Nowy Rok nie jest dobry dla futbolu. Przecież ledwie co przyszła wiadomość z Brazylii, że nie żyje Mario Zagalo, pierwszy w historii mistrz świata jako piłkarz, a potem trener. Los chciał, że zaraz potem odszedł Franz Beckenbauer, nazywany Cesarzem, który jako drugi wznosił Puchar Świata w rolach zawodnika i selekcjonera.
Lista sukcesów Beckenbauera jest imponująca. Trzy mundiale – trzy medale: srebrny w roku 1966, brązowy w 1970 i wreszcie złoty za turniej w 1974. A szczytem pod względem stylu gry było jeszcze mistrzostwo Europy 1972, gdy Niemcy prezentowali się nadzwyczaj widowiskowo i ofensywnie. Beckenbauer dostał za tamten rok Złotą Piłkę, a na drugim miejscu ex aequo byli jeszcze reprezentacyjni koledzy Gerd Müller i Günter Netzer. W roku 1976 Niemcy przegrali ME, zdobyli srebro, ale Kaiser znowu został wybrany najlepszym piłkarzem w plebiscycie „France Football”, bo przecież dochodziły sukcesy klubowe z Bayernem Monachium. Aż trzy razy z rzędu (1974, 75, 76) jako kapitan prowadził Bawarczyków do triumfu w Pucharze Europy, czyli dzisiejszej Lidze Mistrzów. Z Bayernem zdobył też cztery tytułu mistrza kraju, a piąty na koniec kariery w barwach HSV.
Lecz te statystyki nie oddają sedna. Odeszła bowiem postać wybitna we wszelkich wymiarach. Bo Beckenbauer był przede wszystkim liderem, charyzmatyczną osobowością i to nie tylko na boisku, ale i poza nim. Był kapitanem nie-malowanym. Ktoś nawet stwierdził, że jego opaska kapitańska jest jak tatuaż, nie da się jej usunąć. Najlepiej to było widać w kluczowym roku 1974, gdy Niemcy na własnych stadionach walczyli o tytuł mistrza świata. Jeszcze przed turniejem, na zgrupowaniu w Malente wybuchła wielka awantura ze związkiem piłkarskim o wysokość premii. Wydawało się, że drużyna jest w rozsypce, a trener Helmut Schön rozważał nawet, czy nie powołać nowej kadry. Gdy w głosowaniu zawodników na temat nowych premii padł remis 11:11 Beckenbauer stwierdził: "jestem kapitanem, mój głos liczy się podwójnie, akceptujemy nowe sumy i gramy!".
Uratował drużynę, choć ta początkowo prezentowała się marnie. W czasie meczu z Australią, mimo wyniku 3:0 sam Kaiser został wygwizdany, na co zareagował w najgorszy sposób, bo splunięciem w kierunku publiczności. Ale potem wystąpił z otwartą przyłbicą, gdy na specjalnej konferencji prasowej przeprosił i przyznał, że nie wytrzymał napięcia. Krytyka nasiliła się gdy w ostatnim meczu grupowym przyszła słynna porażka z NRD, czyli Niemcami Wschodnimi, komunistycznymi. 0:1 po golu Sparwassera było jako siarczysty policzek, szczególnie dla selekcjonera Schöna, urodzonego na Wschodzie w Dreźnie. Do mitologii niemieckiej piłki przeszła „długa noc w Malente”, pełna dyskusji i wylewania wzajemnych pretensji. Beckenbauer podjął wtedy rękawicę, de facto przejął funkcję drugiego trenera, uczestniczył w ustalaniu składu i taktyki. Stał się autorem zmian, które zaowocowały czterema kolejnymi zwycięstwami i triumfem w Pucharze Świata.
Lecz lider to mało! Bo Beckenbauer był też wielkim innowatorem, twórcą nowego kanonu gry w obronie. Gdy debiutował na wielkiej scenie, na MŚ w 1966 roku, był jeszcze ofensywnym pomocnikiem. 21-latek strzelił wówczas 4 gole. Lecz z biegiem lat cofał się ku liniom obronnym (co niektórzy przypisują trenerowi Bayernu Zlatko Čajkovskiemu). Beckenbauer to synonim „libero”, czyli zawodnika mającego wolność na boisku. Płynął przez nie od własnego pola karnego do bramki rywali, nie miał stałej pozycji, był wszędzie, rozgrywał i kierował. Jego rola stopera nie polegała więc na wybijaniu piłki i nie ograniczała się do wprowadzania jej do linii pomocy. Beckenbauer nagle przeistaczał się w głównego rozgrywającego, był mózgiem zespołu, kreatorem.
A gdyby ktoś spytał o jedno słowo charakteryzujące jego grę, to musi paść: elegancja. Oto wysoki Beckenbauer jest zawsze wyprostowany, z głową uniesioną wysoko, nie patrzy na piłkę, wie instynktownie gdzie ona się toczy, ręką wskazuje jak inni mają się ustawić i zewnętrzną częścią stopy dokładnie podaje. Niemcy, czterokrotni mistrzowie świata i trzykrotni Europy, mieli w swojej historii plejadę wybitnych piłkarzy, od Fritza Waltera, przez Uwe Seelera, Gerda Müllera, Karla-Heinza Rummenigge, po Toniego Kroosa. Lecz Beckenbauer zawsze był uważany za najwybitniejszego, bez dwóch zdań.
Gdy w roku 1984 obejmował jako selekcjoner reprezentację Niemiec wydawał się lekarstwem na moralny kryzys. Bo choć pod wodzą Juppa Derwalla zdobyła ona mistrzowo Europy 1980 i wicemistrzostwo świata 1982, to ciążyły na jej reputacji niesławne mecze z mundialu z Algierią i Austrią, a na dodatek haniebny faul Schumachera na Battistonie w półfinale z Francją. W roku 1984 „zgnili” Niemcy nie wyszli nawet z grupy na EURO. Beckenbauer nie mógł mieć tytułu „bundestrainer”, bo nie miał licencji. Stanowisko nazwano więc „teamchief”, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Bo Beckenbauer miał to czego brakowało – autorytet.
Poprowadził reprezentację do drugiego miejsca w MŚ w Meksyku (1986), gdzie w finale przegrał 2:3 z Argentyną Diego Maradony. Potem było trzecie miejsce na EURO (1988). Ta porażka była bolesna, bo na własnych boiskach, w półfinale z Holandią po golu van Bastena pod sam koniec. Lecz Kaiser cieszył się bezgranicznym zaufaniem i w roku 1990 przyszła chwila wielka – na mundialu Niemcy w 1/8 finału zrewanżowali się Holandii, a w finale Maradonie i Argentynie. Słynne stało się telewizyjne ujęcie, gdy w szale radości zespół biega i wiwatuje, a Beckenbauer chodzi po murawie w Rzymie z medalem na szyi, zamyślony, skupiony, może nawet nieco oderwany od wydarzeń. Znowu najlepszy.
A potem przyszła rola, którą Beckenbauer cenił najbardziej. Został działaczem, najpierw Bayernu, potem krajowej federacji, wreszcie FIFA. Ale przede wszystkim został szefem komitetu organizacyjnego Mundialu 2006. Impreza była wielkim sukcesem, ochrzczono ją mianem „Sommermärchen”, czyli „letnia bajka”. Oto Niemcy ukazują się światu jako kraj nie tylko nowoczesny i bogaty, ale nade wszystko uśmiechnięty, szczęśliwy, tolerancyjny i otwarty na świat. Beckenbauer był symbolem tej „bajki” i sam mówił, że z sześciu mundiali, trzech jako zawodnik, dwóch jako trener, najbardziej ceni właśnie ten ostatni, gdy prezentował się jako działacz. Pojawiły się nawet głosy, że był autorem najważniejszych chwil od czasu zjednoczenia Niemiec z 1990 roku. Ba! Stawiono go obok Adenauera i Brandta, wybitnych polityków, gdy wymieniano tych, którzy kształtowali tożsamość Republiki Federalnej. Oto Beckenbauer, urodzony cztery miesiące po wojnie, we wrześniu 1945 roku, zdejmuje z Niemców historyczne odium.
Był celebrytą, słynną osobą, człowiekiem sukcesu. Wszystko zamieniał w złoto. Mówiono, że „jeśli Beckenbauer skoczy z okna, to poleci od góry”. Sława rozrosła się już w 1977 roku, gdy wyjechał z Niemiec do Ameryki, do Cosmosu Nowy Jork (mało kto pamięta, że ważnym czynnikiem był spór z niemieckim urzędem podatkowym). Grał w zespole z Pelem, był obywatelem świata, gwiazdą popkultury. Potem w Niemczech nie było osoby, której firmy pożądają bardziej do swoich reklam. A do tego dochodziło bujne życie osobiste, kilka żon i partnerek. Tabloidy miały o czym pisać.
W tej opowieści przyszły jednak momenty dramatyczne. W roku 2015 zmarł jego dorosły, 46-letni syn, po ciężkiej chorobie. Kaiser, który zawsze mówił, że przez karierę zaniedbywał sprawy rodzinne, straszliwie to przeżył. I wtedy też okazało się, że jego największy sukces czyli „Sommermärchen” z 2006 roku mógł być podszyty kłamstwem. Oskarżono bowiem Beckenbauera i wielu innych działaczy, że nielegalnie kupili organizację mundialu, że pod stołem krążyły lewe pieniądze, że uruchamiano łapówki i tajne fundusze. Korzenie niemieckiego sukcesu zaczęły wyglądać na niemoralne i nieuczciwe.
Te zarzuty rzucały cień, zaczęły się sądowe procedury. Beckenbauer nigdy nie został skazany, część oskarżeń się przedawniła. Ale organizm dawał o sobie znać coraz silniej. Problemy kardiologiczne, problemy ze wzrokiem (nie widział w ostatnich latach na prawe oko), wreszcie choroba Parkinsona. Od dłuższego czasu nie udzielał się już publicznie, żył z rodziną w Austrii, w Salzburgu. Odchodził powoli i w zaciszu; może dlatego jego śmierć spadła na kibiców nagle i niespodziewanie. W ich pamięci został jednak na zawsze Kaiserem, wielką postacią, wybaczano mu wszystko. Był dumą Niemców. Tygodnik „Der Spiegel” w głównym artykule po śmierci, nie pomijając kontrowersji, dał tytuł: "Mimo wszystko Cesarz".