Adrianna Sułek zdobyła w Monachium srebrny medal w siedmioboju. Jak wspomniała, wystartowała na luzie i bez stresu, jaki jej towarzyszył w MŚ w Eugene. Nie przeszkodził jej nawet ból, z powodu którego chciała się przez moment wycofać. Do tego cały czas była aktywna w mediach społecznościowych, dyskutując z kibicami o swoich startach.
Damian Pechman, TVP Sport: – Gdzie rodzą się dziewczyny z takim charakterem i wolą walki jak ty?
Adrianna Sułek, srebrna medalistka ME: – (śmiech). W Bydgoszczy!
– Mam wrażenie, że po występie w Monachium pokochała cię cała Polska. Jak to odbierasz?
– Z każdym wielobojem zyskuję na wartości u kibiców. Jestem z tego dumna, widzę ogromny odzew po moich startach. Bardzo się z tego cieszę. Kibice dali mi ogromne wsparcie podczas MŚ w Eugene. Postanowiłam, że w trakcie mojej przygody w ME, znacznie trudniejszej do ukończenia, będę w stałej interakcji z kibicami. Stwierdziłam, że to będzie mnie napędzało z konkurencji na konkurencję. Nie myliłam się.
Przed biegiem na 800 metrów miałam pewne wątpliwości i obawy. Nie byłam pewna, czy moja noga będzie w stanie pobiec tak szybko, jak sobie założyłam. Wiedziałam, który scenariusz jest dla mnie najbezpieczniejszy – 2:09-2:10 – żeby i odrobić stratę, i zachować przewagę. W tym momencie kibice sprawdzili się na 1000 procent, dodawali mi otuchy i wspierali. Gdy szłam na rozgrzewkę, to byłam już pewna, że ten srebrny medal zawiśnie na mojej szyi.
– Skąd pomysł na aktywność w mediach społecznościowych? Zawodnicy przed startem wolą się od nich odciąć, wyłączyć telefon.
– Ja w szczególności taka jestem... Ale mistrzostwa Europy to zupełnie inna historia. Wiedziałam, że nic nie muszę, że tym startem mogę tylko zyskać. Wiedziałam, w jakiej jestem dyspozycji fizycznej, ale też jak to wygląda z moim zdrowiem. Przyjechałam do Monachium na luzie. Wiedziałam, jaką pracę wykonałam na treningach i jaką wartość ma dla mnie ten start.
– Czy po MŚ nie miałaś w głowie myśli "ja wam jeszcze pokażę!"?
– Tak! Przyjechałam do Monachium z nastawieniem, że zdobędę 6800 punktów. Domyślałam się, że dla niektórych zawodniczek to będzie za wiele. Liczyłam, że podium rozstrzygnie się między naszą trojką, a czwarte miejsce będzie daleko, daleko za nami. Rywalizacja potoczyła się inaczej. Dziewczyny prezentowały trochę niższą formę, ja byłam kontuzjowana. Mimo wszystko mój scenariusz sprawdził się w 80 procentach. Znalazłyśmy się z Naffi Thiam na podium, zabrakło jedynie Anouk Vetter.
– W którym momencie uwierzyłaś, że możesz zdobyć medal: srebrny lub brązowy?
– Przed biegiem na 100 m. Wiedziałam, że w konkurencjach technicznych jestem w stanie nadrobić każdą stratę, którą sobie zafunduję w biegach na 100 metrów przez płotki i 200 m. Wiedziałam też, że jeśli przyjdzie mi walczyć o ten medal w biegu na 800 m, to wyłożę na stół wszystkie moje karty, że zacznę mocno i wygram tę rywalizację.
– Powiedz szczerze: jak poważny był uraz i ból? Przed startem na 800 metrów mówiłaś mi, że jesteś gotowa pobiec na jednej nodze...
– Tak naprawdę ten ból był największy pierwszego dnia. Nie pomagało też to, że spałyśmy zaledwie pięć godzin. Z tego powodu obawiałam się trochę rywalizacji w skoku w dal. Po próbnych rozbiegach zobaczyłam, że moja dyspozycja jest lepsza niż poprzedniego dnia, a przecież moje zmęczenie powinno się nawarstwiać. Wiedziałam już wtedy, że rekord życiowy jest w moim zasięgu. W sumie myślałam o nim z trenerem już w Eugene. Powinnam tam skoczyć 6,50-6,60 m. Potoczyło się inaczej. Prawda jest taka, że to był mój pierwszy start w seniorskiej imprezie na stadionie. Stresowałam się mocno i wiedziałam, że trudno będzie wyszarpać brąz. Tutaj moje nastawienie było inne. Jeśli coś pójdzie nie tak, to najwyżej tego nie ukończę. Dlatego postanowiłam zaryzykować i dać z siebie wszystko.
–Nie miałaś w trakcie ME myśli, że może lepiej się wycofać i nie ryzykować poważniejszego urazu?
– Ze względu na kontuzję? Nie. Raczej nie chciałam zawieść samej siebie. Nie lubię wykonywać czegoś niepoprawnie, jeśli wiem, że umiem coś robić bardzo dobrze. Dlatego po rozgrzewce w skoku wzwyż, gdy nie mogłam przebiec ostatnich kroków, gdy podbiegi sprawiały mi problem, rozpłakałam się i powiedziałam trenerowi, że nie dam rady tego ukończyć i powinniśmy się wycofać. Trener mnie namawiał do innej decyzji, ja też sobie spokojnie usiadłam i to to przemyślałam. Przecież potrafię skoczyć nawet 1,95 m, więc 1,86-1,89 to będzie i tak dobrze na tle dziewczyn. Ryzykowaliśmy tym, że musiałam zacząć bardzo wysoko i musiałam się maksymalnie skoncentrować. To był jeden z moich najlepszych konkursów w życiu.
– Wrócę do kibiców, bo po twoim występie pojawiły się komentarze, że to ty, a nie piłkarze, powinnaś być stawiana za wzór sportowca. Bo nie udajesz, bo nie przewracasz się o własne nogi.
– Dostałam mnóstwo takich wiadomości. Dla mnie jest to nadal niewyobrażalne. Bo dlaczego ja mam komuś służyć za wzór sportowca? Dla mnie wzorem są sportowcy, którzy biją rekordy świata czy Europy. Dla mnie takim wzorem jest Nafissatou Thiam, o której już wspominałam, a która osiągnęła coś niewyobrażalnego – przekroczyła 7000 punktów. Z drugiej strony, w ostatnich miesiącach, sama dostrzegam swoją metamorfozę – fizyczną oraz mentalną – i trochę bardziej rozumiem wiadomości, które otrzymuję od kibiców. Że inspiruję ich każdym postem w mediach społecznościowych. Cieszę się też z innego powodu – coraz więcej wiadomości otrzymuję od osób starszych, które chcą dopiero zacząć swoją przygodę ze sportem, bo po prostu stwierdziły, że natchnęłam je do tego. Wierzę, że na przestrzeni najbliższych lat, coraz więcej osób będzie sobie mnie stawiało za wzór do naśladowania.
– Myślisz, że tak jak Polska pokochała Adę Sułek, tak może też pokochać wielobój? Kibice nie zdają sobie chyba sprawy, jak ciężkie masz treningi.
– No nie, raczej nie. Gdybym miała relacjonować w mediach społecznościowych wszystkie treningi, to zabrakłoby tych wszystkich "kafelków". Nikt nie chciałby oglądać 3-godzinnej relacji z treningów, a do tego jeszcze trzeba byłoby doliczyć ćwiczenia stabilizujące i uzupełniające. Dlatego odkrywam przed kibicami tylko namiastkę, nie pokazuję tego, gdy jest najciężej – pot, płacz i nerwy. Staram się to wypośrodkować...
–...czyli nie straszyć, ale zachęcać?
– Dokładnie tak. Chociaż ludzie chyba zdają sobie sprawę, że jeśli osiągam jedne z najlepszych wyników w Polsce w poszczególnych konkurencjach i składam to na wartościowy wynik w wieloboju, to na pewno treningi nie mogą być takie przyjemne.
– Gdzie sięgają twoje marzenia?
– Do rekordu świata w hali. Mam nadzieję, że poprawię go w przyszłym roku, a jeśli nie, to w kolejnych. Jestem świadoma, że bez oszczepu, którym jeszcze nie potrafię rzucać, jestem w stanie poprawiać w hali swoje rekordy życiowe i tam będzie mi po prostu trochę łatwiej. Moje marzenia sięgają też na pewno złotego medalu olimpijskiego i granicy 7000 punktów.
–Paryż i Los Angeles, uważajcie, Ada Sułek się zbliża.
– I każde kolejne igrzyska też!