| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Połowa sezonu PKO BP Ekstraklasy już za nami. Dlatego warto podsumować to, co się działo przez ostatnie miesiące na polskich boiskach. Kto nas negatywnie zaskoczył? Po których transferach oczekiwania były większe? Oto kilka wniosków po siedemnastu spotkaniach.
PKO BP Ekstraklasa jest na półmetku. Pół roku temu mało kto się spodziewał, że na tym etapie na szczycie ligi będą znajdować się Śląsk Wrocław (przez niektórych typowany do niskich lokat na koniec) oraz Jagiellonia Białystok. Kolejne cztery lokaty zajmują jednak ekipy, które przez ostatnie lata zdominowały polskie rozgrywki, czyli kolejno Lech, Raków, Legia i Pogoń. Z tego powodu druga część sezonu zapowiada się bardzo ciekawie.
Pierwsza połowa przyniosła jednak także sporo rozczarowań. Niektóre kluby zaryzykowały na rynku transferowym, ale zawodnicy nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Część piłkarzy obniżyła loty albo nie wykorzystała swoich szans do tego, żeby móc się wypromować. Zdarzały się też mecze, których nie dało się oglądać za sprawą indolencji poszczególnych drużyn, które w ostatnich miesiącach zatrzymały się albo wręcz cofnęły w rozwoju.
Postanowiliśmy wybrać największe dotychczasowe rozczarowania sezonu Ekstraklasy. Wśród nich są zawodnicy, trenerzy, drużyny, ale także konkretne zjawiska polskich rozgrywek. Oczywiście, nikogo nie zamierzamy skreślać. Mamy nawet nadzieję, że wszystkie wymienione osoby i kluby postarają się, aby na zakończenie sezonu nie wymieniać ich w gronie rozczarowań!
***
Marc Gual w ostatnim sezonie brylował w barwach Jagiellonii Białystok. Chociaż drużyna była w znacznie słabszej dyspozycji niż obecnie, Hiszpan wyróżniał się i regularnie zdobywał bramki – został królem strzelców rozgrywek. Dlatego gdy oficjalnie ogłoszono jego przenosiny do Legii, mówiło się o nich jako o transferowym hicie. Co więcej, sam piłkarz w wywiadach podkreślał, że nie mógł się doczekać przeprowadzki. – Chciałem być już z drużyną. Musiałem jednak poczekać do końca sezonu. Przyznaję, że runda wiosenna nieco mi się dłużyła – mówił w rozmowie z Piotrem Kamienieckim z TVPSPORT.PL.
W Legii Gual prezentuje się jednak poniżej oczekiwań. W Ekstraklasie strzelił jednego gola, a we wszystkich rozgrywkach tylko cztery. Owszem, jego rola w warszawskim klubie jest nieco inna niż w Jagiellonii, a koledzy nie stwarzają mu wielu szans. Ale jego liczby powinny być niewątpliwie lepsze.
Od początku było wiadomo, że Lech dużo ryzykuje, sprowadzając Alego Gholizadeha. Klub wydał na piłkarza zmagającego się z kontuzją 1,8 miliona euro. Irańczyk w Belgii pokazywał wcześniej, że jest wart swojej ceny. Do gry miał wrócić we wrześniu i pomóc drużynie w rywalizacji w europejskich pucharach.
Lech już jednak wtedy był poza Europą. A powrót Gholizadeha wydłużył się aż do listopada. 27-latek zagrał w pierwszej drużynie z Poznania zaledwie w czterech spotkaniach, za każdym razem wchodząc z ławki rezerwowych. Próbował stworzyć sytuacje bramkowe, ale bez skutku. Może z czasem wróci do formy, ale na razie jest rozczarowaniem.
Od lat za główną (czasem wręcz jedyną) wadę tej ekipy uważano właśnie piłkarzy grających na szpicy. Choć Dawid Szwarga szukał pomysłu na poprawę ataku, nic się nie zmieniło. Transfer Łukasza Zwolińskiego do Rakowa Częstochowa miał zagwarantować klubowi większą liczbę goli. Nie można go uznać za nieudany ruch klubu. Problem wynika z systemu.
Napastnicy Rakowa wciąż nie zachwycają liczbami. Zwoliński strzelił sześć goli (trzy w lidze i trzy w pucharach), a Fabian Piasecki trzy (wszystkie w pucharach). Oczywiście w lidze nie jest to duży problem. W europejskich rozgrywkach problem z wykończeniem akcji zawodników na szpicy bardziej rzucał się w oczy.
Miniona runda nie należała także do... młodzieżowców. Poza Dominikiem Marczukiem z Jagiellonii, trudno wskazać piłkarza poniżej 22. roku życia, który wyróżniałby się w Ekstraklasie. Kilka dobrych występów zaliczyli Albert Posiadała, Michał Rakoczy, Kajetan Szmyt i Filip Marchwiński (on głównie na początku sezonu). Każdy z nich miał swoje udane momenty, ale do tytułu najlepszych zawodników w lidze trochę im brakuje.
Oczywiście, w trakcie rundy mówiliśmy o najmłodszym debiutancie w historii ligi, 15-letnim Igorze Pieprzycy z Puszczy. Niezły występ przeciwko Lechowi zaliczył pozyskany latem przez Widzew 21-letni Antoni Klimek. Na razie jednak oprócz wspomnianego Marczuka nikt z młodych zawodników nie zachwycił regularnością. Odkryć na razie jest niewiele.
Ostatnie trzy miejsca zajmują beniaminkowie i nie jest to zaskoczenie. Jedyną drużyną, która wniosła do ligi coś więcej niż nazwę, jest jedynie Puszcza Niepołomice, która mimo przeciętnego składu, stara się nie być dostarczycielem punktów. Ostatnio pokonała Górnika (2:1) i Wartę (2:0), co pokazuje, że jeszcze stać ją na utrzymanie.
Z kolei Ruch i ŁKS są wyraźnymi kandydatami do spadku. Na razie nie widać w ich grze pomysłu, a błyski pojedynczych piłkarzy (między innymi Daniela Szczepana z ekipy chorzowian) mogą nie wystarczyć, by zagrać w przyszłym sezonie Ekstraklasy.
Z perspektywy czasu rozczarowaniem jest Zagłębie Lubin Waldemara Fornalika. Nikt się nie spodziewał, że ta drużyna zacznie zachwycać grą. Po pierwszych kolejkach można było jednak mieć wrażenie, że będzie solidnie punktować. Do drużyny jednak szybko wróciły stare demony, które były obecne przed rokiem, gdy trenerem był Piotr Stokowiec.
Dużo błędów w obronie – wpadka za wpadką defensywnych zawodników. Nieskuteczność w ataku. Sytuacje bramkowe częściej wynikające z przypadku niż dobrej organizacji gry. Choć lubinianie zajmują siódme miejsce, wciąż pozostają ligowym średniakiem. Ale patrząc na ostatnie występy, lokata mocno zakrzywia rzeczywistość.
Warta Poznań nigdy nie uchodziła za ultraofensywną drużynę – miała raczej inne zalety wynikające z organizacji gry dopracowanej przez Dawida Szulczka. Brakowało jej jednak skuteczności, dlatego latem pozyskano Chorwata Dario Vizingera, który miał wpłynąć nie tylko na liczby, ale też na całą grę ofensywną. Wcześniej nie był bowiem napastnikiem jedynie czekającym na stworzone szanse, ale także aktywnie uczestniczył w rozegraniu.
W Warcie jednak Vizinger okazał się bardziej blokadą ataku. Dryblingi mu czasem wychodziły, ale rzadko dochodził do sytuacji strzeleckich. Źle się ustawiał, tracił piłkę w momentach, gdy mógł rzeczywiście wpłynąć na grę. Jedna asysta i zero goli w 16 meczach – raczej nie tego od niego oczekiwano.
Patrząc na tabelę, największym rozczarowaniem jest jednak Cracovia, która znajduje się zaledwie punkt nad strefą spadkową. Owszem, w klubie ostatnio doszło do zmian, które wynikały z poważnych problemów zdrowotnych właściciela i prezesa, Janusza Filipiaka. Ale na siedem meczów bez zwycięstwa z rzędu mają wpływ wyłącznie piłkarze oraz członkowie sztabu szkoleniowego.
Cracovia jest jedną z najbardziej nieskutecznych drużyn w tym sezonie, choć nie można powiedzieć, że nie stwarza sytuacji. W ofensywie ekipy z Krakowa jest kilku dobrych piłkarzy, ale każdego z nich stać na więcej. Może mecz z Ruchem (4:4), w którym piłkarze prowadzeni przez Jacka Zielińskiego odrobili straty trzy razy i się odblokowali strzelecko trochę im pomoże.