Krzysztof Maciaś, zawodnik występujących w WHL Prince Albert Riders, jest w takim gazie, że to nie mogło pozostać niezauważone przez skautów klubów NHL. 19-letni Polak jest w ostatnich tygodniach jednym z najbardziej błyszczących zawodników najlepszej juniorskiej ligi świata.
Maciaś w tym sezonie wystąpił w 59 meczach WHL, w których zdobył 22 bramki i zaliczył 21 asyst. Już to są naprawdę dobre liczby, ale bledną w porównaniu z jego aktualną formą.
Otóż w ostatnich dziesięciu występach polski skrzydłowy strzelił sześć goli i asystował dziesięć razy! By złapać lepiej kontekst – jego Raiders to raczej jedna ze słabszych ekip WHL, która ponosiła już w tym sezonie seryjnie porażki. Tymczasem z tych dziesięciu meczów wygrali aż siedem i są pewni gry w play-offach.
Oczywiście, nie można powiedzieć, że to wszystko dzięki Maciasiowi. W niedzielę pewnie i bez jego dwóch asyst ograliby Medicine Hat Tigers (skończyło się 8:3). Taki jest hokej, nawet największe gwiazdy nie rozstrzygają każdego ani choćby co drugiego meczu, a na lodzie spędzają mniej więcej jedną trzecią czasu gry. Co jakiś czas jednak to one świetnym występem rozstrzygają mecze i takie zalicza też Maciaś, jak choćby 2 marca przeciwko Brandon Wheat Kings (asysta i zwycięski gol przy wygranej 2:1).
Zachowując obecne tempo, kończący w maju 20 lat polski skrzydłowy powinien zakręcić się w okolicach 52-54 punktów w sezonie zasadniczym (pozostało sześć meczów). Byłoby jeszcze lepiej, ale trzy spotkania stracił z powodu kontuzji. Już teraz Maciaś jest drugim najlepszym strzelcem zespołu i czwartym najlepiej punktującym.
Dlaczego więc za oceanem jego nazwisko póki co tak rzadko przewija się w kontekście tegorocznego draftu? Niestety, jego podstawowym problemem jest... paszport. Dla Amerykanów i Kanadyjczyków nasz kraj jest hokejowo egzotycznym. Dość powiedzieć, że ostatnim Polakiem wyszkolonym w ojczyźnie i wybranym w drafcie był Marcin Kolusz, w... 2003 roku.
Ale jest i wiele argumentów przemawiających za Maciasiem. W Prince Albert Raiders jest, obok Czecha Mateja Kubiesy, jedynym zawodnikiem zza oceanu. W całej lidze lepiej od niego w tym sezonie punktuje tylko siedmiu graczy nie będących Kanadyjczykami albo Amerykanami. Tylko dwóch z nich jest tam też pierwszy rok, a w Ameryce Północnej gra się w hokeja zupełnie inaczej niż w Europie.
Polak z każdym miesiącem przystosowuje się coraz lepiej. Udowadnia, że oprócz ułożonego strzału ma świetną szybkość i wydolność, do tego dobrze gra ciałem i, przede wszystkim, dla drużyny, a nie pod siebie. W młodym wieku ma już duże doświadczenie – był gwiazdą ligi juniorskiej Czech, grał w mocnej dorosłej Extralidze, na MŚ U20 Dywizji 1B został najlepszym strzelcem i punktującym, w siedmiu występach w dorosłej reprezentacji Polski zdobył pięć bramek itd.
No i gra w WHL. Tylko w drafcie 2023 kluby NHL wybrały z niej aż 33 zawodników, w tym jednego z Prince Albert Raiders. Oczywiście nie ma co nawet porównywać Polaka z tymi, na których postawiono w pierwszej czy drugiej rundzie, ale w dalszych? Ma liczby podobne lub lepsze jak choćby Connor Levis, Emmitt Finnie, Brett Hyland bądź Jaden Lipinski. Odróżnia go tylko obywatelstwo.
To jednak może też w najbliższych miesiącach okazać się jego atutem. Jeśli w ostatnich meczach sezonu zasadniczego oraz play-offach zachowa obecną formę, selekcjoner Robert Kalaber na pewno weźmie go pod uwagę przy kompletowaniu składu na mistrzostwa świata Elity. A tam jeden czy dwa dobre występy wywindowałyby jego akcje bardzo wysoko przed czerwcowym draftem.
Inna sprawa, że od wyboru do choćby debiutu w NHL daleka droga. To nie NBA, gdzie szybko debiuty zalicza niemal każdy, bo tu rund jest siedem, a nie dwie. Szansę w sezonie następującym po naborze dostaje tylko kilkunastu zawodników, w najlepszych rocznikach kilkudziesięciu, a wybieranych jest przecież 224. To bowiem kolejny gigantyczny przeskok w dynamice i fizyczności gry, większość ogrywana jest na "farmach" w AHL, ECHL czy w ogóle w Europie. Przekonał się o tym choćby Kolusz, któremu w najlepszej hokejowej lidze świata nigdy nie dali szansy...