Przejdź do pełnej wersji artykułu

Czytelnia VIP. (Nie)zapomniane życiorysy – Kazimierz Kmiecik

Kazimierz Kmiecik (fot. PAP) Kazimierz Kmiecik (fot. PAP)

30.05.1976 roku Wisła rozgromiła na swym stadionie Lecha Poznań aż 8:0! Był to wyjątkowy dzień Kazimierza Kmiecika, który zdobył aż pięć bramek! Obrońcy nie mogli sobie poradzić z błyskotliwie grającym asem krakowian.

Czytaj też:

Ryszard Czerwiec (fot. PAP)

Zapomniane życiorysy. Ryszard Czerwiec urodzony pod szczęśliwą gwiazdą

Sebastian Piątkowski (TVP Sport) : – Było kiedyś w pewnym mieście wielkie poruszenie…
Kazimierz Kmiecik : –
A kiedy konkretnie?!

W 1978!
– Trudno to opisać, bo w Krakowie długo czekano na mistrzostwo.

I ciężkie od listów były torby listonoszy!
– Otrzymaliśmy gratulacje z niemal każdego zakątka Polski. Żeby tylko! Proszę pamiętać, że Wisła ma wiernych kibiców na całym świecie, nawet w Australii i w Ameryce! Ten 1978 był wyjątkowym rokiem ze względu na rozgrywane w Argentynie finały mistrzostw świata.

Na które to nie pojechał król strzelców ligi…
– Cóż było robić? Nie miałem większych pretensji, bo trener Gmoch wyjaśnił mi powody decyzji. Trudno, stało się…

Niech będzie. Ludzie listy piszą, choć coraz rzadziej. A telegramy dawno odeszły do lamusa.
– Odeszły w zapomnienie, choć po zdobyciu tytułu było ich multum. Muszę powiedzieć, że niektórych nawet nie czytałem, bo zwyczajnie nie byłem w stanie. Za dużo!

Warto tu wspomnieć o wiadomościach wysyłanych przez Bohdana Łazukę, Jacka Zielińskiego i Marka Grechutę!
– Tak rzeczywiście było, a z Łazuką łączyły mnie w tamtych czasach bliskie relacje. Często spotykaliśmy się podczas zgrupowań kadry w Warszawie. Zawsze starałem się wygospodarować chwilę, a zwykle towarzyszył mi Adaś Musiał.

"Gratuluję serdecznie – proszę co roku – ucałowania dla Kmiecika – stały kibic Wisły – B. Łazuka" …
– Było to bardzo miłe, dobrze żyliśmy ze światem sztuki.

Sport i sztuka przenikają się od zarania dziejów, a w królewskim mieście jakby szczególniej.
– To prawda, w Krakowie jest to widoczne od zawsze. Środowiska mieszały się ze sobą. Na nasze mecze przychodzili aktorzy, artyści, a my czasem chodziliśmy do teatru. Nie ograniczaliśmy się tylko do sportu, utrzymywaliśmy kontakty ze światem kultury.

Przed pamiętnym meczem z Lazio Jan Nowicki odśnieżał nawet płytę stadionu Wisły!
– Jasiu był wiernym kibicem.

Wśród kibiców Wisły nie brakuje innych znamienitych postaci – Zbigniew Preisner, Jerzy Stuhr, Marcin Daniec…
– Marcin Daniec często przychodzi na mecze, jeśli oczywiście tylko pozwala mu czas.

No to teraz nie jest mu do śmiechu...
– Nie tylko jemu. Spadek był szokiem, biorąc pod uwagę pozycję krakowskiej Wisły w polskiej piłce. Oczekiwania kibiców są spore i mam nadzieję, że uda się teraz wrócić do Ekstraklasy. Kończąc poprzedni wątek, muszę dodać, że nasze zainteresowania zahaczały także o inne dyscypliny. Przykładowo, często chodziliśmy na mecze koszykarek Wisły.

Czytaj też:

Tjikuzu Razundara z Werderu (L) i Jarosław Araszkiewicz (fot. PAP)

Zapomniane życiorysy – Jarosław Araszkiewicz. Buty nie grają...

Koszykówka kobiet to piękno sportu w czystej postaci. A co z piłką ręczną?
– Akurat na ręczną nie chodziłem, a jeśli już, to sporadycznie.

Pytam, bo w żeńskiej drużynie Cracovii wyróżniała się pewna prześliczna… szczypiornistka!
– To wszystko prawda, ale początki naszej znajomości były inne.

Bo to się zwykle tak zaczyna!
– Spotykaliśmy się w kawiarni. Było to popularne miejsce, bywało, że po meczach w naszym gronie siedzieli przedstawiciele trzech, a nawet czterech krakowskich klubów! Czas upływał na relacjonowaniu meczów, żartach i docinkach. Dziś tego nie ma, zawodnicy nie przebywają za często w swoim towarzystwie, a jeśli już się umawiają to raczej tego nie widać. My spędzaliśmy czas w towarzystwie kolegów z Hutnika i Garbarni.

Henryk Stroniarz też przychodził?!
– Oczywiście. Skąd pytanie? Ma pan z nim kontakt?

Skojarzył mi się z Garbarnią. Podobno jest na miejscu, ale nie czuje się najlepiej.
– Rozumiem. To właśnie on bronił w tym nieszczęsnym meczu z Włochami, przegranym 1:6.

Ponoć w Rzymie przezorni gospodarze zadbali o… nie najlepszą jakość posiłków.
– Może było coś na rzeczy, bo Stroniarz często o tym wspominał. Poza tym takie mecze się pamięta. No i są czasem dni, gdy piłkarzom nie idzie i widać to już podczas rozgrzewki.

Da się to zauważyć?
– Tak, słabszą dyspozycję jestem w stanie wychwycić już po pierwszych kontaktach z piłką. Przyczyny są rozmaite – czasem we znaki daje się pogoda, powietrze, ciśnienie. Na postawę zespołu mają wpływ przeróżne czynniki.

Jeśli pan pozwoli, to chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do pani Małgorzaty. Ile to już tych razem dróg przebytych?
– Czterdzieści lat!

Imponujące!
– Jakoś zleciało… Ślub cywilny braliśmy w grudniu, a kościelny w czerwcu. A czasy były niespokojne, bo wprowadzono przecież stan wojenny. Wyjechałem do Belgii w czerwcu 1981, a pół roku później dotarły tam niepokojące wieści z kraju. Nie był to łatwy czas, bo na obczyźnie zastanawiałem się co będzie dalej, martwiłem o rodziców…

Z perspektywy lat można powiedzieć, że wszystko ułożyło się dobrze, choć jak mówię, tamte smutne informacje z Polski kosztowały mnie sporo nerwów.

A co z działaczami Cracovii? Jak zareagowali na państwa ślub?
– Nie ukrywam, że mieli pretensje, uważali nawet, że odebrałem im podstawową zawodniczkę! Żona przestała grać po moim wyjeździe za granicę, choć na chwilę wróciła do sportu już po mym transferze do Stuttgarter Kickers.

Kazimierz Kmiecik zdobył pięć bramek w meczu z Lechem Poznań (fot. własne)

Czytaj też:

Zapomniane życiorysy – Mariusz Śrutwa. Całe życie w ruchu!

A ile było dni do utraty sił w barwach Wisły?
– Muszę przyznać, że dużo!

Powiedziałbym nawet, że bardzo!
– Niektórych goli już nie pamiętam, choć zachowałem w pamięci zwłaszcza te strzelane w reprezentacji młodzieżowej. Nie było jeszcze kamer i smartfonów, więc nie mogę ich teraz zaprezentować. Ale spoglądam właśnie na gazetę, która ukazała się po naszym zwycięstwie z Lechem w 1976. Wygraliśmy aż 8:0, a ja zdobyłem pięć bramek! Przygotowałem się starannie, bo właśnie o tym mieliśmy teraz rozmawiać?!

Powiedzmy, że był to wygodny pretekst… Kto bronił w Lechu? Andrzej Turek?
– Piotrek Mowlik!

Na pewno?!
– Chwileczkę, zaraz sprawdzę… Rzeczywiście bronił Turek, ale nie dotrwał do końca spotkania. W 73. minucie zmienił go Zakrzewski.

Trudno się dziwić, że nie dotrwał…
– Takie wyniki nie zdarzają się codziennie. W tym okresie Lech nie należał jeszcze do potentatów, choć konsekwentnie budował pozycję w lidze.

Pięć goli jednego gracza, to mówiąc wprost, nie zdarza się w piłce nożnej co tydzień...
– Rzadko się to zdarza, ale jeśli drużyna ustawiona jest bardzo ofensywnie to wszystko jest możliwe. "Wielki dzień Kmiecika i drużyny Wisły" – głosił pewien tytuł w gazecie. Sam pan zobaczy, podeślę to po rozmowie.

Byłbym zobowiązany, zrewanżuję się numerem telefonu do Stroniarza. A czy tajemnicą tej skuteczności było mozolne odbijanie w dzieciństwie piłki na podwórku?
– Nie ma innej drogi. Młody, który wchodzi do zespołu seniorów powinien myśleć jedynie o grze.

Musi przez cały czas analizować zagrania, strzały, dbać o panowanie nad piłką. A jeśli czegoś nie wytrenuje się za młodu, to w dorosłej piłce pojawi się problem. Strasznie się to wszystko pozmieniało, bo żyjemy w innym świecie.

Świecie nasz...
– Trudno mi zrozumieć, że dziś młodym wystarczą raptem dwie godziny zajęć, po których w pośpiechu udają się każdy w swoją stronę. A to w tym okresie powinno się z piłką wręcz spać! Trzeba wykorzystywać każdą chwilę, podnosić umiejętności także poza klubem. Są dziś jednak inne bodźce – telefony, zdjęcia, social media…

O tyle dobrze, że w Wiśle dba się o historię!
– To prawda, ale w innych klubach już niekoniecznie.

Miłe są zwłaszcza wspomnienia meczu z Chelsea…
– Warto dbać o dorobek poprzednich pokoleń, uważam, że jest to nasz obowiązek!

Czytaj też:

(Nie)zapomniane życiorysy – Jan Urban. Torreador z Pampeluny, magik z Zabrza

Dowodem niedawna wizyta legend piłki na meczu Śląska. Był pan, Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato…
– I jeszcze Domarski z Ćmikiewiczem. Po Wrocławiu odwiedziliśmy inne stadiony, byliśmy jeszcze na meczu Odry Opole ze Stalą Rzeszów, a na koniec pojechaliśmy do Częstochowy. Wszędzie spotykaliśmy się z oznakami sympatii, były autografy, zdjęcia i wspomnienia.

Serce rośnie!
– Oczywiście. Przychodzili zarówno młodsi, jak i trochę starsi kibice, a rodzice opowiadali dzieciom o sukcesach tamtych piłkarzy. Wszystko w przyjaznej atmosferze, bez zazdrości.

Ważne, by te piękne chwile ocalić od zapomnienia…
– Nie ukrywam, że było bardzo sympatycznie.

A Lesław Ćmikiewicz opowiadał kawały?
– Oczywiście! Rozbawiał nas przez cały czas, czy to w drodze do Opola, czy już później, do Częstochowy.

Ta zazdrość to choroba naszych czasów?
– Niestety. Wystarczy, że sąsiad kupi nowe auto, albo zarobi więcej, a już rodzą się frustracje.

Inaczej nie będzie.
– Obawiam się, że może mieć pan rację.

A pańskie plany?
– Jeśli mnie nie wyrzucą z Wisły, to na pewno pozostanę przy zespole.

Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy?
– Tak, ale najważniejsze jest zdrowie! Bez niego ani rusz. A reszta przyjdzie sama...

Źródło: tvpsport.pl
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także