| Piłka nożna / Betclic 1 Liga
Zakrojone na skalę światową poszukiwania piłkarzy i trenera. Zaprzęgnięte ku temu najnowsze technologie. Mnóstwo działań PR i wykazywania, jak ważny jest ten klub dla gospodarki kraju i regionu. A efektem najgorsze miejsce w historii klubu. Wisła Kraków rok temu skompromitowała się dopiero w barażach. W tym sezonie tego uniknie, bo nie zdołała zająć miejsca dającego przepustkę do fazy play-off. Potrafi ponoć poruszyć gospodarkę, ale nie potrafi rozruszać swoich fanów.
Jarosław Królewski bierze na siebie ogromną odpowiedzialność, ale lubi tez uchylić furtkę i pokazać, że on tym klubem tak na dobre rządzi dopiero od dwóch lat. Bo wcześniej to coś tam do powiedzenia mieli jeszcze inni.
Albert Rude też nie ma zamiaru chować głowy w piasek. Po kompromitującej przegranej z Bruk-Betem powiedział wprost. – Czas, by wziąć na siebie pełną odpowiedzialność.
I dobrze, bo jeszcze przed meczem szeptał: "Awansu nie przegraliśmy tu i teraz. Przegraliśmy go kiepsko punktując na przestrzeni całego sezonu".
A dziś trzeba stawiać sprawę jasno. Najgorsze miejsce w historii klubu to robota Jarosława Królewskiego i Alberta Rude. Drużyna za kadencji hiszpańskiego trenera punktuje na skandalicznym poziomie. Znacznie niższym niż w trakcie rundy jesiennej. Średnia 1,26 punktu to najlepsze świadectwo. Efekty pracy Rude są wręcz absurdalne.
Hiszpański trener stworzył zespół, który był w stanie wygrać Puchar Polski, ale równocześnie ta sama drużyna przez cztery miesiące nie potrafiła zagrać dobrego meczu na poziomie I ligi. Pękała, gdy mierzyła się z zespołami złożonymi z zawodników, na które algorytmy nie straciłyby ani milisekundy. Ot choćby nie spojrzałyby na Mateusza Młyńskiego i Piotra Starzyńskiego, którzy właśnie wprowadzili Górnika Łęczna do baraży.
A od wspomnianego triumfu na Stadionie Narodowym drużyna Rude przypominała trupę wymęczonych artystów, którzy wciąż jeszcze przyciągają publikę, ale najwięcej dzieje się, gdy lider zespołu w niekontrolowany sposób leci ze sceny.
Królewski ciągle podkreśla, że nie zejdzie z obranego kursu, a algorytmy na dobre zaczną hulać dopiero przy okazji letniego okienka transferowego, ale efekty jego pracy też są kuriozalne. Niektóre kluby w tej lidze mają mniejszy budżet od akademii Wisły. Tej samej, która regularnie traci najlepszych wychowanków zanim dojdą na poziom seniorski. Ot choćby taki Dawid Krysa, który dziś jest już zawodnikiem Lecha Poznań, a cztery dni temu zadebiutował w reprezentacji Polski U16. Oliwier Pławiński, reprezentant U15, zimą przeniósł się do Legii. Ten sam kierunek obrał nieco starszy Wojciech Urbański mający dziś za sobą już sześć meczów w Ekstraklasie, ale w barwach Legii.
Wisła przemieniła się w machinę mielącą piłkarzy. Dawid Olejarka ostatni mecz zagrał w marcu. Wisła przed sezonem wyciągnęła go ze Stali Rzeszów. W drugą stronę, niemal za darmo powędrował wychowanek AP 21, Patryk Warczak. Dziś ten 20-latek z Krakowa, chłopak związany z Wisłą, jest podstawowym zawodnikiem Stali. Zagrał we wszystkich meczach, strzelił jednego gola, zaliczył pięć asyst. Wisła oddała go, ot tak, mimo rekomendacji działu skautingu, by trzymać chłopaka w Krakowie. A jeśli oddawać, to na wypożyczenie. Z przekąsem można skomentować, że pewnie mógłby zostać w Krakowie, gdyby urodził się w Katalonii i nazywał Patricio Gruñidor.
Dyrektor sportowy Wisły, Kiko Ramirez bez oglądania się na wszystkie konsekwencje, przestawił wajchę na kierunek hiszpański. Po meczu z Bruk-Betem zapytaliśmy trenera Alberta Ruda czy uważa, że to dobry pomysł. Poznał już ligę i wie, kto rządzi tymi rozgrywkami. Jaki typ piłkarza. Początkowo Rude dziwił się, że jego piłkarze są przestawiani po boisku. Potem już o tym nie mówił, ale zaskakiwał go każdy kolejny mecz. Zapytaliśmy też, czy uważa, że drużyna za jego kadencji zrobiła postęp. Trener powiedział, że tak, zrobiła, choćby w nastawieniu mentalnym. I trudno się z tym zgodzić. Bo, owszem Wisła wykazała się hartem ducha w finale Pucharu Polski, ale w końcówce rozgrywek nie była ani odpowiednio zmotywowana ani właściwie skoncentrowana.
Efekty pracy prezesa, trenera i dyrektora sportowego są kuriozalne. Trudno więc, by na boisku było dobrze.
Konsekwencja w piłce jest bardzo ważna. To ona stoi za wszystkimi sukcesami w piłce i sporcie w ogóle. Jarosławowi Królewskiemu konsekwencji odmówić nie można.
Bardzo szybko po meczu z Bruk-Betem Wisła wystosowała komunikat, w którym zaplanowano publikacje planu trzyletniego. To dobry pomysł, ale spóźniony co najmniej o pół roku. Królewski mógł przedstawić plan wkrótce po objęciu prezesury. U niego jest inaczej – dwa lata eksperymentów, teraz długofalowy plan. Radzono prezesowi, by najpierw awansował do PKO Ekstraklasy, zbudował solidne struktury, potem bawił się w rytm hiszpańskiej muzyki. Wolał zrobić po swojemu. Eksperyment miał być drogą do Ekstraklasy. Drogą, jak pisaliśmy, na skróty. Ta droga zawiodła raz, zawiodła po raz drugi. Wkrótce dowiemy się, jaki jest pomysł na trzecie podejście.
Trochę strach.
Co ciekawe, Wisła liczy, że przychody z gry w Lidze Europy przekaże na bieżącą działalność. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w kwalifikacjach wyjazdy, szczególnie te egzotyczne, generują więcej kosztów niż zysków.
Wisła kończy sezon 2023/24 jako 28. siła w Polsce. Kończy też sezon z taką samą stratą do lidera co przewagą nad pierwszym miejscem spadkowym.
Jedna rzecz dla osób rządzących klubem może być niepokojąca. Kibice Wisły. To największy skarb tego klubu. To dzięki nim i ich zaangażowaniu Wisła może chwalić niesamowitym wpływem na gospodarkę i rozpoznawalnością marki. Fani Białej Gwiazdy przyszli tłumnie na mecz z Bruk-Betem. A porażkę przyjęli z zaskakującym... spokojem. Ze zobojętnieniem. Stało się, trudno. Nawet kibice z młyna zaczęli opuszczać stadion przed ostatnim gwizdkiem, a to nie zdarza się nigdy.
– Nie bardzo jest o czym mówić – zaczął niedzielną konferencję trener Rude. Faktycznie, nie bardzo. I to dla Wisły jest najgorsze.