Są zawodnicy, dla których triumf w Letnim Grand Prix może być ważnym wpisem w CV. Największe szanse na zwycięstwo w cyklu 2024 ma Paweł Wąsek, ale Alex Insam traci do Polaka jedynie 24 punkty. – Liczę, że wytworzy się jeszcze między nami mała walka – deklaruje 27-letni Włoch, który w rozmowie z TVPSPORT.PL mówi też o swojej formie, celach na zimę i niszowości ukochanej dyscypliny w kraju calcio.
Zajrzeli Kubackiemu w kombinezon. Nowe sprawdzanie w skokach
Mateusz Leleń (TVP Sport): – Często tego lata czułeś satysfakcję. Na ile dobry nastrój zmąciło 49. miejsce w sobotę i strata koszulki lidera?
Alex Insam (włoski skoczek, 3. zawodnik Grand Prix przed ostatnim konkursem): – Mówiąc o tym lecie, chcę podkreślić, że przede wszystkim byłem zaskoczony tym, jak dobrze je rozpocząłem! Wskoczyłem na podium, a potem założyłem żółtą koszulkę lidera, czego wcześniej sobie nawet nie wyobrażałem. Po Wiśle zaczęły się jednak moje kłopoty z pozycją najazdową. Skakałem w kratkę: raz lepiej, raz gorzej. Zniknęła stabilność. Patrząc jednak całościowo – jestem zadowolony z ostatnich tygodni.
– Tracisz do Pawła Wąska 24 punkty w klasyfikacji generalnej. Da się to jeszcze odrobić? Został jeden konkurs.
– Wygranie "generalki" wydaje mi się bardzo trudne, ale to skoki narciarskie – tu nigdy niczego nie można być pewnym. Za nami konkursy na obiektach normalnych, teraz pojedziemy na dużą skocznię. Zobaczymy, jak będę tam skakał, jak Paweł będzie sobie radził. Myślę, że będzie jeszcze mała walka między nami.
– Obaj nie opuściliście żadnego konkursu Grand Prix 2024, a wielu skoczków startowało bardzo wybiórczo. Dlaczego pojechałeś na każde zawody?
– Mieliśmy w planach skakać w Courchevel i w Wiśle. Rasnov stał początkowo pod znakiem zapytania, a Hinzenbach mieliśmy odpuścić. Z kolei w Klingenthal spodziewaliśmy się zjawić. Tyle, że gdy wywalczyłem żółtą koszulkę, to i zmieniły się nasze plany. Poczułem, że rodzi się sposobność na triumf w całym cyklu. Nie chciałem odpuścić.
– We Włoszech ktoś w ogóle zauważył twoje miejsce w TOP 3 w Courchevel albo pozycję lidera cyklu? Byłeś pierwszym Włochem na podium Grand Prix od czasu Roberto Cecona.
– Pojawiło się kilka artykułów, ale nic więcej. Skoki to sport zimowy. To moje podium nie było we Włoszech wydarzeniem. Nasza dyscyplina nie jest tu popularna tak jak w Polsce.
– Dlaczego skoki są we Włoszech aż tak niszowe? Jaka jest twoja perspektywa?
– Pierwsza sprawa to oczywiście wyniki. Nie ma ich na poziomie czołowych nacji, a wówczas trudno przyciągnąć widza przed telewizor. Chyba jednak przede wszystkim Włochy to kraj sportów letnich. Mamy piłkarzy, siatkarzy, kolarzy, lekkoatletów, którzy przyciągają uwagę. Przedstawicielom sportów zimowych jest trudniej. Czasem przebijają się alpejczycy i biathloniści, ale tylko po zwycięstwach. O pierwsze strony gazet nie jest łatwo...
– To czysto teoretycznie: Włoch wygrywa Turniej Czterech Skoczni. Jest na "jedynce" La Gazzetta dello Sport czy jednak rządzi tam dalej "calcio"?
– Hah! Mocno. Myślę, że przy tej skali sukcesu, byłaby pierwsza strona. Nawet zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata mogłoby się nieźle przebić. Popatrz na Jannika Sinnera… No może to trochę inna dyscyplina, ale jest go pełno w mediach.
– Pełno jest też "calcio". Stereotypowo Polak sądzi, że każdy Włoch to fan futbolu. A ty masz ulubiony klub?
– Ja akurat nie jestem wielkim fanem piłki nożnej. Śledzę wyniki kadry na największych imprezach, ale to tyle.
– Co wolisz?
– Narciarstwo, tenis, siatkówkę...
– Skoro wspomniałeś o narciarstwie – muszę zapytać o zawody na szczycie Seceda (2500 m.n.p.m.). Tworzycie na lodowcu piękną naturalną skocznię. Klimat wydaje się fantastyczny. Tylko w tym roku impreza zniknęła z kalendarza...
– Zrobiliśmy ten event trzy razy. W tym roku się nie udało, zabrakło po prostu ludzi do organizacji. Odpadły nam trzy osoby, a pracy jest tam, uwierz, cała masa. Nie wiem, czy jeszcze zrobimy kiedyś takie zawody. Może, gdyby pojawił się jakiś sponsor, ale... o to też nie będzie łatwo.
– No właśnie... Pieniądze. Jest z nimi lepiej we włoskich skokach? W końcu zbliżają się igrzyska w Cortinie.
– Kwestie finansowe są dziś na nieco lepszym poziomie. Dostajemy większe wsparcie.
– Myślałeś kiedyś, żeby przygotowywać się z inną kadrą? Zrobić coś takiego, jak od ponad roku Amerykanie w Norwegii? Im bardzo pomogło.
– Miałem taki moment, zaraz po ukończeniu szkoły w Stams. Różnice są takie, że Amerykanie, jak sądzę, płacą sporo za możliwość takiej współpracy. Mają federację, która na to wykłada. Wiem, że organizacja takiej pracy nie jest czymś łatwym. Uczyłem się i trenowałem w Stams, a potem we Włoszech trafiłem na trudniejsze warunki. Musieliśmy walczyć. Sporo rozmawiam z federacją, mamy świadomość, że gdy pojawiają się lepsze wyniki – takie jak minionej zimy – to o środki dla nas też robi się trochę łatwiej.
– Waszą szansą na sukces wydaje się format duetów.
– To dla nas naprawdę coś fajnego. Łatwiej jest walczyć dwóch na dwóch z wielkimi nacjami niż czterech na czterech. Daje to nam większe szanse na duże wyniki. Byliśmy na 5. miejscu w Lake Placid. W naszej ekipie czuć ekscytację tym formatem, która wykracza poza dwóch uczestników.
– Jaki masz cel na nadchodzącą zimę?
– Trudno coś przewidywać, dawać konkretne cele. Jeżeli będę w stanie przenieść rezultaty z lata, albo chociaż być w ich pobliżu, będę zadowolony. Oczywiście specjalnymi momentami sezonu będą dla mnie Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa świata w Trondheim. Tyle na dziś.