| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Obecny sezon jest dla Pawła Ozgi pierwszym na szczeblu centralnym. Były trener rezerw Pogoni Szczecin minionego lata objął KKS Kalisz i jest na dobrej drodze ku temu, by wywalczyć awans. Ostatnio w swojej pracy musi radzić sobie jednak nie tylko z aspektami sportowymi – zawodnicy od pewnego czasu nie otrzymują wypłat. – Właściciele podjęli już pewne kroki i w tym tygodniu część zaległości ma zostać spłacona – ujawnił szkoleniowiec kaliskiego zespołu, z którym porozmawialiśmy też m.in. na temat celów na przyszłość i… Kosty Runjaica. Transmisja meczu Wisła Puławy – KKS Kalisz w poniedziałek w TVP.
👉 Były gracz Ekstraklasy uratował remis drugoligowcowi!
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Rywalizację w tym roku rozpoczęliście idealnie. W pierwszym meczu rozbiliście Pogoń Siedlce 5:1. Jak wielką pewność siebie daje takie zwycięstwo nad jednym z kandydatów do awansu?
Paweł Ozga: – Cieszą przede wszystkim rozmiary tej wygranej. Jako jedyni pokonaliśmy Pogoń dwukrotnie, co przy ewentualnej równej liczbie punktów na koniec sezonu zadziała na naszą korzyść. Wiedzieliśmy, że musimy być konkretni i podejmować rozsądne działania w wysokim pressingu. Stworzyliśmy sporo okazji, co też pokazuje, jak dobre spotkanie rozegraliśmy. Chciałbym jednak docenić przeciwników za otwarty futbol, który zaprezentowali. Z pewnością będą liczyć się w walce o awans.
– Tajemnicą nie jest to, że klub zalega zawodnikom z wypłatami. Trudno jest motywować drużynę w obecnej sytuacji?
– Piłkarze wykazali się profesjonalizmem, nikt nie odpuścił. To fajna grupa ludzi, z którą dobrze się pracuje. Oni też lubią ze sobą przebywać, nie tylko na boisku. Jeśli chodzi o mecz z Pogonią, to sama stawka spotkania sprawiła, że zawodnicy wewnętrznie się zmotywowali. Wiem, że właściciele podjęli już pewne kroki i w tym tygodniu część zaległości ma zostać spłacona. Mam nadzieję, że to poprawi nastroje zawodników i powoli zaczniemy zamykać ten temat, ponieważ robi się on męczący. Chciałbym móc skupić się już wyłącznie na aspektach sportowych.
– Ostatnio z klubem rozstał się Kentaro Arai. Dlaczego doszło do pożegnania z japońskim pomocnikiem?
– To była nasza wspólna decyzja. Musieliśmy trochę uszczuplić budżet płacowy, a na pozycji, na której występuje Kentaro, chcemy postawić na młodszych zawodników, bo istotne są dla nas również pieniądze z Pro Junior System. Myślę, że nikt na tej decyzji nie stracił, bo Kentaro zostaje na poziomie drugiej ligi i będzie grał w Stomilu Olsztyn. Takie sytuacje w piłce się zdarzają.
– Chciałbym porozmawiać o ewolucji drużyny. Wyraźnie widać, że jesienią, na początku stawialiście przede wszystkim na solidną defensywę, a teraz strzelacie więcej goli. Taki był plan na rozwój gry?
– Przeanalizowaliśmy to, czego zabrakło KKS-owi do awansu w zeszłym sezonie. Gra w obronie była kluczowym aspektem, który wymagał poprawy, bo w ofensywie mamy dużo jakości indywidualnej. Wiedzieliśmy, że w ataku i tak sobie poradzimy. Punktem wyjścia faktycznie była defensywa, potrzebny był nam konkretny model, w którym będziemy funkcjonować. To się udało, bo rozegraliśmy aż dziewięć meczów "na zero". Z czasem proporcje zaczęły zmieniać się na korzyść atakowania, na treningach zaczęliśmy więcej pracować nad tym elementem gry. Trzeba to wykorzystać, gdy ma się zawodników o tak dużej jakości.
– W kontekście KKS-u wiele mówi się o Hubercie Sobolu, który strzelił już 15 goli. Myśli pan, że wasz napastnik w przyszłości wróci jeszcze na poziom Ekstraklasy i pozostanie tam dłużej, niż dotychczas?
– Hubert to nasz bardzo ważny punkt, ale nie wolno zapomnieć o jego konkurencie Filipie Szewczyku. Ta rywalizacja mobilizuje Huberta, także dzięki niej osiągnął taki poziom. Imponować może wszechstronność w zdobywaniu bramek, bo Hubert robi to w różny sposób. Niewątpliwie jest to piłkarz o dużym potencjale, który potrzebował, by obdarzyć go zaufaniem i dać mu wsparcie. Co do Ekstraklasy, to przyznam szczerze, że najpierw wolałbym zobaczyć go w… pierwszej lidze, w barwach KKS-u Kalisz. A tak całkiem serio, to uważam, że w przyszłości może wrócić do Ekstraklasy i odcisnąć w niej większe piętno, niż do tej pory.
– Sobol to jeden z letnich transferów KKS-u. Latem doszło do wielu zmian, to było chyba duże ryzyko.
– Było ono nieuniknione, bo wielu zawodników przeniosło się na wyższy szczebel rozgrywkowy i po prostu nie dało się ich zatrzymać. Na przełomie czerwca i lipca wykonaliśmy olbrzymią pracę, która miała na celu wyselekcjonowanie nowych graczy. Pojawili się zawodnicy do odbudowania – tacy, którzy w ostatnim czasie nie grali z różnych względów. Czas pokazał, że większość wyborów okazała się trafna. Plan wypalił. Kibice martwili się odejściem Piotra Giela, który zdobył 14 bramek w ubiegłym sezonie. Jak się okazało, sprowadzony w jego miejsce Sobol już poprawił ten dorobek. Pojawił się też Bartek Kieliba, który wcześniej przez 1,5 roku nie grał w Warcie Poznań. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to był bardzo dobry ruch, bo Bartek okazał się nie tylko jakościowym zawodnikiem, ale także świetnym człowiekiem. Szukaliśmy też ludzi z regionu, którzy utożsamialiby się z KKS-em.
– Na co umówił się pan z władzami KKS-u, gdy przejmował pan zespół?
– Kontrakt obowiązuje do końca czerwcu 2025 roku i zawiera zapis o przedłużeniu umowy w przypadku awansu. Gdy przychodziłem, celem było po prostu zbudowanie drużyny, która spokojnie utrzymałaby się w lidze. Zadaniem było zajęcie miejsc 7-10. W trakcie rozmów nie było ani słowa o awansie, ale w trakcie sezonu okazało się, że jesteśmy mocni. Cieszy mnie to, że z czasem wraz ze sztabem przekonaliśmy do swojej pracy władze klubu czy kibiców. W efekcie otrzymaliśmy możliwość podniesienia pewnych standardów pracy. Mam tutaj na myśli m.in. system monitorowania zawodników Catapult czy możliwość nagrywania, a następnie analizy treningów za pomocą drona. Jak na realia drugiej ligi mamy naprawdę komfortowe warunki pracy, a ich efektem są bardzo dobre wyniki.
– Na początku rozmowy wspomnieliśmy o kłopotach finansowych klubu. Czy myśli pan, że KKS poradzi sobie pod tym kątem po ewentualnym awansie? Rywalizacja w pierwszej lidze wiąże się z jeszcze większymi nakładami, a problemy pojawiają się już teraz…
– To pytanie, które należałoby zadać szefom klubu. Na razie skupiam się na wygrywaniu meczów, bo do awansu wciąż daleka droga. Oczywiście, że myślę o tym, czy KKS dałby sobie radę finansowo w pierwszej lidze. Zaplecze Ekstraklasy to jednak nie tylko większe wydatki, ale też większe możliwości pozyskiwania tych środków. W klubie są ludzie, którzy robią wszystko, by finanse się spinały i dbają o jak najlepszą organizację. Ten temat jest otwarty. Zobaczymy, co będzie dalej.
– Wróćmy do pana trenerskiej kariery. Poprowadził pan Pogoń II Szczecin łącznie w ponad stu spotkaniach. Nie czuł pan, że trochę zasiedział się w drużynie rezerw?
– Moja droga zaczęła się szybko, bo jako dwudziestokilkulatek zrezygnowałem z gry w piłkę na rzecz pracy w roli szkoleniowca grup młodzieżowych. Za każdym razem robiłem krok do przodu, aż dotarłem do Pogoni Szczecin. Tam szczytem okazała się praca w roli pierwszego trenera w trzecioligowych rezerwach. Ostatni sezon, gdy walczyliśmy o awans do drugiej ligi pokazał mi, że wyzwanie nie było dla klubu kluczowe i dlatego uznałem, że czas coś zmienić. Byłaby zapewne opcja znalezienia się w sztabie pierwszego zespołu, ale po rozmowach z żoną postawiłem na inny wariant. Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji.
– W Pogoni miał pan okazję przyglądać się pracy Kosty Runjaica i Jensa Gustafssona. Czego nauczył się pan od tych szkoleniowców?
– U Kosty imponowała dbałość o standardy, organizację pracy sztabu. Staram się te elementy przenosić do KKS-u. Runjaic potrafił też świetnie budować relacje, nie tylko z piłkarzami. Był przy tym niezwykle wymagający wobec całego otoczenia. Co do Gustafssona, to wielki nacisk kładł na intensywność w grze, to taka europejska, ofensywna piłka.
– Runjaic jest dzisiaj w trudnej sytuacji w Legii Warszawa. Myśli pan, że wydostanie drużynę z kryzysu?
– Potrafi budować atmosferę, kreować liderów. Jak już wspomniałem, to mistrz w nawiązywaniu udanych relacji międzyludzkich. Teraz to z pewnością mu się przyda. Jestem pewny, że wyjdzie z tej sytuacji obronną ręką, a Legia do końca powalczy o tytuł. Końcowego triumfu życzę jednak Pogoni.
– W Szczecinie pracował pan z wieloma utalentowanymi zawodnikami, m.in. z Mateuszem Łęgowskim oraz Kacprem Kozłowskim. Kto jest pana zdaniem największym talentem?
– W pewnym momencie w Pogoni byłem odpowiedzialny właśnie za przygotowywanie młodych zawodników do gry w pierwszej drużynie. Rocznik 2003 był chyba najbardziej uzdolnionym w historii klubu. Poza wspomnianymi Łęgowskim i Kozłowskim, na szersze wody wypłynęli chociażby Kacper Łukasiak czy Hubert Turski. Akademia Pogoni działa bardzo dobrze, pojawia się coraz więcej utalentowanych graczy. Nie odważę się jednak wskazać, który z nich zrobi największą karierę, bo w piłce bywa z tym różnie. Muszę dodać, że również w KKS-ie praca z młodymi zawodnikami wygląda coraz lepiej. Już wprowadziliśmy do zespołu Wojciecha Maroszka, a w kolejce jest jeszcze kilku innych.
–Trudno było panu odnaleźć się w realiach drugiej ligi? To dla pana debiutancki sezon na szczeblu centralnym.
– Było mi o tyle łatwiej, że ostatnio pracowałem w Pogoni, a tam standardy pracy w rezerwach były bliższe pierwszej niż trzeciej lidze. Nie miałem żadnego problemu, nie miałem też obaw. Wiedziałem, że potrafię przekonać do siebie zawodników poprzez warsztat pracy. Nie myliłem się. Staram się być uczciwy wobec piłkarzy, nie chcę ich szufladkować i dzielić na tych z podstawowego składu i rezerwowych, bo każdy może odegrać ważną rolę. Istnieje za to różnica pomiędzy drugą a trzecią ligą. Kluby drugoligowe mają większe zaplecze kibicowskie, lepsze obiekty sportowe i przede wszystkim lepszych zawodników. Poziom jest bardziej wyrównany, bo w trzeciej lidze były mecze, w których można było z góry zakładać, że uda się dopisać trzy punkty ze względu na indywidualną jakość, którą posiada się w zespole. Tutaj nie ma takiej opcji. W drugiej lidze nie ma też chyba przypadku, w którym piłkarze muszą dodatkowo pracować. Panuje pełen profesjonalizm, wszyscy skupiają się na grze i rozwoju.
– Od pewnego czasu na szczeblu centralnym pojawia się coraz więcej trenerów będących po "trzydziestce". Pan trafił do KKS-u w wieku 41 lat. Późno?
– Stawianie na młodych trenerów uznaję za pozytywny trend. Mają inne, często ciekawe spojrzenie, co absolutnie nie oznacza, że nie doceniam starszych szkoleniowców. Wcześniej po prostu nie miałem możliwości pracy w drugiej lidze, ponieważ nie mam jeszcze ukończonego kursu UEFA Pro. Egzamin końcowy czeka mnie we wtorek, jadę na niego prosto z meczu w Puławach. Dopiero od niedawna pozwolono na pracę w drugiej lidze trenerom z licencją UEFA A, co też mogło wpłynąć na to, dlaczego pojawiłem się na tym poziomie teraz. Jestem zadowolony ze swojej pracy. Z Vinetą Wolin awansowałem z czwartej do trzeciej ligi, a potem przegraliśmy baraże o awans do drugiej ligi. Byłem też bliski awansu na trzeci poziom rozgrywkowy ze Świtem Szczecin. Wierzę, że kurs UEFA Pro i dobry wynik z KKS-em otworzy moją ścieżkę kariery i sprawią, że nazwisko stanie się bardziej rozpoznawalne.
– Kto, oprócz KKS-u, jest dla pana faworytem do awansu?
– Na pewno Kotwica Kołobrzeg. Uważam, że "czarnym koniem" na wiosnę może okazać się Polonia Bytom, groźne będą Chojniczanka Chojnice oraz Radunia Stężyca. W tabeli panuje duży ścisk, różnice są minimalne. Wydawało się, że Lech II Poznań będzie walczył o utrzymanie, tymczasem już znalazł się on w strefie baraży o awans. Nie można zapomnieć o Pogoni Siedlce, która zaczęła słabo, ale na pewno powalczy o awans. Kluczowe będzie to, by zaliczać serie zwycięstw i jak najszybciej podnosić się po niepowodzeniach, by nie doprowadzać do poważnych kryzysów.
– Obecna kadra KKS-u byłaby wystarczająca, by poradzić sobie w pierwszej lidze?
– To trudne pytanie. W okresie przygotowawczym pokonaliśmy Znicza Pruszków, który awansował do pierwszej ligi, ale sparingi nie zawsze mają odzwierciedlenie w meczach o stawkę. Nie oszukujemy się – wzmocnienie klubu pod względem organizacyjno-finansowym byłoby niezbędne. Po ewentualnym awansie przydałyby się także na pewno 2-3 jakościowe transfery. Dzisiaj to jednak wyłącznie gdybanie.
– Gdzie widzi pan siebie za pięć lat? Myślał pan o tym, by w przyszłości sprawdzić się w Ekstraklasie?
– Mogę panu powiedzieć, jak wyobrażam sobie odległą przyszłość – marzę o tym, by po zakończeniu pracy przenieść się do Hiszpanii i tam spędzać dalszą część życia. Cieszę się jednak teraźniejszością. Pracuję ze świetną grupą ludzi, mam wspaniałą żonę, dwoje dzieci, a teraz czekamy na kolejne, które jest już w drodze. Z tego powodu myślę przede wszystkim o nadchodzącym czasie, nie wybiegam myślami zbyt daleko. Dobrze byłoby wspinać się na kolejne poziomy i znaleźć się w Ekstraklasie, ale jeśli zdarzy się tak, że będę musiał cofnąć się do trzeciej ligi, nie będę narzekał.
Następne