W niedzielę w Gdańsku rozdane zostaną Kryształowe Kule – nagrody dla triumfatorów Pucharu Świata. Najprawdopodobniej sięgną po nie Kim Gilli i Park Ji Won. Przyznajmy: to dla większości polskich kibiców wiadomość najwyżej trzeciorzędna. Zasady cyklu są skomplikowane i odpychają potencjalnych nowych obserwatorów. Trzeba je albo w klarowny sposób wyjaśnić, albo zmienić.
Historyczny medal Polaka na mistrzostwach świata. "Przebiłem marzenia z dzieciństwa"
Szkoda, że niewielu widzi tu temat do dyskusji. Działacze, a nawet w dużej mierze zawodnicy przyzwyczaili się do regulaminu na tyle, że jest on dla nich kompletnie naturalny. W domyśle: prosty. Tymczasem kibic próbujący śledzić short track po raz pierwszy często zderza się ze ścianą wątpliwości i utrudnień.
W ubiegłym sezonie Międzynarodowa Unia Łyżwiarska (ISU) zaczęła delikatnie reformować dyscyplinę. Zrezygnowała z absurdalnego systemu punktacji, zwiększyła prestiż klasyfikacji generalnej. Lecz to wciąż za mało. Jak budować zainteresowanie, gdy w każdy weekend trzeba mierzyć się z tym samym zestawem pytań? Co gorsza: pytań, na które często najlepszą odpowiedzią jest: "chodź, ja ci to może rozrysuję".
Każdy weekend Pucharu Świata to cztery dystanse. Choć istnieją trzy
Sezon Pucharu Świata to sześć weekendów rywalizacji (wyjątkiem są sezony olimpijskie, rozgrywane zresztą na innych zasadach). W piątki odbywają się kwalifikacje do każdej z konkurencji, sobota to czas na finały dwóch konkurencji indywidualnych i sztafety mieszanej, a niedziela – kolejnych dwóch konkurencji indywidualnych, sztafety kobiecej i sztafety męskiej.
W short tracku mamy trzy dystanse indywidualne: 500, 1000 i 1500 metrów. Wymyślono więc, że jeden z nich będzie rozgrywany podwójnie: zarówno w sobotę, jak i w niedzielę (to nie kontynuacja, a dwa osobne zawody Pucharu Świata). Stąd w oficjalnych wynikach pojawia się oznaczenie (1) lub (2) przy nazwie konkurencji. Kalendarz zbudowany jest w taki sposób, by każdy z dystansów był rozgrywany podwójnie po dwa razy.
Na przykładzie Pucharu Świata w Gdańsku: w sobotę rywalizowano na 500 i 1500 metrów, a w sobotę na 500 i 1000.
Zawodnicy muszą wybierać. Nie każdy startuje wszędzie
Nie jest jednak tak, że każdy z zawodników musi przejechać każdego dnia po dwa dystanse. Ba! W zasadzie... wręcz nie może. Łyżwiarze dokonują wyboru: jedna konkurencja indywidualna na dzień. Puchar Świata stanowi więc operację nie tylko sportową, ale i logistyczną. Trzeba lawirować tak, by zyskać w klasyfikacji generalnej.
Klasyfikacja generalna. Jak to się liczy?
Mamy więc trzy dystanse, z których każdy rozgrywany jest w sezonie po osiem razy. Mamy też zawodnika, który jest w stanie wystartować indywidualnie maksymalnie dwanaście razy (po dwa w każdym z sześciu weekendów). A do tego zasady, premiujące tych, którzy potrafią wygrywać w dowolnych dwóch konkurencjach.
Każdy dystans ma swoją klasyfikację generalną. Wlicza się do niej sześć najlepszych przejazdów. Oznacza to, że nawet jeżeli łyżwiarz upodobał sobie jedną konkurencję i pojedzie w niej ośmiokrotnie, dwa najsłabsze rezultaty zostaną odrzucone.
Oczywiście, idealnym wariantem byłoby, gdyby każdy już przed sezonem wybrał dwa dystanse i na każdym wystartował po sześć razy. Tak jednak nie jest. Gdy dochodzi do ostatniego weekendu Pucharu Świata mamy zamieszanie: trudno wydedukować, kto tak naprawdę ma jak duże szanse na miejsce w "piątce" czy "dziesiątce", skoro w ostatnim starcie jedni (ci, którzy nie mają jeszcze sześciu startów za sobą) będą punktować netto, a innym (tym, którzy przekroczą sześć występów) zostaną odliczone punkty za najsłabszy wynik. Co więcej: prowadzi to do pewnych nierówności. Bo przecież czym innym jest zgarnięcie 60 punktów za czwarte miejsce w sytuacji, gdy w grze jest czołówka, a czym innym, gdy czołówka wybierze akurat tego dnia inny dystans.
Poza klasyfikacjami dystansów jest jeszcze jedna – stricte generalna. To suma punktów wywalczonych przez danego zawodnika do wszystkich trzech pomniejszych. To właśnie jej zwycięzcy odbierają na koniec sezonu Kryształowe Kule.
Punktowe zawirowanie
Do niedawna dodatkowym utrudnieniem przy liczeniu jakichkolwiek klasyfikacji był sam system punktacji. Za pierwsze miejsce przyznawano aż 10000 "oczek", za drugie 8000, za trzecie 6400. Prawdziwe schody zaczynały się, gdy pojawiały się liczby rzędu 3277, 2097 czy 1678. Skąd tak irracjonalne rozwiązanie? Międzynarodowa Unia Łyżwiarska jakimś cudem uznała, że najbardziej sprawiedliwe będzie, gdy każde kolejne miejsce dostanie 80 proc. tego, co poprzednie.
W tym systemie punktował w zasadzie każdy. Coś należało się nawet za ostatnie miejsce – zawodnikowi, który odpadł w eliminacjach, a następnie także w pierwszej rundzie repasaży.
W ubiegłym sezonie ISU postanowiła zmienić ten absurdalny system. I zrobiła to w sposób znakomity. Po pierwsze: ustaliła, że punkty zdobywać będą tylko łyżwiarze, którzy zakwalifikują się do finałowej części zawodów. Po drugie: zmieniła skalę. Ta aktualna zakłada 100 punktów za zwycięstwo, 80 za drugie miejsce, 70 za trzecie i tak dalej, aż do 1 punktu za 24. pozycję.
Niestety, po sezonie przekonaliśmy się, że lepsze jest wrogiem dobrego. Mimo, że system funkcjonował poprawnie, postanowiono go skomplikować (czyt. poprawić). Zadecydowano, że dystanse rozgrywane w dany weekend podwójnie uznane będą za ważniejsze. I za tę drugą, niedzielną rywalizację przysługiwać będzie bonus dla czołowej "dziesiątki". W rezultacie zamiast 100 - 80 - 70 - 60 - 50 - 44 - 40 - 36 - 32 - 28 punktów za kolejne miejsca mamy: 150 - 125 - 110 - 95 - 80 - 69 - 60 - 51 - 42 - 33.
Na przykładzie: w Gdańsku sobotnie zwycięstwo na 500 metrów warte było 100 punktów, a niedzielne – 150. I o ile można dopatrzyć się w tym logiki (zatarcie nierówności, o której była mowa wcześniej: większa liczba punktów do zdobycia ma przyciągnąć czołówkę, więc w teorii wysokie miejsce wywalczone w starciu z czołówką jest warte więcej niż to samo przy wybrakowanej stawce), dla postronnego obserwatora to kolejne utrudnienie.
W rezultacie efektowną dyscyplinę, mającą potencjał na przyciąganie tłumów (przecież w istocie short track jest prosty: nie ma żadnych przeliczników czy udziwnień, wygrywa ten, kto pierwszy wpadnie na metę) rozgrywa się w sposób odpychający niedzielnego kibica. Bez zrozumienia, że to właśnie na niedzielnym kibicu buduje się szeroką popularność. Międzynarodowa Unia, jeśli chce zwiększyć zainteresowanie dyscypliną, musi albo dokonać zmian, albo w jakiś sposób sprawić, że obecny system stanie się czytelny dla włączającego transmisję po raz pierwszy. W czasach, gdy wszystko jest intuicyjne, trzeba upraszczać, nie komplikować. I aż trudno uwierzyć, że ten truizm jest tu tak bardzo ignorowany.