Szkoda, że nie ma igelitowego mamuta – mówił kiedyś przed letnim zgrupowaniem w Planicy Jakub Wolny. Sporo wskazuje, że te marzenia mogą się niebawem spełnić. Zgodę na budowę takiego obiektu ma już od FIS Ironwood, a teraz podobne plany roztacza Harrachov. Obie skocznie mają być mniejsze od największych używanych obecnie konstrukcji na świecie.
>> WARTO PRZECZYTAĆ: GRZEGORZ SOBCZYK O KULISACH ROZWIJANIA BUŁGARSKICH SKOKÓW
Jeżeli tym razem znów Amerykanie nie odłożą swoich planów na półkę, to wiosną – według przechwałek projektantów – ma rozpocząć się długo wyczekiwana przebudowa dawnej skoczni do lotów narciarskich w Ironwood. Słynna opuszczona konstrukcja Copper Peak, na której jeszcze w połowie lat 90. fruwano po ok. 160 metrów, ma zostać powiększona do HS180 i za zgodą FIS, którą federacja już dawno wydała, dodatkowo być pokryta igelitem. Kolos z aż 73-metrową, najwyższą wieżą najazdową na świecie zostałby wówczas pewniakiem do organizacji konkursów Letniego Grand Prix i poważnym kandydatem do zimowych kalendarzy. Być może nie tylko Pucharu Świata, ale i również Pucharu Kontynentalnego, w którym mamutów nie widziano od 2004 roku. A który w przeszłości na Copper Peak już gościł.
Skoki narciarskie dalsze niż na K120, ale nie loty. Copper Peak w Ironwood chce to zapewnić
– Chcemy mieć letni rekord świata. Uważamy, że gdyby ta modernizacja się powiodła, to wszystkie ekipy świata chciałyby odwiedzać nas na zgrupowaniach i ćwiczyć się w lotach – przekonywał wieloletni kierownik obiektu Charles Supercynski, gdy w 2019 roku wizytowaliśmy Ironwood. – Mamy gotowe plany, możemy jutro wchodzić na teren z koparkami. Tyle tylko, że władze stanu Michigan, które obiecały nam na ten cel fundusze, do tej pory ich nie przekazały. I nie wiemy, kiedy przekażą – martwił się działacz.
Na Copper Peak w końcu jednak mają powody do zadowolenia, bo grant – z chęcią sprowadzenia tam znów światowej elity skoczków – w końcu został przyznany. Ostatnie informacje mówią o nadal brakujących kilku milionach dolarów (głównie z racji inflacji, która dotknęła również USA), ale z zabezpieczeniem większości budżetu gospodarze chcą i tak w końcu rozpocząć prace. Orędownikiem ich starań jest nie tylko obecny dyrektor PŚ Sandro Pertile, ale i prawdopodobnie całe środowisko. Dość powiedzieć, że wizytę na miejscu kilka lat temu składał sam Walter Hofer – poprzednik Włocha na stanowisku.
Jeżeli tym razem inwestycja faktycznie ruszy, Amerykanie wstępnie deklarują otwarcie odnowionej Copper Peak pod koniec 2024 roku.
– Wszystkie takie deklaracje i chęci rozwoju infrastruktury do skoków mnie cieszą. Uważam ponadto, że na świecie potrzebny jest tego rodzaju "międzymamut". Różnica między dużymi skoczniami a tymi do lotów to już aż 100 metrów. Obiekt taki jak w Ironwood byłby doskonały jako przejściowy dla mniej doświadczonych skoczków. Pomógłby rozwinąć ich sportowo – to słowa Hofera, gdy jeszcze jako szef PŚ był pytany o amerykańskie wizje rozbudowy.
Austriak wypowiedział opinię, którą z pewnością podziela więcej osób związanych ze środowiskiem skoków.
– Dawniej, jeszcze w moich czasach, w kalendarzu PŚ każda lokalizacja miała swoją specyfikę. Dlatego też Turniej Czterech Skoczni był tak trudny do wygrania, bo każdy obiekt był kompletnie inny od pozostałych. To dawało różnorodność. Niestety, obecnie wiele skoczni po przebudowach jest robionych na jedno kopyto. Dzisiaj kąty nachylenia i całe profile są zbliżone, wylicza je według określonych norm komputer i gotowe – przyznawał Adam Małysz. Co ciekawe, takie "międzymamuty", których teraz bardzo brakuje na mapie dyscypliny, przed laty już istniały. Nawet prezes PZN na początku kariery załapał się jeszcze na czasy, w których skocznia w Willingen faktycznie pozwalała na coś, co było w zasadzie niedostępne gdzie indziej. Kiedy rekord świata wynosił jeszcze tylko ok. 200 metrów, podobnie można było nazwać m.in. skocznie w Kuusamo, Kralikach, Krasnojarsku, wspomnianym Ironwood czy dużą w Harrachovie.
Harrachov też chce skocznię-międzymamuta. Kolejny potok obietnic, ale konkretów brak
I teraz Harrachov znów zaczął roztaczać podobne wizje o zasypaniu luki pomiędzy lotami a skokami. Mimo że od dziewięciu lat słychać o chęci odświeżenia kompleksu Certak, w Karkonoszach w istocie nic się nie dzieje. Umarł na razie plan przebudowy tamtejszego mamuta tak, aby umożliwiał loty na 260 m. Niedawno informowaliśmy na TVPSPORT.PL, że Czesi mogli sensacyjnie powrócić do kalendarza PŚ z ich skocznią K125 (rekord 151 m). I zdaje się, że to wokół niej obecnie kręci się zainteresowanie lokalnej społeczności. Portal skijumping.pl poinformował niedawno, że Harrachov – pogodzony z upadkiem tradycji lotów – chciałby powiększyć właśnie tę drugą co do wielkości skocznię na Diabelskiej Górze – tak, aby umożliwić loty w granicach 170 metrów. Pomysł, podobnie jak ten z USA, zyskał aprobatę środowiska. Jedynym problemem są pieniądze.
Te, tak samo jak w przypadku Copper Peak, są co chwilę skądś obiecywane, ale niestety znikąd jeszcze do Harrachova nie dotarły. Dopóki wydarzeniom nie nada się odpowiedniego biegu finansowego, legendarna lokalizacja pozostanie taka jaką jest teraz: brudna, zarośnięta i grożąca zawaleniem. Sprawy nie ułatwia też coraz gorszy status skoków jako sportu istotnego społecznie w tym państwie.
– Wiemy, z jakimi problemami się borykamy. Ale mam poczucie, że jeszcze nie wszystko stracone i takie dałem sobie zadanie: podnieść skoki w Czechach – przekonuje Filip Sakala, nowo mianowany dyrektor ds. skoków w czeskim związku narciarskim. Oby. Bo jednak siła tkwi w czynach, nie słowach.