Czwarte miejsce na mistrzostwach Europy jest wielkim powodem do dumy, ale też wielką odpowiedzialnością. Od teraz na koszykarzy będziemy patrzeć zupełnie inaczej. Wzrosną oczekiwania i mamy nadzieje, że polski basket wreszcie znajdzie się na właściwym dla siebie miejscu. Drugi raz nie możemy przespać tego momentu.
Litwa, Serbia, Grecja, Turcja, Słowenia, Włochy, Finlandia – co łączy te kraje? Wszystkie uplasowały się na EuroBaskecie za reprezentacją Polski. Wygląda i brzmi to nieprawdopodobnie, jednak to nie jest sen. Europejscy giganci przyjechali na turniej z największymi gwiazdami światowego basketu. Największe nazwiska NBA zjawiły się na ME i… przedwcześnie wróciły do domu.
Polska była na tym turnieju lepsza od największych koszykarskich krajów. To nie oznacza, że nagle staliśmy się basketowym mocarstwem. To oznacza, że mamy ogromny potencjał i nie możemy drugi raz zmarnować tego, co w Pradze i Berlinie osiągnęła kadra. Trzy lata temu zespół trenera Mike’a Taylora był ósmym zespołem świata. Potem został wybrany drużyną roku w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Niestety, były to dobre złego początki. Dobry wynik nie sprawił, że polska koszykówka zrobiła milowy krok. Więcej niż o dobrych wynikach kadry mówiło się o wewnętrznych aferach i niesnaskach na własnym podwórku. Koszykówka w tym czasie plasowała się daleko za piłką nożną, siatkówką, piłką ręczną, żużlem, skokami narciarskimi i wieloma innymi dyscyplinami. Krajową ligę śledzili pasjonaci, a przeciętny kibic nie był w stanie wymienić choćby kilku nazwisk reprezentantów Polski. Narzekaliśmy, marudziliśmy i… marnowaliśmy czas.
Przed tegorocznym EuroBasketem nie było wielkiego ciśnienia na wynik. Nikt niczego nie oczekiwał i nie nastawiał się na sukces. Z drugiej strony, dlaczego miało być inaczej? Reprezentacja w fatalnym stylu odpadła z walki o mistrzostwa świata. Zajęła ostatnie miejsce w swojej grupie i nie była w stanie wyprzedzić Estonii. Trener Igor Milicić na początku myślał o rewolucji i szedł w tym kierunku. Brak wyników zrobił swoje. Znów narzekaliśmy i ponownie wokół reprezentacji Polski czuć było negatywną energię. Nawet najwięksi koszykarscy optymiści nie widzieli światełka w tunelu. Pozytywy dostrzegali chyba jedynie sam selekcjoner i prezes związku Radosław Piesiewicz.
Przed mistrzostwami Europy większość kibiców wzięłaby w ciemno wyjście z grupy. Koszykarskie środowisko nie liczyło na cud. Po raz kolejny otrzymało coś niespodziewanego. Za ósmym miejscem
na ostatnim mundialu przyszło czwarte w zmaganiach czołowych drużyn Starego Kontynentu. Według wielu obserwatorów byliśmy świadkami najlepszego EuroBasketu w historii. Nikola Jokić, Luka Doncić i Giannis Antetokounmpo są największymi gwiazdami ligi NBA. Genialny Słoweniec przyjechał po kolejny złoty medal. Wrócił z nie do końca przyjemnymi wspomnieniami. Na długo zapamięta Mateusza Ponitkę i Michała Sokołowskiego. Polska również latami będzie wspominać mecz przeciwko gwieździe Dallas Mavericks.
Czechy, Izrael, Holandia, Ukraina, Słowenia – z tymi drużynami Polska wygrała na wrześniowym turnieju. Była krok od brązowego medalu mistrzostw Europy. Wygrała jednak coś zdecydowanie cenniejszego. Ponownie rozkochała ludzi w koszykówce. Drużyna trenera Milicicia sprawiła, że basket w ostatnich dniach wyskakiwał z lodówki. O grze biało–czerwonych mówiło się w programach śniadaniowych. Robert Lewandowski, Iga Świątek czy Bartosz Kurek życzyli koszykarzom powodzenia przed walką o medale. Drużyna narodowa była numerem jeden w polskim sporcie. Basket wrócił na salony, jednak teraz poprzeczka powędrowała pod sam sufit. Sukces to jedno, utrzymanie zainteresowania to zupełnie inna sprawa.
Na kolejny mecz kadry poczekamy dwa miesiące. W listopadzie koszykarze zagrają ze Szwajcarią i Chorwacją w ramach prekwalifikacji do kolejnego EuroBasketu. Jednak od soboty te spotkania nabrały zupełnie innego znaczenia. Dowiedzieliśmy się, że nasz kraj będzie współgospodarzem kolejnych mistrzostw w 2025 roku. To oznacza, że eliminacje możemy potraktować czysto kontrolnie. Polska ma oczywiście zapewniony udział w tym turnieju. Szans na przyszłoroczne mistrzostwa świata już nie ma, ale prawdopodobnie biało–czerwonych czeka walka w turnieju kwalifikacyjnym o igrzyska olimpijskie.
Czwarte miejsce na mistrzostwach Europy jest ogromnym sukcesem, ale też wielką odpowiedzialnością. Nasi reprezentanci pokazali, że są w stanie osiągnąć wiele. To napawa optymizmem i pokazuje, że polska koszykówka może znaczyć wiele. Niebawem będziemy emocjonować się ligą NBA, w której zobaczymy Jeremy’ego Sochana. Już w środę obejrzymy mecz o Superpuchar Polski, który zainauguruje sezon Energa Basket Ligi. Trójka kadrowiczów prosto z Berlina uda się bezpośrednio do… Opola, bo tam zostanie rozegrany mecz o trofeum.
Ogromne pole do popisu będzie mieć teraz Polski Związek Koszykówki. Reprezentacja zrobiła wszystko, co mogła. Biła się o medal mistrzostw Europy i sprawiła, że nazwiska Ponitki, Sokołowskiego czy Balcerowskiego trafiły do świadomości kibica. Teraz największą pracę muszą wykonać ludzie zajmujący się marketingiem, PR-em i wizerunkiem. O koszykarskie szkółki dla swoich dzieci dopytują się rodzice. Do klubowych akademii spływa wiele zapytań, co potwierdził m.in. prezes Polskiego Cukru Pszczółki Startu Lublin, Arkadiusz Pelczar.
Warto teraz powalczyć o oglądalność, zainwestować w marketing, media społecznościowe i już teraz zacząć myśleć o promocji EuroBasketu 2025. Nie można przespać ani chwili. Marzeniem koszykarskiego środowiska jest pogodzenie się niektórych skonfliktowanych osób i wykonanie gestu
pojednania. Zjednoczony polski basket może wiele. Na turnieju widzieliśmy drużynę, która wskoczyłaby za sobą w ogień. Nie dysponowała graczami z NBA i Euroligi. Tworzyła kolektyw i to było kluczem do sukcesu. Teraz prezesi, działacze, byli i obecni koszykarze powinni wykonać znak pokoju i zastanowić się, co zrobić, aby z koszykówką było jeszcze lepiej. Zapomnijmy o przyszłości. Cieszmy się z teraźniejszości i myślmy o przyszłości. Tylko w ten sposób możemy osiągnąć coś wielkiego.
Następne