Mamy program edukacji antydopingowej, który bije rekordy popularności. Kluczowa jest jednak rola związków sportowych – mówi ustami rzeczniczki Polska Agencja Antydopingowa. Nasza gwiazda short tracku Natalia Maliszewska została właśnie zawieszona za złamanie zasad. Nie ma wątpliwości, że tylko przez własną nieuwagę. – System kontroli ADAMS jest upierdliwy, męczący, zacina się. Ale jest konieczny – słyszymy.
Multimedalistka wielkich imprez łyżwiarskich Natalia Maliszewska najprawdopodobniej zostanie zdyskwalifikowana za naruszenie przepisów antydopingowych. To informacja, która brzmi dramatycznie, a jeszcze gorzej, odkąd wyszło na jaw, że tak naprawdę jej testy nie wykazały w organizmie zabronionych substancji. Jako że jej argumentów nie przyjął nawet Trybunał Arbitrażowy w Lozannie (CAS), Polkę mogą czekać dwie zimy poza rywalizacją. A w związku z tym prawdopodobnie lawina innych przykrości, której finał na razie trudno przewidzieć.
Potencjalny odpływ sponsorów, stypendiów czy być może nawet kontraktu w wojsku ma tylko jedną przyczynę – jej własną nieostrożność. A to boli podwójnie.
Trudno usprawiedliwić Natalię Maliszewską. "Wystarczy kliknąć dziewięć razy"
Bo Maliszewska, jak wynika z komunikatów Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA), faktycznie była czysta. Test, który dał taki wynik, był właśnie tym, na który nie zdążyła na czas, będąc w innym miejscu niż zadeklarowała w systemie ADAMS. W sumie w ciągu roku popełniła trzy błędy w systemie kontroli, do którego jest przypisana jako topowa sportsmenka świata. To aplikacja łącząca świat zawodników i kontrolerów. Działa tak, że raz na kwartał należy określić, gdzie się będzie, a następnie – choćby dzień przed – można dowolnie aktualizować deklaracje.
Maliszewska sprowadziła na siebie problemy, bo najpierw zapomniała zadeklarować kwartalny wykaz pobytów, później nie było jej tam, gdzie być miała, a na koniec spóźniła się na niezapowiedziany test o kilka minut. Szef POLADA Michał Rynkowski w rozmowie ze sport.pl nazywa rzeczy po imieniu: – zabrakło rzetelności.
Dla Maliszewskiej, choć jej współczujemy, trudno znaleźć usprawiedliwienie. Nawet jeśli sportowcy niemal jednym głosem zauważają, że ADAMS to narzędzie, które uprzykrza życie.
– Mamy godzinę, żeby w przypadku kontroli znaleźć się w deklarowanym miejscu. Jak nie dojadę na czas, to mam żółtą kartkę i mam problem. Wiadomo, nie wszystko się zmienia. Jak jestem blisko, to zdążę. Ale i tak nie ma wyjścia, zawsze trzeba mieć z tyłu głowy, że to istnieje i trzeba tam wszystko odświeżać – opisywała ostatnio lekkoatletka Natalia Kaczmarek.
Jedni przez rok mają jedną kontrolę, inni dziesięć. Nie ma reguły, kontroler może bez zapowiedzi zapukać do drzwi zawsze.
"Jak ci to grozi, uważasz razy sto". Dziewięć kliknięć w telefonie
W ADAMS nie ma litości. Każda zmiana planów życiowych względem kwartalnego zgłoszenia musi być wprowadzona do systemu. Wyjątków jest mało, bo za taki uznaje się np. nagłą wizytę w szpitalu. Ostrzeżenia za niedopełnienie obowiązku dostawali już najwięksi, w tym Kamil Stoch albo Paweł Fajdek. Żółte kartki utrzymują się przez rok od ich wydania. Ostatnio z tarapatów wybroniła się płotkarka Tobi Amusan, ale wielu ta sztuka się nie udaje. Tak jak teraz Maliszewskiej. To o tyle druzgocące, że zmiany w systemie zajmują czas liczony w sekundach. Jeden ze sportowców mówi TVPSPORT.PL, że należy kliknąć w telefonie albo komputerze maksymalnie dziewięć razy. To upierdliwe, bo aplikacja często się zacina i frustruje, ale jednak możliwie proste narzędzie.
– Mając dwa aktualne upomnienia, totalnie nie wyobrażam sobie, jakim cudem można się z tym zapomnieć. Jeśli jesteś świadomym sportowcem, wobec zagrożenia ustawiasz potem po sto powiadomień w telefonie, prosisz znajomych, żeby przypominali. Znam trenera, który z zawodnikiem zagrożonym trzecią kartką co wieczór siadał osobiście i pilnował, żeby ten nie dał ciała – opisuje nam anonimowo jedna z gwiazd sportu. Ale dodaje też: – sam raz się ledwo wyratowałem. Nie macie pojęcia, jak łatwo złapać te ostrzeżenia.
POLADA jasno: mamy program edukacyjny. Sportowcy: związki sportowe różnie
Przypadek Maliszewskiej dobitnie pokazuje, jak wielką pracę ma jeszcze do wykonania polski sport w kontekście edukacji antydopingowej. I to mimo że ta jest w jakimś sensie prowadzona.
– Mocno stawiamy na edukację i mamy program edukacji antydopingowej, który rokrocznie bije rekordy zainteresowania. Nazywa się "Gramy Fair". Szkolimy tysiące zawodników i członków sztabów. Tych z topu też. (…) [Nawet najlepszy program] czasem wymaga zwykłego myślenia o konsekwencjach. Jeśli się czegoś nie wie, lub nie jest się pewnym, zawsze można do nas napisać lub zadzwonić – tłumaczy na Twitterze Katarzyna Kopeć-Ziemczyk, rzeczniczka POLADA.
Dyskusja, w której brała udział, dotyczyła roli związków sportowych – organizacji, którym bezpośrednio powinno zależeć na wiedzy sportowców, którzy je reprezentują. Niestety, edukacja w tychże nie stoi ponoć na odpowiednim poziomie. Gdzieniegdzie szkolenia w zakresie antydopingu nie odbywają się wcale. Powiedziało nam to kilkoro sportowców z różnych dyscyplin – zimowych i letnich. Każdy zakwalifikowany do ADAMS dostaje jednak na dzień dobry dokładną rozpiskę z instrukcją obsługi. Nawet jeśli jest po angielsku, jej rozczytanie nie jest misją niemożliwą. Podobnie jak telefon ws. skonsultowania legalności danej substancji.
– Zgadzam się. Rola związków jest tu kluczowa – uważa Kopeć-Ziemczyk, ale dodaje jednocześnie: – kluczowa, co nie oznacza, że ma być wyręczająca.