. Dziś kluby szukają wahadłowych, a tych po prostu nie ma. Musicie uczyć się tej pozycji na żywym organizmie.
– Jak ja byłem szkolony to o tym systemie nie było nawet mowy. W Polsce kluby zaczęły grać w tym ustawieniu mniej więcej od dwóch lat. Teraz trener Zieliński też nas tak ustawia, a każdego systemu trzeba się nauczyć.
– Jeszcze niedawno to była spora fanaberia. Gdy drużyna grająca trójką obrońców przegrała mecz, trener od razu słyszał krytykę: "To przez system!".
– Trzeba być konsekwentnym. System taktyczny najlepiej zmienić podczas przerwy w rozgrywkach, gdy masz czas, by spokojnie popracować. A potem trzeba trzymać ciśnienie, które na pewno się pojawi. Przydarzy się słabszy mecz? OK, zdarza się, ale jeśli już postanowiłeś zmienić system, trzymaj się tego.
– Wróćmy do derbów. Masz kolegów w Wiśle?
– Nie. Wcześniej miałem kontakt z Mateuszem Lisem, bo spotykaliśmy się na zgrupowaniach reprezentacji młodzieżowej.
– Dziś o te znajomości trudno, bo w obu drużynach mamy międzynarodowe towarzystwo. Trener wykorzysta cię – jako człowieka z Krakowa – do motywacji zespołu?
– Nie wiem, ale ja i tak staram się działać w tej kwestii. Może to nie jest motywowanie, ale podkreślam wagę spotkania. Mówię np. kolegom, że to największe derby w Polsce.
– Przyda im się dawka wiedzy.
– Niedawno Michal Siplak, który już też zna smak derbów, pokazywał kolegom filmiki pokazujące derbową atmosferę na trybunach. Ale to tak w ramach ciekawostki, bo mam nadzieję, że każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, o co w tym meczu gramy.
– Czy Jacek Zieliński i Michał Probierz to osoby z zupełnie różnych światów?
– Nie lubię porównywać trenerów, ale fakt, że charaktery mają zgoła odmienne. Trener Zieliński jest dużo spokojniejszy, choć też potrafi się wkurzyć i powiedzieć parę ostrzejszych słów. Trener Probierz to człowiek zdecydowanie bardziej wybuchowy.
– Trener Zieliński mocno tonował nastroje, gdy widziano cię już reprezentacji. Podkreślał, że najpierw musisz wywalczyć miejsce w klubie, a fakt, że nie zawsze byłeś u niego pewniakiem.
– Na początku grałem regularnie, ale potem to się nieco zmieniło. Nie zagrałem ze Śląskiem na koniec roku, straciłem też pierwsze mecze na wiosnę. Trener powtarzał, że mam robić swoje, a wszystko wróci do normy. Teraz czuję się dobrze i mam wrażenie, że złapałem odpowiedni rytm.
– Pojawiły się sygnały, że Czesław Michniewicz ci się przygląda, a ty siedziałeś na ławce. To nie było frustrujące?
– No tak, wiadomo, że gra w klubie to podstawa. Szczególnie w Ekstraklasie. Zdarzało się, że ktoś z dużego zagranicznego klubu jechał na kadrę, choć w lidze nie grał, ale w Ekstraklasie nie ma takich możliwości. Jeśli tu siedzisz na ławce, droga do kadry jest całkowicie zamknięta. Podchodziłem jednak do tego spokojnie. Tak jak trener. Mam nadzieję, że wszystko ciągle przede mną.
– Po nominacji wysłałeś do selekcjonera SMS’a z gratulacjami. To wciąż jedyny kontakt?
– Tak. Wysłałem tę wiadomość, bo autentycznie ucieszyłem się z tej nominacji. Trener dużo mi pomógł, gdy był selekcjonerem reprezentacji U21.
– Występ na EURO U21 dużo ci dał.
– Grałem wtedy w Głogowie, w pierwszej lidze i to wcale nie było takie oczywiste, że trener mi zaufa. A jednak tak się stało i wyszło fajnie. EURO to było super przeżycie, podczas którego miałem okazję pokazać się szerszej publiczności. To chwile, które się pamięta. I za to też jestem wdzięczny trenerowi.
– Wróćmy do Cracovii. Zimą w zespole pojawił się piłkarz dużego formatu, Jewhen Konoplanka. Jak go odebrałeś?
– Zastanawiałem się, jaki będzie. Jewhen to przecież piłkarz z bardzo dużym CV, który nagle zszedł do środowiska piłkarskiego kilka półek niżej. Okazało się, że przyszedł do nas bardzo dobry piłkarz, ale też świetny człowiek. Jestem pod wielkim wrażeniem. Był na piłkarskim topie, a teraz okazuje się normalnym kolegą z zespołu. Bardzo dużo pomaga młodym, ja też staram się od niego uczyć. A piłkarsko? No cóż, to od razu widać – piłkę prowadzi na wielkim luzie, bez żadnego ciśnienia.
– A więc w niedzielę to on może być mocnym punktem Cracovii. A w Wiśle ktoś wpadł ci w oko?
– Oglądałem ich mecz z Wisłą Płock. Siła ofensywna jest duża, mają kilku przebojowych piłkarzy, którzy nie trzymają się jednego schematu. Mam na myśli przede wszystkim Citaiszwiliego i Manu. Do tego Ondrasek, który jest typową, silną dziewiątką. Trzy bramki w tym meczu znikąd się nie wzięły.
– Wisła mocno się zmieniła w porównaniu do rundy jesiennej. Pamiętasz jesienne derby?
– To był mecz z gatunku "kto strzeli, ten wygra". Szkoda, że nie wykorzystaliśmy jednej z sytuacji w pierwszej połowie, bo byśmy ten mecz wygrali. Ułożyło się inaczej. Wisła strzeliła i wynik 1:0 utrzymał się już do końca.