Hamburska Filharmonia nad Łabą będzie areną losowania grup Euro 2024. I gdyby nie kilka banerów wokół futurystycznego budynku wartego prawie miliard euro, trudno byłoby się o tym dowiedzieć. Mieszkańcy miasta pytani o losowanie... pierwsze o nim słyszą. A gdy znajdą się tacy, co o nim wiedzą – i tak priorytety mają inne. W piątkowy wieczór były to derby Hamburga w 2. Bundeslidze. W sobotę będzie to świeżo otwarty bożonarodzeniowy jarmark albo... wizyta w dzielnicy rozpusty, St. Pauli. Tam o losowaniu też nie wiedzą. Sprawdziliśmy.
Korespondencja Jakuba Pobożniaka z Hamburga
"Mają rozmach" – chciałoby się zacytować Stefana Siarę Siarzewskiego z filmu "Kiler", patrząc na Filharmonię nad Łabą. Futurystyczne dzieło architektoniczne, oddane w styczniu 2017 roku, kosztowało 866 milionów euro, choć pierwotnie miało być warte 76. Gdy wyda się już tyle, może brakować na promocję – można zażartować, obserwując okolice Elbphilharmonie.
Jedna naprędce ustawiona duża piłka, kilka banerów i strzałki, którędy powinni kierować się zainteresowani. To tyle. Poza tym kilka reklam na lotnisku i flagi państw zakwalifikowanych już do turnieju na placu ratuszowym. Tak wygląda zapowiedź losowania. I tylko wewnątrz głównej sali filharmonii toczą się przygotowania. Lecz by je zobaczyć, trzeba dobrze się nakombinować. Nie ze względu na brak dostępu, a brak informacji, jak tam dotrzeć.
Sala główna filharmonii (która tak naprawdę jest budynkiem wielofunkcyjnym, mającym liczne bary, kawiarnie, a nawet luksusowy hotel), robi niesamowite wrażenie. Kilkupoziomowa budowla o fantasmagorycznych kształtach pomieścić może 2100 osób. I ma zapełnić się do ostatniego miejsca.
Ma być spektakularnie, wizjonersko, jeszcze bardziej porywająco niż zawsze. Sam podest, na którym znajdować się będą goście losujący kulki ma dobre kilka metrów wysokości. Znacznie niżej znajduje się główna scena, na której najprawdopodobniej będą znajdywać się prowadzący. Od każdego z koszyków do dolnej sceny poprowadzona jest świetlna odnoga. Jaka zostanie zastosowana gra świateł? Wszyscy przekonamy się w sobotę, bo po chwili od rozpoczęcia próby dziennikarze zostali wyproszeni z sali.
Ci, którzy się tam znaleźli, bo dotrzeć tam wcale nie było łatwo. Tylko jedno przejście dla dziennikarzy, z jednym stewardem "odbijającym" akredytacje. Jeśli tak będzie w sobotę, to mogą tworzyć się korki. Zupełnie, jak na rozkopanych ulicach w centrum Hamburga. Przypomina ono bowiem plac budowy. Albo, idąc za polskim przykładem – Poznań. Przypomina, poza jednym szczegółem: sam plac wokół hamburskiego ratusza jest gotowy – i znajduje się na nim jarmark bożonarodzeniowy. To tam znaleźć można wielokrotnie więcej ludzi niż w okolicach filharmonii.
Mieszkańców bardziej od wydarzeń związanych z Euro 2024 interesuje przejście wzdłuż przeróżnych kramów, zobaczenie zawieszonego na linie rodem z wyciągów krzesełkowych żywego Świętego Mikołaja w saniach, skosztowanie grzańca czy kiełbasek, notabene znacznie tańszych niż na jarmarkach w Polsce. Pytani o losowanie grup przechodnie nic o wydarzeniu nie wiedzieli. – Losowanie? Jakie losowanie? – pytali. I wracali do grzańca. Też tańszego niż u nas.
By znaleźć kogoś, kto świadom był faktu losowania, trzeba było wybrać się na... kolejny jarmark. I to już wieczorową porą. Tym razem w słynnej dzielnicy St. Pauli. W piątek pełen był on kibiców. Tyle, że hamburskich klubów, które wcześniej tego dnia mierzyły się w derbach. – Co nam z losowania, jak z Hamburga i tak nikt w kadrze nie gra – zauważył kibic HSV.
On pił grzańca ze swoimi kolegami. Niby na wrogim terenie, a pośród fanów St. Pauli, którzy stanowili znaczącą większość. I jakoś nikomu nic się nie działo. Choć na trybunach ponoć było gorąco, to już po meczu nie dało się tego odczuć. Albo wszyscy myśleli już o innych uciechach, bo St. Pauli to uciech dzielnica. I nie da się przez nią przejść niezaczepionym.
Pełna barwnych neonów dzielnica ze wszech stron zachęca barami i lokalami o zabarwieniu erotycznym. Ot, urok portowych miast, a Hamburg największym portem Niemiec jest. Na Herbertgasse roznegliżowane panie tańczą w specjalnie przygotowanych witrynach. Za rogiem naganiaczki bez wahania proponują cenę. 60 euro za pół godziny sam na sam. Gdy odrzuci się ofertę, zaraz przyjdzie druga – i zaoferuje 60 euro za... obecność dwóch kobiet w tym samym czasie i tym samym miejscu. Ucieczka działa tylko na chwilę. Kroku dotrzymuje kolejna z naganiaczek.
– Po co tu jesteś? – pyta.
– Przyjechałem na losowanie.
– Jakie losowanie? O czym mówisz? – wydaje się wyraźnie zdziwiona. I tu nie wiedzą o tym, co wydarzy się w sobotę kilka kilometrów dalej, w Filharmonii nad Łabą. Ale jakoś nas to nie dziwi.