Najważniejsze było, żebym spojrzała za siebie i była uśmiechnięta. Udało się. Skończyłam przygodę ze sportem bez medali olimpijskich i złota mistrzostw świata, ale czuję się spełnionym sportowcem. Żałuję jedynie, że teraz nie ma następczyń – wspomina Monika Pyrek, która w karierze wywalczyła dwa srebra i brąz mistrzostw świata w skoku o tyczce.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Na początku była koszykówka?
Monika Pyrek: – Dokładnie. Grałam w drużynie szkolnej, w reprezentacji szkoły. Od tego wszystko się zaczęło. Przez przypadek trawiłam do lekkoatletyki.
– Jak to?
– Mieliśmy zaplanowane zajęcia drużyny w trakcie ferii zimowych, ale nasza sala była malowana. Przenieśli ćwiczenia na salę lekkoatletyczną. Wtedy jeszcze w Bałtyku Gdynia. Szczęście w nieszczęściu, że nauczyciel się rozchorował i nie mógł się pojawić. Całym zespołem zajęła się Bogusława Klimaszewska. Jak się potem okazało moja pierwsza trenerka. Zrządzenie losu, ale też fajne drogowskazy na przyszłość.
– Padło na skok o tyczce. Sport ekstremalny.
– Do teraz nie wiem, jak to robiłam i ryzykowałam. Doskonale rozumiem zawodników. Wiem, co czują. Myślę, że trzeba być poważnym wariatem, żeby uprawiać tę konkurencję. Kiedy robi się to na co dzień, pojawia się automatyzm. Nie ma czasu na zbędne myślenie. Z boku może to jednak wyglądać nieco gorzej i bardziej przerażająco.
– Przez lata udało się wywalczyć trzy medale mistrzostw świata.
– Nie były to medale zdobywane w zwykły sposób. Za każdym kryła się jakaś historia.
– Czyli?
– Pierwszy medal w Edmonton był zdobyty bez większej świadomości co się wydarzyło. Byłam bardzo młodą zawodniczką. Skakałam na dużym optymizmie i entuzjazmie. Nie było wielkich obciążeń. Dopiero wchodziłam w seniorski świat. Nie miałam też zbyt dużych oczekiwań. Sprawiało mi to mnóstwo frajdy. Wyjazd do Kanady, do Edmonton. Super. Przed mistrzostwami byliśmy jeszcze na igrzyskach frankofońskich w Ottawie. Wyjazd był bardzo długi. Dobrze wspominam zaangażowanie Polonii.
– Słyszałem, że "walczyliście" o wędliny.
– Bitwa o kiełbasę od miejscowego rzeźnika, ha ha. Miałam to szczęście, że dzieliłam pokój z Krystyną Zabawską, kulomiotką. Jedną z najbardziej doświadczonych zawodniczek w kadrze. Ona rządziła i dzieliła wszystko. Do mnie docierały delikatesy. Jeszcze jedzenie w Ottawie było okropne. Typowy Fast food. Nie mogliśmy już patrzeć na frytki i pizzę. Mieszkaliśmy w akademiku. Był bardzo ładny, ale nie przełożyło się to na pożywienie. Dla sportowca nie do przyjęcia. Ratowali nas rodacy. Zabierali na przeróżne wycieczki i obiady. Dobrze to wspominam.
– Było coś jeszcze?
– Paweł Czapiewski mi przypomniał jedną historię. Dojechał na ostatni moment. Nie było dla niego sprzętu. Dostał ogromną bluzę. Mieliśmy medalową dekorację tuż po sobie. Poprosił mnie o bluzę. W tamtym okresie gabaryty te same. Okazało się, że mój ubiór przyjął dwa medale jednego dnia!
– W tak młodym wieku nie myślało się za dużo o medialnej otoczce?
– Kiedy byliśmy za granicą, dostęp mediów był bardzo ograniczony. Teraz za sprawą mediów społecznościowych jest łatwiej się porozumieć, ale są jednocześnie większe wymagania. Z jednej strony mogłabym narzekać, z drugiej nie. W tym momencie sportowcy mają w obowiązku dobre prowadzenie swoich profili. W 2019 roku młodzi sportowcy mają możliwość szybko zbudować pozycję medialną. Wtedy byliśmy ograniczeni. Nie mieliśmy jak budować wizerunku, przekazywać fajnych historii. Nie zmienia to jednak faktu, że presja nie była mniejsza, ale mogliśmy się od niej odciąć.
– Co pomagało?
– Doświadczenie. Im człowiek starszy, tym więcej myśli. Potem brakuje ułańskiej fantazji. Kiedy są sukcesy, pojawia się jeszcze większa presja. Nie myślę tutaj nawet o oczekiwaniach ze środowiska. Po prostu od samego siebie. Poprzeczka się podnosi. Ludzie chcą się udoskonalać. Codziennie być lepszą wersją siebie. To dobra lekcja w sporcie, którą cenię w codziennym funkcjonowaniu. Gdy zdobędziesz medal masz go tu i teraz. Kolejny dzień jest przygotowaniem do następnych startów i sezonu. Trzeba było bronić tytułów albo wywalczać nowe. Nikt nie dawał niczego za darmo.
– Wejście w mistrzostwa świata było niemal idealne.
– W 2001 roku razem z Kamilą Skolimowską byłyśmy jednymi z najmłodszych zawodniczek w Kanadzie. Bardzo płynnie przeszłyśmy od juniora do seniora. Otrzymywaliśmy podpowiedzi o starszych osób z kadry. Sprowadzali nas na ziemię. Pamiętam wszystkie uwagi od Artura Partyki, Sebastiana Chmary czy Agaty Karczmarek. Rozmawiałyśmy bardzo długo. Przed skokiem w dal uprawiała gimnastykę. Myślałyśmy sobie: "Kurczę, gdyby tyczka weszła wcześniej, to ona byłaby rekordzistką kraju". Bardzo skoczna i dynamiczna. Ogólnie mieliśmy fajną gwardię. Nie było tekstów typu: "Ej małolata, tam jest twoje miejsce". Wszyscy tworzyli drużynę. Bardzo to sobie cenię.
– A pani lęk wysokości to wymysł mediów czy jest coś na rzeczy?
– Po zakończeniu kariery się nasilił. Wcześniej, w sytuacjach kryzysowych, kiedy coś nie szło, też z tym walczyłam. Przez dłuższy czas pracowałam nad tym z trenerem. W momencie skoku, gdy odwracałam się do góry nogami, zamykałam oczy. Nie kontrolowałam nóg. Trener miał różne metody. Stawał na końcu rozbiegu i pytał mnie czy widziałam poszczególne rzeczy. Sprawdzał czy patrzyłam. Kazał mieć na siłę otwarte oczy.
– Brzmi bardzo ekstremalnie.
– To prawda, chociaż… w sumie nie wiedziałam wtedy co się dzieje. Nie widziałam zagrożenia.
– Samotność w podróżach to dla sportowców norma. W trudnych chwilach pomagało posiadanie psa?
– I to bardzo. Na szczęście jest nadal z nami. Długo chciałam mieć ze sobą coś, co przypomina mi o domu. W którymś momencie, zwłaszcza kobietom, przeszkadza, że jesteś ciągle w podróży. 250 dni poza domem robi swoje. Wszystko było non stop spakowane. Gdy wyjeżdżałam na początku grudnia do Spały, to wracałam w marcu. No, na chwilę z przerwą na Boże Narodzenie.
– Jak się wabi kompan?
– Rocky.
– O, można też powiązać ze sportem.
– Zastanawiałam się "X" lat czy go kupić. Na szczęście partner się na to zdecydował. Pojechał, kupił, wrócił. Była to dla mnie duża niespodzianka. Później z nami podróżował. Latał nawet samolotem. Nie było go chyba tylko na zgrupowaniach na Lanzarote. Tam w ośrodku nie przyjmowali psów. Wtedy zostawał z moją przyjaciółką. Był czempionem Polski. Jeździliśmy na wystawy. Pod koniec roku liczba medali w domu się zgadzała.
– Wracając do sportu i medali… Helsinki czy Berlin, które miejsce było ważniejsze?
– Strasznie trudno to rozgraniczyć. Oba medale ważne, oba zdobywane w ważnych momentach. Start w Helsinkach był rok po igrzyskach w Atenach. Tam byłam czwarta. Jechałam jako faworytka. Nie wyszło. Medal zdobyła Anna Rogowska. Bilans oczekiwań rodaków się zgadzał, ale dla mnie nie było to satysfakcjonujące. Bardzo chciałam się odkuć. W trakcie roku olimpijskiego przerwałam studia. Z bardzo dużym ryzykiem. To był ostatni rok. Zmieniał się tryb studiów. Z 4,5 na 5 lat. Kiedy przedstawiono mi różnice programowe, które miałabym nadrobić, zrobiło mi się słabo. Podjęłam tę decyzję, choć była trudna. Medal był ważniejszy. Niestety, nie udało się go zdobyć. Na szczęście udało się rok później. I zdobyć medal, i obronić pracę magisterską na studiach. Zrozumiałam, że istnieje też funkcjonowanie poza sportem. Dużo mi to dało. Dużo pozytywów.
– W Finlandii były okropne warunki atmosferyczne.
– Dokładnie. Przekładano konkurs o kilka dni. Były ulewy, porywiste wiatry. Wszystkie czekałyśmy na finał. Z dużymi obawami. W tym czasie skakałam bardzo dobrze. Żałuję, że dziewczyny mnie wtedy nie przycisnęły. Jelena Isinbajewa skakała znakomicie. Była poza zasięgiem. Skakała rekordy świata ale mnie też było stać na ciut więcej. Gdyby w dniu finału, ktoś mnie przycisnął mogłabym osiągnąć więcej niż 4,60 m. Dodam jeszcze jedną rzecz. Medal z Helsinek był moim najładniejszym medalem. Mam same dobre wspomnienia.
– W tamtym momencie na podwórku rywalizowała pani z Rogowską. Teraz podobnie mają panowie: Lisek – Wojciechowski. To dobre dla sportowca?
– Bardzo dobre. Mimo, że bywało trudno. Nawet na mistrzostwach Polski nie można było pozwolić sobie na rozprężenie. Złapanie głębokiego oddechu. Zgrupowania też były w tych samych miejscach. Mobilizowałyśmy się. To pomagało. Fajnie, że atmosfera była dobra. W trakcie zawodów też sobie pomagałyśmy. Nie walczyłyśmy na śmierć i życie. Pożyczałyśmy sobie sprzęt.
– Polska koalicja kontra Rosja.
– Tak było. Wspierałyśmy się. W tamtym momencie byłyśmy na topie. Teraz odczułybyśmy to jeszcze bardziej, dzięki mediom. Helsinki i Berlin, to fala wznosząca w naszej konkurencji. Byłyśmy mocne. Dochodziły Amerykanki, Brazylijki, ale nie dawałyśmy za wygraną.
– Mówi pani o Berlinie. Jakieś szalone wspomnienia?
– Kibice nas nieśli. Miałam swój sektor. Dodatkowa mobilizacja. To jedyne zawody, na których pojawił się mój tata. Na co dzień był marynarzem. Nie było opcji, żeby przyjeżdżał na zawody. Był chyba najbardziej zestresowany w życiu. Marek Biczyk wykonał fotografię, na której widać całą ekipę ze Szczecina. Mieli koszulki z moim imieniem i nazwiskiem. Wspaniałe doświadczenie, choć sezon trudny.
– Dlaczego?
– Na początku byłam w dobrej dyspozycji. Potem się coś popsuła. Nie wiadomo, dlaczego. Odczuwałam ból w odbijającej nodze. Bardzo mocno walczyliśmy o powrót. Zrezygnowałam z kilkunastu startów przed mistrzostwami. Udało się! Z drugiej strony zapamiętałam ten rok jako trudny czas. Nie jako wybuch radości i historyczny dzień. Uwielbiałam startować w Berlinie i Niemczech. Ludzie wiedzą, co oglądają. Znają się na lekkiej.
– A historia z otrzymaniem medalu?
– Organizatorzy nie byli przygotowani na miejsca ex aequo, które dzieliłam wtedy z Amerykanką. Otrzymałam jej medal, ona atrapę. Potem okazało się, że atrapa była dla mnie. Musiałam ją oddać. Dopiero po czterech tygodniach medal do mnie wrócił. Nie było już takiej ogromnej radości. Nie do końca fajna historia. Chciałam go mieć i się nim chwalić.
– W Berlinie kłopot sprawiała także choroba, która doskwiera do teraz?
– Podczas mistrzostw świata w Berlinie miałam największe zdrowotne zawirowania. Bardzo trudny czas, jeśli chodzi o psychikę. Podczas kariery łatwiej było nad tym zapanować. Teraz, gdy mam dzieci, więcej uwagi poświęcam im. W tym momencie brakuje systematycznych kontroli.
– Chodzi o kłopoty z tarczycą – choroba Hashimoto.
– W 2003 roku ją stwierdzono. Wtedy nie była jeszcze tak modna. Pamiętam, że wróciłam ze szpitala, ktoś zapytał: "Co się dzieje?", a ja odpowiedziałam: "Mam jakąś Hiroszimę". Coś zapamiętałam, ale nie do końca. Nie dziwię się, że do tej pory ludzie mają z tym kłopot. Zastanawiano się czy w ogóle będę mogła trenować. Na szczęście trafiłam na lekarza Marka Ruchałę. Nie powiedział, żebym kończyła. Wierzył, że się uda i spróbowaliśmy. Udało się. Nie poddał się. Pomogło także wsparcie najbliższych i trenera. Zrozumiał, że moje podenerwowanie nie wynika z podłego charakteru, tylko choroby. Sportowcom trudno się przecież przyznać do bólu i porażki. Nawet konsultacje z psychologiem są uznawane za okazywanie słabości. Tak nie powinno być.
– W karierze zabrakło pani złota MŚ?
– Niekoniecznie. Podczas zawodów zapewne chciałam więcej. Najważniejsze było, żebym spojrzała za siebie i była uśmiechnięta. Udało się. Skończyłam przygodę ze sportem bez medali olimpijskich i złota mistrzostw świata, ale czuję się spełnionym sportowcem. Żałuję jedynie, że teraz nie ma następczyń.
– To było moje kolejne pytanie. Doczekamy się kogoś?
– Mamy w tej konkurencji fale. Raz jesteśmy skupieni na kobietach, raz na mężczyznach. Sztab skupia się na chłopakach. Mam nadzieję, że w przeszłości się to odmieni. Fajnie byłoby usiąść przed telewizorem i patrzeć na nasze walczące o medale.
– Można mówić o polskim kryzysie w skoku o tyczce kobiet?
– Po latach dużej stagnacji widać, że pojawia się coraz więcej juniorem i juniorek młodszych. Zaczynają się kwalifikować na mistrzostwa Europy. W trakcie Monika Pyrek Tour wsłuchaliśmy się w głos środowiska. Od zawodników i trenerów słyszymy, że brakuje startów. To główny kłopot. Młodzieży, która ma potencjał, brakuje rywalizacji na bieżąco. W 2021 roku zrobiliśmy pierwszy cykl spotkań. Wyszło bardzo fajnie. Padło wiele rekordów życiowych. W tym roku w trakcie bydgoskiego touru trzy dziewczyny skoczyły powyżej 4 metrów. Powoli, powoli takie zawodniczki jak Emilia Kusy, Agnieszka Kaszuba i Victoria Kalitta się rozkręcają. Widzę światełko w tunelu.
– Najgorsze za nami?
– Wydaje mi się, że tak. Jest dobra generacja młodych ludzi. Niektóre z dziewczyn, pod względem motorycznym i gimnastycznym są lepsze ode mnie, porównując do poprzednich lat. Jeśli poskładają wszystkie elementy techniczne mogą skakać bardzo wysoko. Niestety, Polki zmagały się z poważnymi kontuzjami. Zdarzenia losowe wyeliminowały je z rywalizacji na najwyższym poziomie.
– Świat jest daleko przed nami?
– Nie uczestniczę na co dzień w szkoleniu. Związek ma więcej danych. Czasami nie da się przełożyć wyników z treningów na zawody. Poza tym nie uważam, że świat nam uciekł. Czołówka się zagęściła. Coraz więcej dziewczyn skacze w granicach 4.60-4.80. Do pięciu metrów większości jeszcze brakuje. Jeśli któraś z naszych zbliży się do wyników moich i Ani Rogowskiej będzie mogła rywalizować z najlepszymi.
– Co jest kluczowe w tej konkurencji?
– Psychika. Widzę z boku, co przeżywają zawodnicy w kryzysowych sytuacjach. Muszą wygrywać ze słabościami. Tyczka to ekstremalna dyscyplina. Odwaga ma ogromne znaczenie. Sama miałam momenty, że zamykały mi się klapki w mózgu. Nagle nie mogłam oddawać prób. Takie momenty przeżywa 99 procent sportowców. W tyczce non stop trzeba się przełamywać. Non stop trzeba pokonywać bariery. Na dużym zmęczeniu są duże kryzysy, gdzie nie da się poprawiać błędów.
– Będzie kobieca wersja Duplantisa?
– On jest jeden na skalę kosmosu. Niesamowity sportowiec. Trudno mówić, że w gronie kobiet nagle wyskoczy taka osobowość. Kiedyś u pan dominowała Jelena Isinbajewa. Potem przyszedł czas na dłuższą przerwę. Dziewczyny wykonują aktualnie wielką pracę, ale dominatorki jeszcze brakuje. Zależy czy ważniejsze jest bicie rekordów, czy wyrównana rywalizacja. Uważam, że ta druga opcja jest bardziej istotna w sporcie.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.