Na początku tygodnia piłkarski świat usłyszał smutną wiadomość. W wieku 73 lat zmarł Johan Neeskens, jeden z najwybitniejszych pomocników w historii, ikona reprezentacji Holandii. Był także zasłużonym trenerem – pracował między innymi z rodzimą kadrą, FC Barcelona (jako asystent Franka Rijkaarda) oraz NEC Nijmegen, gdzie trenował Andrzeja Niedzielana. Były reprezentant Polski w rozmowie z TVPSPORT.PL wspomina holenderską legendę.
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z Johanem Neeskensem?
Andrzej Niedzielan: – Pierwszy kontakt mieliśmy w trakcie zgrupowania reprezentacji Polski, na Malcie. Przylecieli do mnie wtedy Johan Neeskens, sponsor klubu z Nijmegen Marcel Boekhoorn oraz ówczesny prezes, żeby ustalić ze mną warunki transferu. A następne spotkanie miało miejsce już po podpisaniu kontraktu. W pierwszy mój weekend w Holandii trener Neeskens powiedział mi: Andrzej, pakuj się, po treningu jedziesz ze mną do mnie do domu; zjemy kolację, poznasz moją rodzinę. Taki trener i taka legenda zaprosiła mnie, nowo zakontraktowanego piłkarza, na kolację!
– Jakie wrażenie zrobił wtedy na panu?
– To było zderzenie z inną kulturą i innym podejściem do zawodnika. Trener Neeskens też skracał dystans do nas, żebyśmy czuli się dobrze. Nie mówię, że w Polsce nie szanowano zawodników. Tym bardziej, że trenowałem u wybitnego trenera, Bogusława Kaczmarka, który miał do nas doskonałe podejście. Często jednak zdarza się, że trenerzy mają dwie twarze – jedną boiskową, a drugą prywatną. A Johan Neeskens wszędzie był sobą. W Barcelonie, czy w Nijmegen, czy w swoim domu – był taki sam, naturalny, niczego nie udawał. Był przesympatycznym, ale także bardzo inteligentnym człowiekiem.
– Które momenty z udziałem Neeskensa zapamiętał pan najlepiej?
– W klubie mieliśmy różne nerwowe sytuacje, gdy nie szło. Kibice "jeździli" po nas i po trenerze. Często szkoleniowcy są zdenerwowani w takich sytuacjach, gdy presja jest duża. Mieliśmy bogatego sponsora, jednego z najbogatszych ludzi w Holandii, dlatego oczekiwania wobec nas były spore. Po Johanie Neeskensie to jednak spływało, uśmiechał się tak samo jak wcześniej. Nawet w momencie zwolnienia go z klubu nie było po widać, że robi to na nim jakieś wrażenie. To pokazało, jak wielką miał odporność psychiczną. I dzięki temu umiał nas podbudować.
– Jakich rad udzielił panu Johan Neeskens?
– Zawsze powtarzał: pamiętaj, najważniejsza w życiu jest rodzina i o nią należy dbać, piłka zawsze będzie na drugim miejscu – nie na odwrót. Gdy komuś rodziło się dziecko albo chorował ktoś bliski – bez zastanowienia dawał nam trzy-cztery dni wolnego. A w Polsce wtedy tego nie było – nawet jeśli zawodnikowi rodziło się dziecko, w sobotę musiał jechać na mecz. Nie ukrywam, trener Neeskens zmienił mój światopogląd – że piłka nie jest najważniejsza.
– Wspomniał pan przed chwilą o trudniejszych momentach pracy Neeskensa w NEC. Jak drużyna zareagowała na jego zwolnienie?
– Był to trudny moment dla wszystkich. To był trener, który nigdy nikomu nie chciał zrobić krzywdy. Dlatego też czasami dbał bardziej o rezerwowych niż o grających w pierwszym składzie. Ze względu na to, jakim był człowiekiem i trenerem, żałowaliśmy tej decyzji klubu. Tym bardziej, że nie wiedzieliśmy, na kogo trafimy. Na szczęście zastąpił go Cees Lok, który właściwie wychowywał się przy nim i wyciągnął od niego nauki. Miał podobną mentalność, więc praca z nim była kontynuacją jego poprzednika. Ale Johan Neeskens to jednak Johan Neeskens.
– Na co zwracał uwagę jako trener?
– Trener Neeskens za dużo nie mówił, ale chciał nas zawsze podbudować, dając nam proste i nieskomplikowane wskazówki. Był zdania, że "futbol to bardzo prosta gra". Zawsze mi mówił: ty już umiesz grać w piłkę, biegasz bardzo szybko, ja cię mogę tylko nauczyć poruszania się po boisku. Powtarzał także, żebym nie przejmował się opinią innych ludzi, tylko cieszył się piłką. Kiedyś powiedział mi też: to, że on gra w Ajaksie, a ty w Nijmegen nie ma żadnego znaczenia, ty jesteś szybszy. Ściągał z nas presję i dawał nam pozytywne impulsy. Nie było karania ani negowania. Po przegranych meczach ustawialiśmy się w kółku. Każdy się wypowiadał – mówiliśmy, co zrobiliśmy źle, a co dobrze. Ocenialiśmy też kolegów, ale nikt na nikogo nie krzyczał, nikt nikogo nie wyzywał – były to merytoryczne rozmowy.
– Czego pana nauczył Johan Neeskens?
– Zmienił całkowicie mój światopogląd, jeżeli chodzi o podejście do trenowania. Jak to powinno wyglądać, na jak profesjonalnym poziomie. W Polsce ciągle słyszałem, że musimy ciężko trenować. U Neeskensa też trzeba było ciężko trenować, natomiast nie biegaliśmy bez piłki – wszystko robiliśmy z piłką. Zawsze też podkreślał, że nieważne czy to poniedziałek, czy piątek – będziemy trenować tak samo. Intensywność dzień przed meczem mnie zaskoczyła – były to normalne treningi. A w Polsce mieliśmy tylko 45-minutowy rozruch. Dlatego Holendrzy są trzy kroki przed nami.
– Jak pan zareagował na wiadomość o śmierci Neeskensa?
– Koleżanka z radia z Nijmegen wysłała mi link, że w niedzielę nagle zmarł. Miałem ciarki na całym ciele, nie dowierzałem. Dopytywałem się innych, w jaki sposób zmarł, czekam na informację. Wiem tyle, że zasłabł, reanimowano go, ale nie byli w stanie go uratować. Do końca był aktywny. Sam mówił, że nie potrafi usiedzieć w domu. Latał po całym świecie, nauczał trenerów, pracował dla holenderskiej federacji – człowiek-instytucja. To wielki szok, bo miał dopiero 73 lata, a zawsze dbał o siebie, zdrowo się odżywiał i prowadził, poza jedną rzeczą – palił papierosy. Ale wyglądał do ostatnich dni bardzo dobrze. Tak samo, jak go zapamiętałem podczas pierwszego spotkania.