W 2021 roku był największą medalową niespodzianką z grona biało-czerwonych. Dawid Tomala w Tokio został mistrzem olimpijskim w chodzie sportowym na dystansie 50 kilometrów. Od tego momentu miewał więcej upadków niż wzlotów. Nie poddaje się. W rozmowie z TVPSPORT.PL podkreśla, iż marzy mu się nawiązanie wyrównanej rywalizacji z czołówką również w Paryżu.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Wspólnie z Katarzyną Zdziebło wywalczyłeś w Turcji kwalifikację olimpijską w rywalizacji sztafet mieszanych w chodzie sportowym na dystansie maratońskim. Jak ocenisz wasz występ?
Dawid Tomala, mistrz olimpijski w chodzie sportowym: – U mnie to była droga przez mękę. Największym problemem jest fakt, że gdy kończymy przerwę po pierwszej zmianie, po 40 minutach nasz organizm marzy, by odpocząć. A my znów musimy dać mu w łeb. Trudno jest ruszyć, nawet robiąc dobrą rozgrzewkę. Trudno jest rozpędzić się do prędkości, które osiągało się chwilę wcześniej. Rozmawiałem z innymi zawodnikami. Nie było wyjątków. Wszyscy drugą część szli zdecydowanie wolniej. Przede mną nadal dużo możliwości, by poprawić czas. Kasia poszła super. Ja? Średnio. Nadal pracuję nad szybkością.
– Ta konkurencja jest "przekombinowana"?
– To jest tak, jakbyś powiedział osobom biegającym jedno okrążenie na stadionie: "Przebiegnij 400 metrów. Odpocznij 40 sekund i dawaj kolejne kółko". Jest się wykończonym, a za chwilę znów trzeba mieć naładowane baterie. Skala dystansu w tym porównaniu jest inna, ale ten przykład mi pasuje do zastanych realiów.
– Jesteś zaskoczony, że do głosu na trasach dochodzą Japończycy i przedstawiciele Ameryki Północnej oraz Ameryki Południowej?
– Japończycy zawsze są groźni i nieprzewidywalni. Najpierw mogą pójść rekord świata, a potem w igrzyskach nie zajmują miejsc w czołowej "10". Co do USA – jestem w szoku. Mają ogromną ekipę. Wcześniej chód sportowy nie istniał w tym kraju. Widać u nich ogromny rozwój. Mogą być groźni. My się nie damy.
– W ostatnim czasie kontuzje cię nie opuszczały. Jak jest teraz?
– Nie ma po nich śladu. Wiele godzin przepracowałem nad przygotowaniem motorycznym. Pomogło. Jak ręką odjął. W końcu mogę wykonywać pracę na 100 procent. Największy kłopot jest w mojej głowie. Chodzi o przyzwyczajenie się do bólu, który jest inny niż na dystansie 50 kilometrów. Teraz idę cały czas na bardzo wysokim zakwaszeniu mięśni. Organizm non stop podrzuca myśli: "Zwolnij!". Nie mogę się tego słuchać. Paradoksalnie, powinienem na bieżąco podkręcać tempo. Wcześniej główny dystans pokonywałem "w tlenie". Ciało tak nie cierpiało. Teraz jest inaczej. Zupełna nowość.
– Jak współpracowało ci się na trasie z Katarzyną?
– Dogadujemy się. Ekipa jest bardzo zgrana. Najlepsza, jaką kiedykolwiek miałem. Wszyscy się lubimy i wspieramy. W trakcie treningów jedna osoba podpowiada drugiej co warto zmienić. Życzyłbym innym, by też tak mieli.
– Nie da się jednak ukryć, że w ostatnich miesiącach media żyły nieporozumieniami i tarciami w waszym gronie...
– To za nami. Z każdego doświadczenia wyciągam pozytywne wnioski. Nie czuję, że byliśmy poddawani próbie. Było dobrze i nadal jest.
– Nowy dystans to nowe sportowe życie?
– Wszystko wywróciło się do góry nogami. Był problem, by się przystosować. Nie mieliśmy jak się przygotować na pierwszy start. Z premierowego występu wyciągnąłem wiele wniosków. Za drugim razem zrobię dużo rzeczy inaczej. Wiem, że byłbym lepszy. Błędem taktycznym jest fakt, iż na pierwszym odcinku bardzo obawiałem się iść z czołową grupą. Oni szli bardzo mocno. Połowa odpadła. W tym ja. Za dużo mnie to kosztowało. Powinienem iść w wolniejszym tempie. Chcę robić tak, by być mniej zmęczonym przed drugim odcinkiem.
– Jesteś złotym medalistą olimpijskim. Zmagania w Paryżu zbliżają się wielkimi krokami. Masz myśli o obronie pierwszego miejsca?
– Nie odczuwam presji. To bardziej wielka ambicja i chęć pojawienia się w czołówce. Nie chce mówić, że we Francji będę czegoś bronić. Wszystko się zmieniło. Nadal się tego uczę. Kolejne starty zweryfikują dyspozycję. Będąc mistrzem olimpijskim chce się być na szczycie. Dążę do tego.
– Wygrywasz z własną psychiką czy zdarzają się gorsze momenty?
– Musiałem zmienić wizualizację tego, w którym miejscu się znajduję. Cały czas dążę, by być z przodu stawki. Mam takie myśli w głowie, bo pojawia się przeświadczenie, iż stać mnie na to. Proces zmiany trwa. Niekiedy warto schować się za plecami innych i potem zaatakować. Chcę jeszcze lepiej kontrolować to, z jaką prędkością się poruszam w stosunku do tego, co wypracowałem w trakcie treningów. Wiem, ile jestem w stanie znieść. Po pokonaniu tysięcy kilometrów w czasie przygotowań jestem świadomy, na co mnie stać. A stać mnie na dużo.
– Czego nauczyło cię życie po występie w Tokio?
– Żeby częściej mówić "nie". Asertywność jest bardzo ważna. Nauczyłem się innego życia, którego wcześniej nie znałem. Chodzi przede wszystkim o funkcjonowanie w mediach i biznesie. Szybciej odcinam się również od ludzi, którzy podcinają mi skrzydła i ciągną w dół. Jeśli nie czuję dobrego vibe'u – nie wchodzę w tę relację. Wolę być wokół ludzi napędzających mnie. Momentami cieszę się bardziej z sukcesów innych niż swoich. Fajnie, że w kadrze pojawił się Maher Ben Hlima. Napędzamy się. Pozostaje nam walka na całego.
– Paryż będzie klamrą sportowej kariery? Potem powiesz "pas"?
– Nie potrafię na to odpowiedzieć. Na tę chwilę nie wiem. Marzeniem było trenować do igrzysk w Los Angeles. Czy będę w stanie to zrobić? Zależy od zdrowia. Ważna jest motywacja i radość z tego, co robię. Póki co, wszystkie elementy się zgadzają. Nie zrobię jednak nic na siłę. Gdy wyniki będą mnie denerwować, zajmę się czymś innym.
– Czym?
– Ciągnie mnie do wielu rzeczy. Chciałbym pomagać w edukowaniu młodzieży. Mam zamiar jeszcze bardziej rozwijać fundację "ToMaliZwycięzcy". 22 czerwca robimy kolejny duży bieg w Katowicach. Fajnie byłoby wyjść do rodzin z inicjatywą uprawiania sportu. I to w całym kraju. Miło by było, gdyby za kilka lat moje nazwisko kojarzyło się z pomaganiem innym.