Tą historią żyła cała Ameryka. Manti Te'o był świetnie zapowiadającym się futbolistą. Wielu wróżyło mu sporą karierę w NFL. Choć poza boiskiem był grzecznym, ułożonym i religijnym chłopakiem, na murawie zamieniał się w bestię. Dzięki swojej dyspozycji doprowadził uniwersytet Notre Dame do finału akademickiej ligi, a sam był nominowany do nagrody Heismana, dla najlepszego zawodnika rozgrywek. Jego historia chwytała za serce tym bardziej, że zadedykował sezon zmarłej babci i dziewczynie. Szkopuł w tym, że ta druga w ogóle nie istniała...