Od środy w Planicy finał sezonu Pucharu Świata 2023/24 w skokach narciarskich. Pierwszy raz jednocześnie w tym miejscu dla kobiet i mężczyzn. Słowenia wita brakiem śniegu i mgłami, testy przedskoczków zostały przełożone przez wiatr. Ale oni tu teraz nie są najważniejsi. Najważniejszy jest tutaj Peter Prevc. I wyjątkowo też jego siostra Nika.
Korespondencja z Planicy
Środa rano to ostatni moment, w którym przez centrum Kranjskiej Gory można przejść, nie potykając się o innych ludzi. Podłoga w kultowej Vopie – barze przy głównej drodze i o krok od głównego hotelu imprezy – nie lepi się jeszcze od wylewanych trunków. Nie przyszedł tu jeszcze Primoż Peterka, od dawna w trakcie lotów element lokalnego krajobrazu.
Za to jest Peter Prevc. Jest wszędzie.
Planica jest Peterem Prevcem: na plakatach, bannerach, akredytacjach i w sercach
Legenda słoweńskiej kadry w niedzielę według planu ma oddać ostatni skok w karierze. Zapowiedział to w lutym – tuż przed weekendem PŚ w Lake Placid, na który się zresztą nie wybrał. Trenował. Chciał w ostatnim akcie swojej kariery po prostu być jak najlepszy. Efekt przyszedł zdumiewający, bo zaraz potem wrócił na podium elity na lotach w Oberstdorfie, a do tego momentu, tzn. powrotu do ojczyzny, tych miejsc w TOP3 w sumie uzbierał cztery. I co równie istotne, wygrał kwalifikacje na Vikersundbakken, co wprost potwierdza jego aktualne możliwości.
– My tu marzymy, żeby na koniec kariery odniósł swoje ostatnie zwycięstwo. Nie byłoby lepszego podsumowania – rozmawiamy z kelnerem w słynnej kawiarni w Domu Planica. Nie pamiętał, ile ich łącznie było.
Były 23. Może będzie więcej. Niemniej, dotąd tylko Andreas Felder żegnał się z PŚ, wygrywając. Ostatnio podobnie zrobił Andreas Stjernen – w 2019 w Trondheim był drugi. Nawet jeżeli faktycznie leciał wówczas w znacznie za dużym kombinezonie, dzisiaj to jest nieważne.
W przypadku Prevca nawet 23 wygrane wystarczyły, żeby Kranjska Gora i okolice były teraz wystrojone niemal wyłącznie podobizną chłopaka spod Kranju. Prevc jest na plakatach. Prevc jest na akredytacjach – koledzy z drużyny na pamiątkowej fotografii trzymają go na barkach. Prevc wystawił na ten weekend swoje wszystkie najważniejsze trofea i plastrony, żeby w sąsiedztwie skoczni powstało tymczasowe muzeum. Prevc wreszcie jest też na wielkich bannerach głównego sponsora związku. Na drodze dojazdowej do doliny stoi ich przynajmniej kilka. Jest tam prosty napis: dziękujemy.
– Macie coś zaplanowane na pożegnanie? – próbowaliśmy dopytywać Tomi Trbovca, menedżera kadry Słowenii.
– Gdy teraz powiem, nie będzie niespodzianki.
W 2016 roku, kiedy Peter odbierał tutaj kryształową kulę, Prevc w markecie reklamował jeszcze banany. Ale ten brak względem jego prime time’u raczej nikomu na miejscu nie przeszkadza.
Podwójne święto Prevców. Pierwszy akt w czwartek – dla siostry Niki
Program weekendu w Słowenii jest taki jak zwykle: rano w czwartek treningi i kwalifikacje, rano też odbędzie się sobotnia drużynówka i niedzielny finał dla TOP30. Jedyne zawody popołudniu to piątek, ale teraz dodatkowo dochodzi jeszcze czwartkowy finał PŚ kobiet. Nawet jeżeli Norweżkom nie podoba się, że przygotowano im tylko HS102, a nie dużą Velikankę (nie mówiąc o dopuszczeniu do Letalnicy), to tu ma znaczenie wyłącznie… Prevc. Ale już nie Peter, lecz Nika. Siostra mistrza pierwszy raz w karierze, w wieku zaledwie 19 lat, odbierze kryształową kulę.
Cene – ich brat – już tego nie nadrobi, bo też w Planicy żegnał się przed rokiem. Domen ma jeszcze szansę. On też już nosił żółty plastron. Ale nie donosił do końca zimy 2016/17.
Będzie za to nosił swoje rodzeństwo. Na barkach. Cene zapewne również.
Słowenia i lot z Letalnicy. Dla nich to jest wymarzona Wielka Krokiew
Żeby to wszystko do końca weekendu było możliwe, koniecznie były jeszcze środowe loty. To tradycyjny test przedskoczków, którzy – w chwili pisania tego tekstu – czekali jeszcze na spokojniejszy wiatr. W sumie na liście startowej znalazło się 31 zawodników (dwudziestu ośmiu Słoweńców i trzech Austriaków). Jeżeli założyć, że nie przyjechali wszyscy zdolni do lotów na Letalnicy, a poza tym Robert Hrgota wyodrębnił jeszcze dziewiątkę do składu na zawody, dostajemy skalę, jak wielką siłą w tej konkurencji są gospodarze tych zawodów. Jak kiedyś Związek Radziecki, mogliby równie dobrze zorganizować w lotach mistrzostwa kraju. I uzbieraliby 40-50 chętnych.
– Ja mam 23 lata i jeszcze nigdy nie byłem na mamucie – to, dla kontrastu, jest niedawna wypowiedź Kacpra Juroszka dla TVPSPORT.PL. Gdyby Polska miała mamuta, pewnie już by był. Takie prawo gospodarza. A może też trochę polska zachowawczość w szkoleniu skoczków.
Tu w Słowenii też się boją. Tylko głupi się nie boi. O strachu przed mamutami mówili najwięksi, włącznie m.in. z Kamilem Stochem. Ale tu, w przeciwieństwie do Polski, o locie marzą każdego dnia. Bo mamuta widzą, kiedy tylko przyjeżdżają tutaj na trening. Przy czym, dla jasności: nawet ten fakt nie oddaje rangi, jaką w Słowenii ma ten weekend. Teraz, z powodu obojga Prevców, będzie miał rangę premium. Albo i premium do potęgi.
Czterej Polacy przyjechali na dożynki. Oczy na Aleksandra Zniszczoła
Premium na pewno nie była w tym sezonie polska kadra. Nie ma już sensu wypominać kolejnych wstydliwych statystyk. Nie ma sensu przypominać lądowań na buli, porażek w kwalifikacjach, odpadnięć w 1. seriach, braku biało-czerwonych w TOP10, przegranych par KO, ról przedskoczków itd. To wszystko już było. Niestety, jednocześnie trudno powiedzieć, że to już jest przeszłość. Przeszłością będzie dopiero po niedzieli. Sezon wciąż przecież trwa, a tu gościem specjalnym ma być nawet Prezydent RP.
Trener Thomas Thurnbichler po fatalnym Raw Air zabrał do Słowenii tę samą czwórkę, która nie zdziałała niczego w Norwegii. W środę wieczorem w busach powinien dojechać rozbity Kamil Stoch, przezroczysty Dawid Kubacki, chimeryczny Maciej Kot i zniechęcony, zmęczony Piotr Żyła, który w Eurosporcie kilka dni temu powiedział, że do Planicy szczególnie mu się już nie pali, zresztą w tle znów odżyły dyskusje o jego walce we freakach. Ale zabrał też Aleksandra Zniszczoła. Autor naszego jedynego podium tej zimy właśnie wyśrubował życiówkę do 243 metrów i jako jedyny w kadrze A nie chciałby, żeby kalendarz już się zamykał. On w każdej chwili może jeszcze odpalić. On wciąż utrzymuje, że to z Planicy chce wyjechać z rekordem, bo może ten z Vikersund był wyłącznie przejściowy.
Za to warto tu trzymać kciuki. Grill, którego będzie przyrządzał w sobotę na Team Area Party, z nową życiówką, a może i podium, smakowałby wyjątkowo. Też byłby premium. Premium do potęgi.
Relacje z konkursów w Planicy na TVPSPORT.PL.