Podobno mamy piłkarzy świetnie wyszkolonych technicznie, potrafiących grać w piłkę, mijać rywali, wręcz stworzonych do akcji kombinacyjnych. Podobno. W meczach ze Szkocją i Chorwacją nie było kreatywności. Siłą miał być kolektyw i zespołowość, a opieraliśmy się na zrywach Nikoli Zalewskiego.
👉 Oceniamy kadrę. Kto zyskał, a kto stracił ze Szkocją i Chorwacją?
W teorii wszystko wyglądało wspaniale. Wręcz wzorowo. Patrząc na nazwiska, które rozpoczynały spotkanie w Glasgow, aż można było pisnąć z zachwytu. Oto na mecz ze Szkocją selekcjoner wystawił siedmiu ofensywnych piłkarzy. Siedmiu! I to w większości takich, którym piłka często klei się do stopy i nie przeszkadza w swobodnym poruszaniu się po murawie.
- Mieliśmy jeden z najlżejszych i najniższych środków pomocy w historii. Ale zarazem jeden z najbardziej kreatywnych – uśmiechał się w Glasgow Piotr Zieliński. Po raz 94. zagrał w narodowym zespole, po raz pierwszy jako defensywny pomocnik, którego zadaniem – przeważnie i najczęściej – jest odbieranie piłki i przekazywanie dalej, do bardziej kreatywnych piłkarzy. Ale, że sam Zieliński do takich należy, więc miał rozpoczynać akcje, wyprowadzać piłkę i tworzyć przewagę. Tylko, że szybko powstał problem.
Po pięknym golu Sebastiana Szymańskiego w 10. minucie piłkę zabrali nam Szkoci. Posiadanie Polaków spadło poniżej 40 procent. Nie radzili sobie z wychodzeniem spod pressingu. I to działo się w meczu ze Szkocją, której atutów trzeba szukać gdzie indziej niż w kreatywności, sprycie i pomysłowości.
Doszło do tego, że nasi świetnie wyszkoleni technicznie, znakomicie czujący się z piłką przy nodze zawodnicy, zostali pozbawieni najważniejszego atrybutu (piłki) i musieli robić to, czego nie znoszą. Czyli biegać bez piłki. W Glasgow naszą drużynę uratowały zrywy Nikoli Zalewskiego i wybitna wręcz skuteczność – każdy celny strzał skończył się golem.
Polska wreszcie wygrała mecz o punkty pod wodzą Michała Probierza, mając naprzeciwko w miarę silną reprezentację (finalista EURO, ale dopiero 48. lokata w rankingu FIFA, Polska jest 28.). Wcześniej zwyciężyliśmy tylko z Wyspami Owczymi (eliminacje) oraz Estonią (baraże). Towarzyskie potyczki z Ukrainą oraz Turcją okazały się bez znaczenia podczas ME.
Z Chorwacją już tak dobrze nie było. Teoria znowu się zgadzała, cierpliwy papier przyjął wszystko. Tym razem w jedenastce znalazło się czterech środkowych, ofensywnych pomocników, do tego dwóch wahadłowych i jeszcze na szpicy Robert Lewandowski.
Zderzenie z rzeczywistością było bolesne, to Chorwaci pokazali, jak się gra w piłkę. Naszym znowu zostało bieganie za futbolówką. Ofensywnych zrywów i okazji było tyle, co kot napłakał. Dwa celne strzały, przy sześciu rywali, 41 procent posiadania piłki, uderzenie w poprzeczkę Lewandowskiego. To wszystko. Ubogo to wyglądało, patrząc szczególnie na możliwości zawodników.
Pierwszy raz od marcowego starcia z Walią w barażach o awans do EURO nasz zespół nie zdobył bramki. – Chcę, byśmy zaczęli trafiać do siatki nie tylko po stałych fragmentach – mówił w Glasgow trener Probierz. Podczas turnieju w Niemczech Polska strzelała gole po rzutach rożnych i po karnym. Szymański trafił ze Szkocją z akcji, a później były już tylko gole z jedenastek. W obu spotkaniach Polacy oddali pięć celnych strzałów. Pięć.
W porównaniu z nieudanymi dla Polski mistrzostwami Europy, wrześniowe spotkania nie wywołały przesadnej euforii i poczucia, że drużyna robi postęp, idzie do przodu. Wyjściowy skład w Glasgow i Osijeku robił wrażenie. Ale tylko przed pierwszym gwizdkiem. Po ostatnim człowiek się zastanawiał, po co nam w składzie piłkarze potrafiący grać w piłkę, skoro w meczu piłkę ma głównie rywal? Miało być przyjemnie, tylko ci nieznośni rywale zabrali naszym piłkę i zabawa się skończyła.