{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Będzie kolejny medal? "Aniołek": w tamten wierzył tylko trener
Filip Kołodziejski /Polska sztafeta 4x400 metrów bez większego kłopotu awansowała do finału mistrzostw Europy. W nim wystąpi między innymi Natalia Kaczmarek, która jest świeżo upieczoną rekordzistką kraju na dystansie jednego okrążenia z czasem 48.98 sekundy. – Liczę na medal i na to, że dziewczyny odbudują pewność siebie – mówi nam Małgorzata Hołub-Kowalik, multimedalistka międzynarodowych imprez.
Sukces z dramatem w tle. Walczy z ogromnym stresem!
Korespondencja z Rzymu
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Wytłumaczysz mi na czym polega największa różnica w bieganiu indywidualnie a w sztafecie?
Małgorzata Hołub-Kowalik: – To dwa inne światy. Gdy stajemy same na starcie, skupiamy się wyłącznie na sobie. Występując w grupie, trzeba patrzeć na każde ogniwo z osobna. Nie można zawieść koleżanek. Kontrolujemy, w jakiej dyspozycji przystępujemy do biegów. Sprawdzamy, czy wszystkie z nas są odpowiednio zmotywowane. Pomagamy sobie. Jest świetna energia. Czuć siłę drużyny. Trudno opisać to słowami.
– O co chodzi z tą "kontrolą"?
– To jednak za duże słowo. Po prostu zerkamy na siebie. Podpowiadamy. Wspieramy. Żadna nie zostaje sama. Śmiejemy, że indywidualnie biegamy na 100 procent. W sztafecie na... 120. Pokazujemy to z Justyną Święty-Ersetic czy Igą Baumgart-Witan od wielu lat. Przecież na zmianach biegamy pół sekundy szybciej niż normalnie. Pozostaje pytanie: "Jak?!". Nie możemy zrzucać odpowiedzialności na inne osoby. Nie oszukamy stopera. Nikomu nie wmówimy, że biegamy szybciej, niż pokazują rezultaty. Zdarzają się lepsze i gorsze dni. Jedno jest pewne: nikogo nigdy nie skreślamy.
– Były gorsze sytuacje, o których rzadko mówicie?
– Oczywiście, że tak. Po każdym z biegów jest wspólne spotkanie, na którym trener omawia co nam wyszło, co nie. Zdarzyły się też wpadki. Na przykład w trakcie drużynowych mistrzostw Europy w Czeboskarach. Nie pykło. Nie kliknęło. Odpowiedzialność za występ całej kadry spadła na nas. Po czasie, rozeszło się po kościach. Sportowcy wiedzą, że nie zawsze będzie idealnie.
– Wydaje mi się, że w Eugene było najbardziej gorąco...
– Bardzo trudny czas pod względem fizycznym i psychicznym. Wszystko się posypało. Od początku nam nie szło. Chciałyśmy wypaść jak najlepiej, ale się nie dało. Po kolei chorowałyśmy. Nie miałyśmy jak realizować założonego planu. Szkoda, że działo się to podczas mistrzostw świata. Wymazałyśmy ten występ z pamięci. Na szczęście, jeszcze tego samego roku – w Monachium – odbiłyśmy sobie słabsze występy srebrem mistrzostw Starego Kontynentu.
– Jak to jest, jeśli chodzi o pracę z trenerem kadry? Do Aleksandra Matusińskiego trafiacie bezpośrednio od swoich szkoleniowców.
– Trener Matusiński jest selekcjonerem. Współpracuje z pozostałymi szkoleniowcami. Skład przed imprezami konsultuje właśnie z nimi. Znam go już od 14 lat. Wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać. Niewiele nas zaskakuje.
– Trener Matusiński jest też psychologiem?
– Zdecydowanie. Przed wejściem do call roomu przeprowadza indywidualną rozmowę z każdą z nas. Wtedy tłumaczy taktykę na poszczególne odcinki. Mówi, co może się wydarzyć i jak reagować na takie momenty. Szykuje dwa-trzy scenariusze. Motywuje nas. Wplata psychologiczne gadki. Dodaje dużo pewności. Gdy w 2017 roku zdobywałyśmy pierwszy medal mistrzostw świata (brązowy – przyp. red.), wierzył w niego tylko... trener.
– Wy nie?
– Zupełnie nie. Dopiero po rozmowach z trenerem się nakręciłyśmy. Uwierzyłyśmy, że nas na to stać. Udało się.
– Mówisz, że jesteście zgraną ekipą. Bywały jednak takie historie, które na zawsze zostaną w pamięci?
– Jesteśmy jak rodzina. Wiemy o sobie wszystko. Najbliżej jestem z Justyną. W 2017 roku przygotowywałyśmy się do naszych wesel i ślubów. Były tydzień po tygodniu. Miałyśmy się uczyć pierwszych tańców z mężami. Niestety, byłyśmy non stop poza domem. Skończyło się tak, że ćwiczyłyśmy razem w pokoju. Śmiałyśmy się, że będziemy tańczyć razem w tych ważnych dla nas dniach. Raz u jednej, raz u drugiej. Ostatecznie, wszystko się udało. Poza tym, trudno mieć przed sobą tajemnicę, mieszkając razem w pokoju przez ponad 200 dni w roku. Bardzo się do siebie zbliżyłyśmy.
– Mimo wszystko, macie się dosyć po pewnym czasie?
– Zawsze po sezonie, przez cały wrzesień, robimy detoks. Po ostatnim występie w roku mówimy, żartując: "Nara! Nie chcę was widzieć!". Po dwóch miesiącach ponownie pojawia się tęsknota. I sytuacja się powtarza, i powtarza.
– Wy, jako liderki, jesteście już bardzo doświadczonymi zawodniczkami. Jak wygląda wprowadzanie do kadry młodzieży?
– Wejście do tej ekipy jest naturalne. Nikt nie czuje dyskomfortu. My się starzejemy, a "szalona" młodzież wariuje. Niekiedy mówią do nas "proszę pani", "ciociu". Doświadczeni sportowy bardziej kalkulują i analizują poszczególne ruchy. Za dużo już przeżyłyśmy. Fajnie, że pojawiające się osoby mogą korzystać z naszej wiedzy. To daje im naprawdę dużo. Zarażamy się pozytywną energią.
– Doradzacie im na siłę?
– Nie. Każdy uczy się na własnych doświadczeniach. Wspieramy, gdy jest potrzeba. Poza tym, nie wchodzimy w prywatne życie. "Matkowanie" nie jest dobre.
– Ty, powoli, zbliżasz się do zakończenia sportowej kariery. Już za czymś tęsknisz?
– Za emocjami przed biegiem. Siedząc w call roomie motywacja wzrasta do 150 procent. Chcemy walczyć za wszelką cenę. Z drugiej strony, zastanawiamy się, po co to sobie robimy. To paradoks i swego rodzaju uzależnienie. Stres powoduje, że mamy zamiar uciekać i walczyć jednocześnie. Trudno to pojąć. Momentami chce się wracać do bólu. Po przerwie macierzyńskiej stwierdzam, że chyba jestem już na to wszystko za stara. Chociaż trudno znaleźć takie zastrzyki adrenaliny w codziennym życiu.
– Jesteśmy w Rzymie, gdzie trwają mistrzostw Europy. Na co stać polską sztafetę?
– Liczę na medal i na to, że dziewczyny odbudują pewność siebie. To kluczowy start przed igrzyskami w Paryżu. Każda musi wesprzeć Natalię Kaczmarek, która jest na światowym poziomie. Jestem spokojna przed występem Polek.