Widzimy, że z Letnim Grand Prix czeka nas sporo przemyśleń na temat jego kształtu. Mamy pewne koncepcje – deklarował przed rokiem szef skoków Sandro Pertile. FIS planowała, żeby upadający cykl uratować hybrydowymi konkursami późną jesienią, docelowo jako wstępem do sezonu Pucharu Świata. Teraz wiadomo, że nic takiego się nie stanie.
Rewolucyjny format w skokach zostaje. Ale na nowych zasadach
Kto pamięta, jak świat skoków wyglądał jeszcze 20 lat temu, doskonale zrozumie skalę zapaści Letniego Grand Prix. Jeszcze w erze Adama Małysza rywalizacja na igelicie była prestiżowa, a na listach startowych konkursów zwykle pojawiała się większość najlepszych zawodników. Niestety, z roku na rok kadry – także w ramach oszczędności – traktują tę zabawę coraz bardziej jako kamień w bucie niż okazję do sprawdzianu formy. Kurczy się długość list zgłoszeniowych, ale przede wszystkim ich jakość. Przy wciąż niskich premiach finansowych, jakie narzuca FIS do wypłaty przez organizatorów, z "Wielkiej Nagrody" (tak literalnie tłumaczy się na język polski nazwę serii) zrobiło się Wielkie Rozczarowanie.
Remedium na ten stan dało się znaleźć na kilka sposobów. Niestety, ostatnie obrady komisji skoków w Zurychu pokazały, że FIS nie zamierza skorzystać z żadnej opcji.
Letnie Grand Prix w skokach. Zrobiła się imprezka dla garstki fanatyków
Zwłaszcza mniej zamożne drużyny już jakiś czas temu zasugerowały, że ich nieobecności na letnich konkursach wiążą się z potrzebą oszczędności. Kalendarz LGP, jaki był dotąd proponowany, nie należał do małych, a potencjalny zysk z obecności na tych zawodach nie rekompensował strat finansowych. Kadrom bardziej paradoksalnie opłaca się bywać jesienią na zawodach drugiej ligi, bo tam można powiększać tzw. kwotę startową na pierwszą część zimy. Więc kto ma w "stajni" potencjalnie więcej skoczków chętnych na PŚ niż aktualnie przysługujących miejsc, ten koncentruje uwagę na Pucharze Kontynentalnym.
Najlepszym, co można wygrać w LGP, zwłaszcza przy słabszej obsadzie jest dożywotnie imienne prawo startów w PŚ. I to też sprawia, że raz na czas z takiej pokusy korzystają większe drużyny, posyłając tam w bój młodzież zamiast gwiazd.
Problem w tym, że walka nieznanych skoczków, która tylko udaje coś prestiżowego, interesuje garstkę fanatyków.
Najlepsi trenują i zachowują siły na zimę. Im marne premie (pula 12 tys. CHF na konkurs) i tak nie odmienią zasobności portfeli, za to o jedna podróż mniej może zdecydować o powodzeniu zimą. Dlatego już zwyczajowo przyjęło się, że momentem, w którym w LGP pokazuje się elita, są dopiero zawody w Hinzenbach i Klingenthal – dwa ostatnie miejsca, gdzie gości letni cykl. Dopiero na podstawie tych zawodów można powiedzieć cokolwiek o dyspozycji poszczególnych nazwisk.
– W pewnym momencie potrzeba odpoczynku. Trudno jest przez cały rok być na obrotach, bo tak człowiek nie dałby rady – przyznawał ostatnio w rozmowie ze skijumping.pl Piotr Żyła. Choć jego letnie skoki przerwał zabieg kolana, to stanowisko, jakie przedstawił, jest wspólne dla większej liczby skoczków. Spośród tych najlepszych, to właściwie dla wszystkich. W skrócie: za rekordy ustanawiane w lipcu nikt orderów nie rozdaje.
– Skoki to zimowa dyscyplina – zawsze powtarza Kamil Stoch. Jego w tym roku oglądaliśmy raz. Tylko w Wiśle. Żyłę ani razu.
Igelitem rządzą outsiderzy. Ale to tylko taka iluzja
Z jednej strony to dobrze, że swoje momenty w skokach mają Bułgarzy (rok temu cały cykl wygrał Władimir Zografski), Amerykanie czy Włosi, których Alex Insam jest obecnie liderem rankingu i ma pewne szanse na triumf końcowy w LGP 2024. Jednak to iluzja, bo ci zawodnicy tak naprawdę nie są najlepsi. Są najlepsi spośród tych, którzy wystąpili, a to zasadnicza różnica.
Przykładowo: dopiero teraz, na Hinzenbach, na start postanowili dotrzeć pierwszy raz tego lata m.in. Ryoyu Kobayashi, Andreas Wellinger czy Anze Lanisek.
LGP miało być hybrydą, a potem może jesiennym PŚ. Jednak nie będzie
Pobudzenie zainteresowania gwiazd tym, co oferuje kalendarz FIS na igelicie, dałoby się wzmocnić przede wszystkim finansami. Gdyby stawki za zajmowane miejsca były tam porównywalne do tego, co ze skoczni można podnieść zimą, z pewnością chętnych do występów byłoby więcej. Tyle że federacja nie może pozwolić sobie, aby coś takiego narzucić, bo wie, że to nie jej koszt, lecz tych, którzy przeprowadzają konkursy. A perspektywa wydania na dzień 12. tys. CHF jest bardziej zachęcająca niż 86,1 tys. franków, jakie trzeba uszykować na każdy dzień konkursowy PŚ.
Mówiąc wprost: istnieje ryzyko, że i tak lepiony na kolanie letni kalendarz po tak radykalnej decyzji jeszcze bardziej by się zawinął. I to niestety świadczy o słabości skoków jako produktu.
To także dlatego już w tym roku upadł plan przeorganizowania kalendarza LGP. Przypomnijmy, że odkąd Wisła w 2022 roku przetestowała z sukcesem hybrydowe skoki w PŚ (lodowy rozbieg, ale igelitowy zeskok), powstał pomysł, żeby właśnie tak toczyła się ostatnia część letniej rywalizacji. W myśl zasady, że im później, tym większa szansa na występ najlepszych. I już szkic LGP 2024, który powstał przed rokiem, zakładał, żeby wszystkie zawody przenieść bliżej zimy, a te ostatnie lokalizacje odwiedzić dopiero na przełomie października i listopada. To z kolei miało być próbą przed tym, aby w niedalekiej perspektywie z ostatniej części lata de facto uczynić początek zimy i wyniki z takich zawodów uwzględniać już w rankingach PŚ. Jedną z poważnie rozważanych wizji było, aby jesień i zima tworzyły jeden duży sezon skoków.
Z planów na 2024 nic nie wyszło. FIS wytłumaczyła to przesunięciem ich w czasie. Niestety – i tu dochodzimy do raczej smutnego finału – właśnie okazało się, że federacja prawdopodobnie całkowicie zrezygnowała ze swoich wizji. Bo szkic kalendarza na lato 2025, który właśnie został opublikowany, w zasadzie w ogóle nie różni się w konstrukcji od tego, co oglądaliśmy do tej pory. Jedna z pogłosek mówi, że poza Courchevel – mieście goszczącym LGP głównie w ramach lokalnego festiwalu – inne lokalizacje sprzeciwiają się reformie właśnie ze względu na koszt. Bo 13 tys. franków brzmi lepiej dla budżetu niż 86 plus szereg innych obowiązków do spełnienia.
Jedyną ciekawostką LGP 2025, a przy okazji magnesem dla elity, będzie nietypowa, bo letnia próba przedolimpijska nowych obiektów w Predazzo. Poza nią i końcowymi przystankami (znów Hinzenbach i Klingenthal) zaskoczeń nie ma. Będzie tak jak było. Może przynajmniej znów z wyskokami państw-outsiderów.