Jeżeli Halvor Egner Granerud nie przegra z Bergisel, prawdopodobnie odbierze Złotego Orła. Ewentualny sukces w Innsbrucku może po prostu zbudować go do granic. Dlaczego? Bo wszystkie dotychczasowe wizyty w tym miejscu do tej pory kończył porażkami.
Trener Alexander Stoeckl nawet nie kryje, że w tej chwili ma w swojej szatni skokowego potwora. Ojciec Halvora Egnera Graneruda, Svein, opowiada o tym, że syn dziś znów czuje się zrelaksowany na myśl o rywalizacji. A sam zawodnik tylko to potwierdza. W serii próbnej przed wygranym konkursem w Garmisch-Partenkirchen oddał swoim zdaniem jeden z najlepszych skoków w karierze – taki, który musiał aż umyślnie skracać, żeby się nie połamać. Wściekł się na jury, że mu na to pozwolono, jeszcze zanim wyhamował. Później, już po wszystkim usiadł na śniegu i udawał Erlinga Haalanda. Taki plan miał od dawna, ale dopiero teraz – tak jak były piłkarz Borussii Dortmund – faktycznie został norweskim królem Niemiec.
>> WARTO PRZECZYTAĆ! TRENER TURECKICH SKOCZKÓW W WYWIADZIE DLA TVPSPORT.PL
Media w jego kraju znów żyją skokami narciarskimi i to nic dziwnego, jeśli zauważyć, że ostatnim skoczkiem, który wygrał Hoppuka (to norweska nazwa na TCS), był w sezonie 2006/07 Anders Jacobsen. Mówimy o sportowej prehistorii, a nie bez znaczenia jest to, na co zwracają uwagę sympatycy dyscypliny: Norwegii taki sukces jest teraz szalenie potrzebny. Maleje tam liczba czynnych skoczni, kurczą się statystyki oglądalności i aktywnych licencji zawodników, kadra miewała wewnętrzne problemy personalne, do tego pojawiły się trudności ze znalezieniem sponsorów.
To zdumiewające, że takiej klasy zawodnik jak Granerud – tak często eksponowany w telewizji – skacze i odbiera nagrody w nakryciach głowy bez żadnego logo na czole.
Dlatego ekipie Stoeckla to zainteresowanie jest jest obecnie wodą na młyn. Granerud, przynajmniej na razie, również nie sprawia wrażenia, jakby przejmował się zanadto zgiełkiem, który wywołuje swoją formą. On już wie, jak się wygrywa. Musi, skoro do domu przywoził już m.in. kryształową kulę za Puchar Świata i medale najważniejszych imprez. Jest też na pewno głodny kolejnych – po to w końcu kulę wywiózł do domu rodziców, żeby nie oglądać jej na co dzień, tylko pragnąć następnej. Stało się prawdopodobne, że wkrótce do tej nagrody dołączy jeszcze Złoty Orzeł za 71. Turniej Czterech Skoczni.
Ale do tego Granerudowi potrzebny jest przełom. I to taki przez duże P, bo po niemieckich konkursach rywalizacja przenosi się do Austrii. O ile w Bischofshofen – na dziwnej, ale lotnej skoczni – Halvor stawał już na podium konkursów (jeszcze nie wygrał), o tyle Bergisel w Innsbrucku pozostaje jego utrapieniem. Tam, nawet kiedy bywał w doskonałej dyspozycji, nie wszedł jeszcze nawet do najlepszej dziesiątki. Dwa lata temu zajął dopiero 15. miejsce. Rok wcześniej otrzymał dyskwalifikację, w 2018 był 21., a niegdyś też w ogóle nie awansował do drugiej serii. Jakby tego było mało, występ w MŚ przebiegał równie rozpaczliwie. Drużynowo Norwegowie byli wtedy dopiero piąci, indywidualnie Halvor zakończył zawody na 33. miejscu.
Wtedy w 2021 roku – tym, kiedy okazał się na koniec najlepszy w PŚ – właśnie na Bergisel zaczął się jego pierwszy kryzys. A przyszedł niespodziewanie, bo wcześniej Norweg albo stawał na podium (głównie wygrywał), albo co najwyżej kończył konkursy czwarty. Co ciekawe, dzień wcześniej przed pamiętną porażką Granerud miał najwyższą notę kwalifikacji i nazajutrz kończył całą serię! Chcąc walczyć już wtedy o Złotego Orła, zamiast postawić trzeci stempel jakości, spadł na 116,5 metra. Na półmetku był wtedy dopiero 29. Poprawił się w finale, ale później w Bischofshofen też już nie błyszczał.
Graneruda na Bergisel zdmuchnął wówczas wiatr. Oczywiście, myślenie o tym, że pech może go tak samo dopaść 4 stycznia byłoby nie na miejscu. Jednak Innsbruck – ze skocznią, wokół której całkowicie wyrżnięto gęsty las – regularnie miewa problemy z przeprowadzeniem sprawiedliwej rywalizacji. Siatki tylko trochę ratują sytuację. To czynnik, na który nikt nie będzie miał wpływu. Będzie mieć natomiast to, jak Halvor w ogóle podejdzie do tego wyzwania. To jasne, że pamięta o przeszłości – podobnie jest w przypadku trudnej relacji Stefana Krafta z Garmisch-Partenkirchen, w 2023 roku ponownie zresztą nienaprawionej. Norweg jest niewątpliwie na autostradzie do sukcesu, być może nawet jest teraz najlepszy na świecie. Jednak to, czy na koniec tournée odbierze nagrodę, w największej mierze zależy od tego, czy polubi się z Bergisel.
Grupa pościgowa, na czele z Dawidem Kubackim i Piotrem Żyłą, wykorzysta każde potknięcie. Choć uczciwie mówiąc, na wpadkę tak skaczącego Halvora jak w Niemczech trudno teraz liczyć.