Najmłodszy z dziewięciu wystawionych Polaków na Puchar Świata w Wiśle ma 25 lat. Drugi pod tym względem – 29. Tak Polska przygotowuje się na przyszłość – drwią nawet francuscy komentatorzy i trudno przedstawić rozsądny kontrargument. Nasze skoki narciarskie mają ewidentny problem pokoleniowy. Pytanie tylko: dlaczego? Transmisje z PolSkiego Turnieju w TVP1, TVP Sport, aplikacji i na TVPSPORT.PL.
Idąc od najstarszego: Piotr Żyła (37 lat), Kamil Stoch (37), Dawid Kubacki (34), Maciej Kot (33), Aleksander Zniszczoł (30), Klemens Murańka (30), Jakub Wolny (29), Andrzej Stękała (29) i Paweł Wąsek (25). Takich dziewięciu skoczków trenerzy polskiej kadry wystawili do kwalifikacji do konkursu Pucharu Świata w Wiśle. W niedzielnym konkursie wystąpi siedmiu z nich, niestety Kot i Stękała w piątek nie zmieścili się w pięćdziesiątce.
Ale bardziej niż forma biało-czerwonych martwi ich wiek. Każdemu z wymienionych niezmiennie kibicujemy. Jednak wciąż bez skutku wypatrujemy młodszych.
– Przez ostatnie lata mieli wszystko – to dość jasny komunikat ze strony Thurnbichlera. Choć ten akurat dotyczył zawieszonego w sobotę w prawach kadrowicza Wolnego.
PŚ w Wiśle. Polska wystawiła skład o średniej wieku 31,5 roku. To mówi wszystko
O tym, jak wielki problem polskie skoki mają z pokoleniową zmianą i poszukaniem talentów poza tzw. Wielką Trójką, na TVPSPORT.PL pisaliśmy jesienią. Z obliczeń, których dokonaliśmy, wyszło m.in., że od chwili pożegnania ze skokami Adama Małysza na podium zawodów Pucharu Świata zdołało wejść siedmiu naszych reprezentantów, podczas gdy Norwegów i Słoweńców – po 13. Im głębiej sięgamy, tym te dysproporcje stawały się większe. Przykładowo: Polaków od tamtej pory punktowało 12, a Norwegów – aż 23. Odkąd Stoch, Kubacki i Żyła przejęli pałeczkę po mistrzu i sami nimi zostali, dźwigają cały ciężar odpowiedzialności za nasze skoki. Raz na jakiś czas epizod w elicie zaliczali inni, lecz po ponad dekadzie nadal nie doczekaliśmy nikogo, kto na stałe mógłby zluzować czempionów i przy okazji trochę zacząć naciskać na nich swoimi osiągnięciami.
Krótko mówiąc: Wielka Trójka, choć w dwóch trzecich zbliża się do 40. urodzin, pozostaje w kadrze nietykalna. I chociaż zapracowała na to wynikami, z których dumna była cała Polska, najwyższy czas spojrzeć niżej.
Niestety, niżej jest problem. Stąd średnia wieku nominowanych na PŚ w Wiśle (rocznikowo) wynosi niesłychane 31,5 roku.
Oczywiście, wystawieni przez Thomasa Thurnbichlera i Davida Jiroutka – szefującego kadrze B – to obecnie najlepsi nasi skoczkowie. Jeżeli tak zdecydował sztab, należy uznać, że to oni stanowią obecnie szczyt piramidy szkoleniowej. Choć trochę szkoda, że weryfikacja ze względu na wiatr nie mogła dokonać się w grudniowych mistrzostwach Polski na Wielkiej Krokwi. I trochę szkoda, że Wolny został dyscyplinarnie skreślony z listy zawodników na niedzielne zawody.
Dla Thurnbichlera konkursy w Wiśle i Zakopanem (w Szczyrku nie wystawimy kwoty krajowej) mają bowiem mieć też inny wymiar: są ostatnim papierkiem lakmusowym w kontekście powołań na mistrzostwa świata w lotach (27-29, Bad Mitterndorf), a Wolny akurat uchodził za speca od największych obiektów. Tam Polska będzie mogła wystawić jedynie czterech swoich ludzi. Trwa więc potwierdzanie formy przede wszystkim urodzonych lotników.
Paschke i Deschwanden jako potwierdzenie wartości cierpliwości. Ale z nieba im nie spadło
– My o tym z zagranicznymi trenerami za bardzo nie rozmawiamy. Ale na pewno widzą, że mamy nie najmłodszą drużynę – we wtorek rozkładał ręce w Kanale Sportowym prezes PZN Adam Małysz. Wiek kadry był w tej rozmowie jednym z trudnych tematów.
Nikomu nie należy odbierać szans, nikogo nie wolno przekreślać – to pewne. I to nawet, jeśli dziś Kubacki wszedł w wiek, w którym Stefanowi Huli powtarzano już, że jest za stary i finalnie przestano uwzględniać w składzie. To prawda, że data ważności w sporcie bardzo się wydłużyła. Małysz słusznie zauważa, że do przodu poszedł i trening, i regeneracja, choć tej z każdym rokiem pracy w sporcie potrzeba coraz więcej. I że sto procent zaangażowania to już w pewnym momencie za mało, bo żeby zostać na szczycie, trzeba być zawodowcem przez niemal całą dobę.
Potwierdzeniem, że górnej granicy wieku na sukcesy nie ma, ostatnio był 33-letni debiutant na podium Pius Paschke i 32-letni Gregor Deschwanden.
– Cierpliwość popłaca – uważa Niemiec. – Warto było spędzić w skokach tyle lat dla takiej chwili jak ta – dodawał Szwajcar.
Tyle tylko, że sukces nie przyjdzie sam z siebie. A nawet jeśli przyjdzie, to w przypadku 30-latków (m.in. Murańki, Zniszczoła, a niebawem też Wolnego i Stękały) tylko na chwilę zamaskuje to, co w szkoleniu dzieje się niżej.
To logiczne: skaczą najlepsi. To nielogiczne: wciąż są nimi ci najstarsi
Bo gdyby coś dobrego działo się niżej, to prawdopodobnie starsi mieliby z występami w PŚ problem. A może i nawet ze skakaniem w Pucharze Kontynentalnym. Przykładem działania tego nacisku ze strony młodych może być ostatnia roszada u Austriaków. Stephan Embacher, który w sobotę skończył dopiero 18 lat, wygryzł ze składu na Wisłę Daniela Tschofeniga – mistrza świata juniorów sprzed dwóch lat, który jeszcze w grudniu w Lillehammer stanął w PŚ na podium.
Tak dokładnie powinna wyglądać idealna rywalizacja o swoje.
Austriacy jednak głodnych sławy talentów mają na pęczki. U nas wygląda to inaczej. Wobec małego zaciągu zdolnych (i chyba też bezczelnie ukierunkowanych na sukces, niebojących się) zawodników ci starsi tak długo utrzymują się w kadrach. Bo nadal po prostu są lepsi, a nie mamy skoczków na tyle wielu, aby lekką ręką skreślić kogoś tylko ze względu na nieduże rokowania. Wciąż utrzymuje się więc narracja, że mogą odpalić w każdej chwili – jak Paschke. A jeśli mija kolejna zima i nie odpalają, to wiosną na zarządzie PZN pojawia się pytanie: to kto za nich? I odpowiedź na to pytanie nie pada. Nazwiska do potencjalnej alternatywy niestety także.
Embacher wpłynął w elitę. Polacy rok temu byli jednak tuż za nim. Dziś są tłem
– Jest dużo utalentowanych dzieciaków. Problem jest taki, że dochodzą do pewnej ściany i nie mogą jej przebić – diagnozuje Małysz i to chyba już o polskich skokach prawda, która trwa przynajmniej dekadę. – Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że mamy starszych zawodników. Mieliśmy m.in. Tomka Pilcha, Kacpra Juroszka czy Murańkę, który był złotym dzieckiem. I wielu innych. To pokazuje, że nie możemy robić gwiazdy z młodej osoby z wielkim talentem, żeby ona to czuła na samym początku. Ona musi się normalnie rozwijać, tak jak i każdy inny sportowiec – podkreśla prezes.
Pytanie jednak, dlaczego nasi "Embacherzy" mają problem z przejściem w świat seniorów. Dość powiedzieć, że poprzedniej zimy mieliśmy nie tylko medal MŚJ Habdasa, czy podium drużyny juniorów w składzie Marcin Wróbel, Klemens Joniak, Kacper Tomasiak i Habdas. W niej zdarzyły nam się jeszcze sukcesy w EYOF – olimpijskim festiwalu młodzieży U18. Embacher tam triumfował, ale obok niego medale odbierali Joniak oraz Wiktor Szozda. Z Tymoteuszem Amilkiewiczem i Klemensem Staszelem osiągnęli też sukces zespołowo.
I co?
I nic. Embacher tej zimy wszedł na usta świata obserwującego PŚ, a biało-czerwoni – niestety – balansują na granicy Pucharu Kontynentalnego i FIS Cup. Dodajmy, że większość z nich nie jest już dziećmi. Oczywiście, granica wieku w skokach się przesuwa, ale wciąż nie na tyle, żeby dziś nie dało się przed 20. urodzinami zacząć czegoś znaczyć w szerokiej światowej elicie.
Spośród wszystkich wymienionych w tym akapicie, najwięcej na razie w sezonie 2023/24 osiągnął Habdas. Chłopak, który sam przyznaje, iż wpadł w kryzys po udanym minionym roku, wywalczył dotąd w drugiej lidze 15 punktów. W dziewięciu konkursach. Z kolei półkę niżej Wróbel ma w FIS Cup średnią punktową 18,58 pkt na konkurs. To nie są argumenty za tym, żeby zwracać na siebie uwagę Thurnbichlera. Ani weteranów, którzy wciąż nie mają przed kim drżeć w kontekście walki o skład na PŚ.
Możliwe źródło problemu: aspirujący schowani za gwiazdami. To na nich skupia się uwaga
Problem polskich skoków nie jest łatwy do zdiagnozowania.
– Skoczek, który przychodzi na trening, musi dawać z siebie więcej niż sto procent. Musi być przygotowany, żeby wiedzieć, co będzie na tych zajęciach robił. Jeśli nie działa pozycja najazdowa, powinien szukać odpowiedzi na własną rękę, a nie tylko czekać na to, co powie trener. Takim zawodnikiem, który szukał i próbował, był Robert Mateja. Dziś za rzadko się to obserwuje – diagnozował z troską Małysz. Jemu i wszystkim wokół zależy na tym, żeby sytuacja wyszła na prostą.
Tej jednak nie ułatwia fakt, że zawodnicy w kadrach (B oraz juniorskiej, która jednak ostatnio została zrestrukturyzowana i podzielona na ośrodki) mają względny komfort. Chcąc zapewnić im spokój, niewykluczone, że w PZN po prostu naszych skoczków nieco rozpuszczono. Ci mają sponsorów, obozy, zaplecze. W takich laboratoryjnych warunkach łatwo jest uśpić czujność.
– Jesteśmy jedyną chyba kadrą, która na drugą ligę jeździ z pięcioma członkami sztabu – wskazuje Thurnbichler.
Odrębną sprawą jest fakt, na który wskazywał w programie Trzecia Seria TVP Sport nasz reporter Filip Czyszanowski. Stwierdził, że wobec zabetonowania trzech miejsc na każdy konkurs elity przez weteranów, to na nich wciąż skupia się cała uwaga. Dopóki będą skakać (dodajmy, że nikogo nie wysyłamy na emeryturę), temat następców będzie mimowolnie zawsze spychany na boczny tor. Dopóki będą skakać, nikt z tych aspirujących nie poczuje na sobie pełni odpowiedzialności za wynik, zainteresowanie kibiców, mediów ani sponsorów.
Czy ta teoria jest błędna? Może tak, może nie. Jednak warto zauważyć, kiedy pełnię potencjału wydobył z siebie pierwszy raz Kamil Stoch. Było to w momencie, w którym wiedział już, że jego wielki poprzednik – Małysz – po trwającej zimie przejdzie na emeryturę.
Niech w zawodach skaczą najlepsi – niezależnie od tego, ile mają lat. Jednak fakt, że najlepszymi wciąż są zawodnicy o największym bagażu doświadczeń, nie rokuje dobrze na przyszłość. Przyszłość jednak najpierw musiałaby ich po prostu zacząć przeskakiwać na skoczni. I na to tak bardzo czekamy.