Steven Gerrard urodził się 30 maja 1980 i... szybko pokochał Liverpool. Był związany z klubem od małego, bo już jako sześciolatek zobaczył trybunę The Kop, na której zasiadają najzagorzalsi fani.
Powstała w 1905, a początkowo nazywano ją The Spion Kop na cześć słynnego wzgórza w RPA, bo to tam w 1900 zginęli żołnierze z Liverpoolu. Gdy pod koniec lat 20. nad trybuną pojawił się dach, doping kibiców stał się jeszcze głośniejszy. Fani rozsławili stadion Anfield w latach 60. i 70., mówiło się nawet, że The Kop potrafi... skierować piłkę do bramki rywali.
Młody Steven chłonął stale atmosferę piłkarskiego święta na stojąco, ale tragedia na Hillsborough w 1989, w której zginęło 96. kibiców, otrzeźwiła nieco środowisko w Anglii. Po niej raport Taylora doprowadził do likwidacji miejsc stojących z uwagi na potrzebę zachowania bezpieczeństwa.
W 1994 doszło do przebudowy The Kop, stała się trybuną z miejscami siedzącymi. Nie było już możliwe, by skupił się na niej trzydziestotysięczny tłum. Pojemność nowej to tylko 10 tysięcy widzów, ale gdy Liverpool gra z Manchesterem United, City lub Evertonem nikt tam nie siedzi...
Idol Gerrarda
Mały Steven śpiewał "You'll Never Walk Alone", a jego idolem był John Barnes. Ten urodzony na Jamajce reprezentant Anglii imponował szarżami po lewym skrzydle i skutecznością. Zanim Steven go poznał, strzelił w 1984 jednego z najpiękniejszych goli w historii Albionu.
Zobaczyła to Maracana, a wszystko sprowadziło się do wywiedzenia w pole kilku obrońców i bramkarza, a na koniec było trafienie do pustej bramki. W Liverpoolu Barnes tworzył kwartet ofensywny z Ianem Rushem, Peterem Beardsleyem i Johnem Aldridgem. Był też ofiarą rasizmu. Pseudokibice Evertonu rzucali w jego kierunku banany. On się tym nie zrażał, a po zakończeniu kariery był współtwórcą utworu "Anfield Rap". Jego też ten stadion ujął...
Steven, będąc pod wrażeniem Barnesa, już jako ośmiolatek chciał pójść w jego ślady. Rozpoczął treningi w szkółce Liverpoolu. Chociaż mało brakowało, a nie mógłby uprawiać futbolu wyczynowo. Pewnego razu grał na podwórku z kolegami i skaleczył duży palec u nogi. Omal nie doszło do amputacji...
Pech go opuścił. Przed siedemnastymi urodzinami podpisał profesjonalny kontrakt z klubem. Zadebiutował w pierwszej drużynie 29 listopada 1998. Pojawił się na boisku w meczu z Blackburn Rovers, to była końcówka spotkania na Anfield. Wejściu młokosa do gry towarzyszyły skromne oklaski – kibice nie mogli przewidzieć, że ten niepozorny wtedy, słaby fizycznie piłkarz zyska status klubowej legendy.
Kolejnych występów w pierwszej drużynie doczekał się w sezonie 1999/2000, a zaufał mu trener LFC Gerard Houllier. Na początku Steven płacił frycowe. W maju 1999 znalazł się pierwszy raz na Anfield w wyjściowej jedenastce. Mecz z Tottenhamem. To David Ginola, który wtedy czarował, sprawił, że młody się sparzył. Po przerwie na boisku go już nie było.
Steven czasami przesadzał. Swoje pierwsze derby z Evertonem zakończył po czerwonej kartce na własne życzenie, bo po brutalnym faulu. Początkowo jego rozwój hamowały liczne kontuzje, których doznawał z powodu bardzo szybkiego wzrostu w wieku młodzieńczym. Specjalna kuracja pozwoliła uporać się z tym problemem.
Pościgi za rywalami
Przełomowy był sezon 2000/2001, gdy po powrocie do zdrowia rozegrał 50 meczów. Miał istotny wkład w zdobycie kilku trofeów przez Liverpool (Puchar UEFA, Anglii, Superpuchar Europy i Tarcza Wspólnoty). W 2003 dostał opaskę kapitana od trenera Houlliera.
W zespole szalała wtedy dwójka złotych chłopców, w ataku Michael Owen, a w pomocy Steven Gerrard. Warto tu przypomnieć występ Liverpoolu w finale Pucharu UEFA, w którym pokonał Deportivo Alaves 5:4. Gerrard strzelił gola w dreszczowcu rozstrzygniętym przez... złotego samobója.
– Już wiele lat temu dostrzegłem, że Steve ma atuty lidera. Teraz ma 23 lata i jest gotowy, by wziąć odpowiedzialność za zespół. Dojrzał. Poza tym – chcę też pomóc Samiemu. Mam wrażenie, że zawsze chce wziąć na siebie cały ciężar odpowiedzialności i czasem przyjmuje jej zbyt wiele – tłumaczył francuski szkoleniowiec zaskoczonym, że fiński obrońca Hyypia traci opaskę kapitana.
Kibice Liverpoolu pamiętają też, że to Gerrard strzelił zwycięskiego gola w meczu z Olympiakosem Pireus w 2004, prowadząc drużynę do kolejnej rundy Ligi Mistrzów. To w tym sezonie doszło do niezapomnianego finału. Gerrard dał impuls drużynie, gdy trafił na 1:3, a skończyło się 3:3. A w karnych był Dudek dance i... triumf LFC. W 2005 Steven został wybrany najlepszym piłkarzem edycji Ligi Mistrzów.
Gerrard polubił pogoń za rywalem, bo rok później to jego wolej zza pola karnego dał remis 3:3 w finale krajowego pucharu, a rywalem był West Ham. Doprowadził tak do dogrywki, a "Beatlesi" znowu wygrali w serii rzutów karnych.
Rada ojca
Od lata 2004 kusiła go Chelsea. Triumf w Lidze Mistrzów skłonił trenera Jose Mourinho, by nalegać na taki transfer. Steven, co może wielu zaskoczyć, rozważał tę ofertę poważnie, ale po radzie ojca sytuacja stała się jasna.
– Tata zapytał mnie, czy chcę zdobyć jeszcze kilka trofeów z Liverpoolem, czy dwa razy więcej z Chelsea, a potem dodał, żebym nie odchodził z klubu, który kocham – wspominał.
Został w Liverpoolu do końca kariery, a po 2005 zdobył z tą drużyną dwa trofea, Chelsea sięgnęła po 10 w tym czasie...
Był kwiecień 2014 roku i meta w lidze coraz bliżej. Liverpool był na ostatniej prostej do tytułu. Ale mistrzostwo wymknęło się z rąk przez... Gerrarda. Na trzy kolejki przed końcem poślizgnął się w meczu z Chelsea. To było w końcowym rozrachunku bardzo kosztowne.
– Mamadou Sakho zagrywa mi piłkę. Ja tracę równowagę. Wywracam się… The Kop i całe Anfield śpiewa "You’ll Never Walk Alone", lecz wtedy, już w samochodzie, czułem się bardzo samotny. Hymn Liverpoolu przypomina ci, by trzymać głowę wysoko, kiedy idziesz przez burzę. Przypomina ci, by nie bać się ciemności. Przypomina ci o tym, że kiedy kroczysz poprzez wiatr i deszcz, które miotają i rozwiewają twoje marzenia, masz iść z nadzieją w sercu. Nie miałem wtedy wiele nadziei. Widziałem siebie zmierzającego ku samobójstwu. Nie próbowałem nawet powstrzymywać łez, gdy wydarzenia tamtego popołudnia rozgrywały się raz za razem w mojej głowie. Poczułem się pusty, zupełnie jakby właśnie zmarł ktoś z mojej rodziny – pisał w autobiografii.
Po tamtym feralnym meczu złośliwi chcieli zrobić z niego nieudacznika. Powinni sobie przypomnieć więc sezon 2008/09, 1/8 finału Ligi Mistrzów i dwumecz z Realem. W Madrycie Liverpool wygrał 1:0, a w rewanżu 4:0! Gerrard strzelił dwa gole: z rzutu karnego i po woleju. Dostał owację na stojąco. Zinedine Zidane, były gracz Realu, nazwał Anglika jednym z najlepszych piłkarzy na świecie...
Angielska niemoc
Steven Gerrard, Frank Lampard i Wayne Rooney radzili sobie świetnie w renomowanych klubach Premier League, ale w reprezentacji przeżywali wyłącznie rozczarowania. Choć byli określani jako "złote pokolenie", to w 2014, gdy nastąpił ich schyłek, zostali z pustymi rękami.
Golden Generation to pojęcie stosowane w odniesieniu do piłkarzy urodzonych na przełomie lat 70. i 80. Złote pokolenie okazało się straconym, a owo niespełnienie w kadrze jest jednym z największych rozczarowań Stevena Gerrarda.
Gerrard trenerem
Nową karierę zaczął w sezonie 2017/2018, jakżeby inaczej, w swoim domu, czyli Liverpoolu FC. Kolejny sezon to już praca w dorosłym futbolu, tyle że w Szkocji. Był menedżerem Rangers FC w latach 2018-2021 i po blisko trzech sięgnął po tytuł mistrzowski.
Zanim zdobył to mistrzostwo już byli chętni, by ściągnąć go do siebie. Ale okazał lojalność klubowi z Glasgow i odrzucił ofertę Bristol City. Na Ibrox miał spokój. Tam preferował ustawienie 4-3-3 przechodzące w 4-2-3-1, w zależności od sytuacji na boisku. Lansował futbol oparty na byciu przy piłce i intensywności, na pewno nie była to sztuka dla sztuki.
Za Gerrarda piłkarze z Ibrox tłamsili rywali, często podawali piłkę na boki, do odwróconych skrzydłowych lub skrajnie ustawionych bocznych obrońców, którzy chętnie dryblowali i posyłali centry w pole karne. Rangers strzeliło wiele goli właśnie w taki sposób. Ważne były stałe fragmenty, w których królował prawy wysunięty obrońca James Tavernier. Świetnie bił rzuty wolne i rożne.
Gerrard dawał sobie radę w Szkocji, a jego filozofia gry była dla wielu przekonująca. Może to tylko kurtuazja człowieka silnie zżytego z Liverpoolem, ale to Juergen Klopp, który ma niepodważalną pozycję i autorytet w czerwonej części miasta, namaścił w 2019 Gerrarda na swego następcę:
– Jeśli zapytacie mnie, kto powinien zająć moje miejsce, to powinien być to... Stevie. Pomogę mu w każdej chwili – powiedział Niemiec.
Sprawdzianem generalnym przed przepowiadanym mu powrotem do Liverpoolu w roli trenera miała być praca w Birmingham. Jako szkoleniowiec Aston Villi jednak zawiódł. Niektórzy porównywali to niepowodzenie do fiaska Lamparda w Chelsea, gdy był tam pierwszy raz trenerem, ale to nieuczciwe wobec... Franka, wszak doprowadził tę drużynę do TOP 4 Premier League mimo zakazu transferowego. A do tego rozwinął Masona Mounta.
Gerrard nie mógł się w AV niczym pochwalić. Zostawił drużynę na 17. miejscu, a jego następca, Unai Emery, rozgościł się w pierwszej dziesiątce tabeli. Wymowne. Warto może jeszcze dodać, że Jan Bednarek nie należał do ulubieńców Gerrarda.
Co zaskakujące w PZPN była jednak wiara w kompetencje Stevena. Ostatecznie Fernando Santos dostał tę posadę, a Gerrard ma wciąż wiele do udowodnienia w Anglii. Liverpool jest mu chyba pisany.