Wielu ma go za szaleńca, ale on się nie zniechęca. Bijąc rekordy Guinnessa chce pomagać potrzebującym dzieciom. Do 50. roku życia chce ich ustanowić aż... 50. Łukasz Szpunar, znany jako "Iceking", szokuje świat pomysłami na przekraczanie kolejnych barier. O tym i o przygotowaniach opowiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Zrobiło się o tobie bardzo głośno, gdy pobiłeś kolejny rekord Guinnessa.
Łukasz Szpunar, znany jako "Iceking": – Cieszę się z takiego obrotu spraw. Mam ambitny plan. Do 50. roku życia chciałbym ustanowić 50 rekordów Guinnessa. Nie zatrzymuję się. Kolejne planuję bić w grudniu w okolicach Warszawy i w styczniu w Kołobrzegu. Postawiłem sobie za cel, by jak najwięcej osób nauczyć obcowania z zimnem.
– Jak reagują ludzie, gdy tłumaczysz, co robisz na co dzień?
– Niektórzy dziwią się, dlaczego to sobie w ogóle robię. Ostatnio pobiłem rekord w morsowaniu z pełnym zanurzeniem ciała – włącznie z głową – pod wodą w trakcie lotu samolotem. Łączny czas wyniósł 54 minuty. To daje do myślenia. Gdy o tym mówię, często jest kilka sekund ciszy. Osoba obok musi przetworzyć, co ja w ogóle do niej mówię. Najczęściej pokazuję zdjęcia albo nagrania, o co w tym chodziło. Bywa, że niektórym nie mieści się w głowie, iż można morsować także w lecie. Na szczęście lód da się dosypywać pełnymi garściami, a wodzie obniżać temperaturę. Jestem dumny, bo było to pierwsze "morsowanie w przestworzach".
– Kiedy pojawił się tak szalony pomysł w głowie?
– Gdy biegłem przez całą Polskę w szortach. Pokonałem trasę ze Złotego Stoku do Mielna (504 km – przyp. red.). W trakcie rywalizacji jednej nocy spałem w Pile. Tam poznałem Michała Żmudę i jego ekipę pilotów. Pokazali mi samoloty w hangarze. Nie musiałem nikogo długo namawiać. Trafiłem na takich samych wariatów, jak ja. Musiałem to zrobić. Wybrałem samolot, by było bardziej spektakularnie. Nie żałuję. Poza tym, robię to wszystko, by wspierać akcje charytatywne. Im głośniej będzie o mnie, tym więcej potrzebujących skorzysta na moich wyczynach. Nawet, gdy pojawiają się u mnie chwile zwątpienia, przypominam sobie, że robię to dla innych, bardziej potrzebujących.
– Komu pomagasz?
– Środki przeznaczam na budowę hospicyjnego domu aniołów dla nieuleczalnie chorych dzieci. Mi też często doskwiera ból i jest trudno, ale mam misję, którą wyznaczyłem.
– Nie brakuje osób, które nazywają cię wariatem. Mówią też, że nie jesteś sportowcem. Jak się do tego odniesiesz?
– Czuję się sportowcem, ale w bardziej freakowym wydaniu. Nie zmienię myślenia wszystkich. Nie będę kazał się komuś lubić. Mam za sobą marszobiegi przez cały kraj. Sport jest w moim życiu cały czas. Nie zmienia to jednak faktu, że jeszcze dużo przygotowań przede mną. Gdy biegałem dzień w dzień i pokonywałem duże odległości, czułem, że moje nogi są jak "dwie grube parówki". Układ limfatyczny nie wyrabiał. Jest co poprawiać. Po wielkim wysiłku organizm jest tak wyeksploatowany, że muszę zjeść trzy obiady. Pierwszy ledwo czuję. Drugi lekko czuję. Trzeci daje moc i energię. Bilans kaloryczny w trakcie moich wyzwań mocno spada. W lodzie potrafię spalić do dziesięciu tysięcy kalorii.
– Masz rywali czy walczysz z samym sobą?
– Słyszę z wielu stron, że w Polsce nie brakuje śmiałków, którzy chcieliby pobić mój rekord. Nie mam z tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, mogę nawet pomóc. Najlepsze wyniki trzeba pobijać. Jeśli znajdzie się osoba ze świetnymi predyspozycjami, będę w stanie ją przygotowywać do kolejnych wyzwań. Nie będę miał żalu. Wolę działać razem i się napędzać. Polacy, na tle świata, są bardzo silnymi konkurentami, jeśli chodzi o walkę z zimnem i morsowanie. Mamy to we krwi.
– Mierzyłeś się z negatywnymi komentarzami?
– Hejt jest wszędzie. Wiem, że są nieprzychylne komentarze w moim kierunku, ale nie tracę na to czasu. Po prostu go nie mam go. Hejterzy to agencja reklamowa, stworzona z wolontariuszy, którzy robią rozgłos. Takie osoby też są potrzebne. Ktoś kiedyś powiedział: "Nieważne, że o tobie mówią. Ważne, żeby nie przekręcili nazwiska". Nie zamierzam się tym wszystkim przejmować.
– Jak przygotowujesz się do bicia rekordów?
– Wykonuję jeden trening na miesiąc. Spędzam w lodzie od godziny do dwóch. Istnieje bowiem takie coś, jak przetrenowanie zimnem. Organizm reaguje momentalnie. Po pobiciu ostatniego rekordu, przez dwa miesiące nie miałem ochoty przebywać w zimnie. W życiu potrzebna jest równowaga. Po wychłodzeniu przychodzi czas na saunę i gorące kąpiele. Nie odpuszczam regeneracji termicznej. Podobnie jest z wizytami na siłowni. Na bieżąco wzmacniam mięśnie. Wykonuję też treningi EMS (to innowacyjna metoda treningowa, wykorzystująca impulsy elektryczne do wywoływania kontrolowanych skurczy mięśni – przyp. red.). Działa też ze mną fizjoterapeuta. "Naprawia mnie" w trudnych chwilach. Na bieżąco śledzi mnie lekarz. Bada mi krew. Widzi, jak ciało i organizm reagują na przeciążenia. Podpowiada, co zmienić, jeśli chodzi o dietę, przyjmowanie minerałów i suplementowanie. Dodatkowo, korzystam z pomocy trenera oddechu – Macieja Szyszki. To jeden z najlepszych specjalistów na świecie. Podsumowując, najważniejsza w rekordowych podejściach są głowa i mental. Współpracuję z Bartłomiejem Florkiem, hipnoterapeutą, psychologiem. Spotykamy się co najmniej raz na tydzień. Chcemy, by moje ciało i umysł były w harmonii. Między innymi dlatego nie wymiękam w kryzysowych momentach.
– Bywało, że ryzykowałeś zdrowiem i życiem?
– Nie. Nigdy nie doszedłem do takiego etapu. Zawsze jest ze mną ekipa ratowników. W trakcie bicia rekordu nie dostawałem wskazówek, żeby wychodzić, ale po czterech godzinach zdecydowałem się wyjść sam. Nie byłem nawet w lekkiej hipotermii. Temperatura ciała spadła mi przez ten czas zaledwie o jeden stopień. Mimo to, nie ryzykowałem. Czekały mnie biegi w kolejnych miesiącach. Nie dopuściłem do odmrożeń. Być może za 10-15 lat odczuję tego skutki. Mam tego świadomość. Wiedziałem, na co się piszę.
– Miałeś ochotę wyzwać do pojedynku Roberta Lewandowskiego, Igę Świątek albo Bartosza Kurka?
– Na polskim rynku oczywiście celuję jak najwyżej, ale... mam jednego wymarzonego rywala.
– Mianowicie?
– Pan Wim Hof (holenderski rekordzista, poszukiwacz przygód i śmiałek, znany jako "Człowiek lodu" – przyp. red.). Jest najbardziej rozpoznawalną osobą na świecie, jeśli chodzi o tematy związane z zimnem. Już biłem jego rekordy. Fajnie byłoby wspólnie rywalizować. Ma swoje lata (65 – przyp. red.), ale też dużo więcej doświadczenia. Ciekawie oglądałoby się takie zmagania. To dla mnie jeden z większych celów na tę chwilę. Mam nadzieję, że wieści poniosą się po świecie i uda się zorganizować nasze spotkanie.
– Dużo mówisz o promocji. Da się zatem wyżyć z bycia morsem na najwyższym światowym poziomie?
– Nie dokładam do biznesu. Pojawia się coraz więcej sponsorów. Ludzie widzą w tym sens. Zasięgi rosną. Niby nie jest to moje główne źródło dochodu, ale nie będę narzekał. Cieszę się z miejsca, w którym jestem!