Przestałem się negatywnie nakręcać, co nie znaczy, że mi nie zależy. Ustatkowałem się prywatnie, mieszkam z narzeczoną, a jeśli w domu jest porządek, to i pracuje się lepiej. Nareszcie przyszła stabilizacja – opowiada obrońca austriackiego Red Bulla Salzburg Kamil Piątkowski.
Robert Błoński, TVPSPORT.PL: – Ryszard Rynkowski śpiewał, że dziewczyny lubią brąz. Reprezentanci Polski lubią blond?
Kamil Piątkowski, reprezentant Polski, obrońca RB Salzburg: – Hahaha. Chodzi o ufarbowane włosy. Po poprzednim sezonie, kiedy było trochę wolnego, postanowiłem coś zmienić w wyglądzie. Bez żadnego szerszego kontekstu, "for fun" po prostu. Trzeba było wymyślić coś zabawnego, trochę zmienić image na wakacje. I tak zostało. Miesiąc temu przyjechałem na zgrupowanie kadry i pierwszym, którego spotkałem, był Kuba Kamiński. Zaraz pojawił się Bartek Slisz – wszyscy blond. Śmiali się z nas, że tworzymy "gang blondynów". To taki zupełnie nieszkodliwy wygłup, kiedyś włosy na biało ufarbował Robert Lewandowski, więc nie jesteśmy pionierami. Ale to tylko epizod, włosy odrastają, nie wiem, jakie plany mają chłopaki, ale ja już raczej nie będę się farbował.
– To teraz już na poważnie. Z Polski, a konkretnie Rakowa, wyjechałeś do Red Bulla Salzburg latem 2021 roku, mając ledwo skończone 21 lat. Austriacy przeprowadzili transfer zimą, jednak zostawili cię na pół roku w Częstochowie. Jak powiedziałeś w jednym z wywiadów – wsiadłeś wtedy w wagon rollercoastera i rozpoczęła się jazda bez trzymanki. Od tamtej pory minęły trzy lata. Wyhamowałeś trochę?
– Mam nadzieję, że tak, choć w futbolu nic nie jest pewne. Za mną trzy nieprawdopodobne lata, intensywne, pełne wzlotów i upadków, sytuacji na które nie miałem wpływu. Nie były to lata lekkie, proste, łatwe i przyjemne, dlatego mam nadzieję, że wreszcie przyszła stabilizacja. Przez tylko dziewięć miesięcy samego 2021 roku: zagrałem pierwszy mecz w dorosłej reprezentacji Polski, pojechałem na mistrzostwa Europy z kadrą Paulo Sousy, wybrano mnie na najlepszego młodzieżowca PKO BP Ekstraklasy, nominowano także w innych kategoriach, zostałem sprzedany do RB Salzburg za sześć milionów euro, z Rakowem wywalczyłem wicemistrzostwo i Puchar Polski, a potem jeszcze zadebiutowałem w Champions League. Działo się jak w bajce, prawda?
– Prawda, ale bajka nie miała szczęśliwego zakończenia.
– Niestety. 14 września 2021 roku zagrałem przeciwko Sevilli w Champions League, a osiem dni później, w meczu Pucharu Austrii z bodaj III-ligowym SC Kaldorf złamałem kostkę, co rozpoczęło pasmo nieszczęść i kłopotów ze zdrowiem. A to z kolei było przyczyną tego, że nie grałem za wiele, dwa razy odchodziłem z Salzburga na wypożyczenie. Do tego jeszcze pewnie wrócimy, natomiast od stycznia tego roku jestem zdrów jak ryba. Zmieniłem styl życia, dietę, sen, poukładałem życie prywatne, pracuję z psychologiem. I są efekty – wróciłem do kadry, to dla mnie spełnienie marzeń.
– W jakim nastroju przyjechałeś do Warszawy?
– Pozytywnym, zawsze się cieszę, kiedy dostaję powołanie, teraz powalczę o to, by zagrać. We wrześniu też byłem, ale skończyło się na roli rezerwowego.
– No dobrze, to zapytam inaczej – w jakim nastroju wyjeżdżałeś z Austrii?
– Po 0:4 z Brestem w Champions League oraz 0:5 ze Sturmem w austriackiej Bundeslidze humor nie mógł być szampański. Dwa ostatnie mecze nam nie poszły, wcześniej było 0:3 w Pradze ze Spartą, także w Lidze Mistrzów. To jednak dopiero początek sezonu, mamy nowy skład, nowy sztab, wielu nowych zawodników, kilku wróciło z wypożyczeń. Porażki bolały, żaden piłkarz nie lubi przegrywać różnicą kilku goli. Słabsze dni się zdarzają, nie chcemy więcej czegoś takiego przeżywać.
– Wróćmy do 2021 roku. Zachłysnąłeś się wyjazdem do wielkiego klubu?
– Nie tyle zachłysnąłem, ile wtedy, w krótkim odstępie czasu wydarzyło się wszystko albo prawie wszystko. Przed transferem do Austrii, zaczęło się zainteresowanie – pytało o mnie Udinese i inne kluby z najsilniejszych europejskich lig, co wywoływało u mnie ekscytację. Postawiłem na Red Bulla – mają tam znakomite podejście do młodych piłkarzy, promują ich i sprzedają do silniejszych lig oraz zespołów. Wymagania są ogromne, rywalizacja jest na najwyższym poziomie, a każdy inny wynik niż mistrzostwo to porażka. Łatwo nie jest, jednak uważam że mając 21 lat wykonałem najlepszy krok z możliwych. Nie do każdego piłkarza w moim wieku przychodzi Red Bull Salzburg. Liga jest wymagająca, TOP10 w Europie, Red Bull co roku gra w fazie grupowej europejskich pucharów, najczęściej w Champions League. Jest pozytywna presja, dla młodego chłopaka to coś niesamowitego. Żeby trafić do tego klubu, trzeba się wyróżniać na swojej pozycji – konkurencja jest spora.
– Kwota transferu działała na wyobraźnię?
– Dodała mi skrzydeł. Hahaha. Pamiętam, że niedługo po transferze zadzwonił właściciel Rakowa Michał Świerczewski i powiedział: „Kamil, dogadaliśmy się z Red Bullem, ale proszę cię, żebyś przez najbliższe pół roku dalej poświęcał się dla nas”. Obiecałem prezesowi, że za wszystko, co dla mnie zrobiono w poprzednich miesiącach, odwdzięczę się najlepiej jak potrafię. U trenera Marka Papszuna nauczyłem się taktyki, odpowiedniego podejścia do każdego meczu. Złego słowa nie powiem, jestem bardzo wdzięczny. Na koniec powiedziałem: "Prezesie, wiosną będę jeszcze lepszy niż jesienią". Dotrzymałem słowa.
– Pół roku po transferze do Austrii powiedziałeś: "Red Bull to piłkarski uniwersytet, a ja chłopak z Jasła ciągle jestem w szoku, że tu trafiłem".
– Zgadza się co do słowa. Wszystko działo się niezwykle szybko, jak wcześniej wspominałem. Niemal cała lista moich marzeń została odhaczona w dziewięć miesięcy. Mogło się, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, zakręcić w głowie. Nie odbiło mi, choć to, co się działo było tak nierealne – jeszcze nie zdążyłem nacieszyć się jednym sukcesem, a już był kolejny powód do ogromnej radości. Sny z miejsca stały się rzeczywistością. W Red Bullu spotkałem utalentowaną młodzież z całego świata, na zajęciach nikt nie odstawia nogi, nie ma że kogoś boli i nie wychodzi na trening. Codziennie jest rywalizacja na 120 procent, inaczej nie grasz.
– Jak klub wygląda od środka?
– Istnieje od 2005 roku, nie mamy może tysięcy fanów na całym świecie, ale nie przeszkadza mi to w rozwoju. Oni stawiają na indywidualny postęp młodych zawodników, wygląda to wyśmienicie pod każdym względem. Mamy wszystko, czego potrzeba. I to działa. Od 2007 roku zdobył 14 tytułów mistrza kraju, od 2014 do 2023 dziesięć z rzędu.
– Twój pierwszy sezon w tym klubie, 2021/22, zakończył się ostatnim jak do tej pory dubletem. Wystąpiłeś w 16 meczach we wszystkich rozgrywkach, na boisku spędziłeś niespełna 1200 minut.
– Przyjechałem do klubu po mistrzostwach Europy. Dołączyłem niemal bez okresu przygotowawczego, opuściłem pierwsze mecze, potrzebowałem trochę czasu, by poznać zespół, miałem kłopoty językowe, nie posługiwałem się niemieckim, ale powoli zacząłem grać. W sierpniu i we wrześniu wystąpiłem w pięciu czy sześciu meczach z rzędu. A potem przyszedł pucharowy mecz z III-ligowcem, w którym złamałem kostkę. Bardzo wysoko wyskoczyłem do główki, kolana miałem na wysokości głowy rywala, który stał na ziemi. Upadłem, pękła kostka i potrzebna była operacja. Wróciłem po ponad dwóch miesiącach i do końca sezonu nie grałem regularnie, zespół dobrze funkcjonował, więc trudno mi było wskoczyć do składu na stałe.
– Pod koniec sezonu znowu wypadłeś z powodu urazu.
– Dostałem „stempla” w meczu z Austrią Wiedeń i opuściłem cztery z pięciu ostatnich występów w sezonie.
– Jesień sezonu 2022/23 też była nieudana – ledwie cztery mecze i niecałe 300 minut na murawie.
– Mięśnie i ścięgna nie wytrzymywały, a to naciągnięcie, a to naderwanie i tak przerwa goniła przerwę. Nigdy się nie oszczędzałem, na każdym treningu zasuwałem na całego, spiętrzenie drobnych urazów spowodowało, że organizm się zbuntował. Widocznie potrzebowałem więcej czasu, żeby się dostosować. Prowadziłem się dobrze, od dłuższego czasu jestem też pod opieką pani psycholog. Sądzę, że swoją rolę odegrał w tym wszystkim stres. Z jednej strony na treningach pracowałem na całego, z drugiej nie znałem języka, rozumiałem piąte przez dziesiąte, co nie pomagało. Wyjechałem z Polski sam, co także nie ułatwiało życia. Dziś wszystko się unormowało, ale wtedy łatwo nie było. Jesienią 2022 pauzowałem z powodu urazu mięśnia czworogłowego i wiedziałem, że szanse na grę będę miał niewielkie. Dlatego zimą postanowiłem odejść na wypożyczenie do KAA Gent. W Belgii, mimo drobnych problemów ze zdrowiem i kolejnych kłopotów z mięśniem czworogłowym, który naderwałem, zagrałem w 21 z 25 meczów. Tam odbudowałem się piłkarsko.
– Po sezonie 2022/23 wróciłeś do austriackiego klubu, który wywalczył dziesiąte z rzędu mistrzostwo kraju i rozpocząłeś przygotowania do nowych rozgrywek. Dzień przed inauguracją ligi, a już po meczu I rundy Pucharu Austrii, w klubie zaczęły dziać się cuda. Z funkcji trenera zrezygnował Matthias Jaissle, który wyjechał do Arabii Saudyjskiej, do Al-Ahli. Do tego Red Bulla opuścił wieloletni dyrektor sportowy Christoph Freund, który trafił do Bayernu Monachium. Freund był w RB od 2015 roku!
– Freund był legendą klubu, pracował w nim – na różnych stanowiskach – 17 lat. Na temat trenera nie chcę się wypowiadać, sam podjął taką decyzję. Nie spodziewaliśmy się, że nas opuści, a pogłoski pojawiły się dopiero w ostatniej chwili. Szczerze mówiąc, to nie wierzyliśmy, że nas opuści. Nigdy nie słyszałem, żeby dwie tak ważne osoby odeszły z klubu w takim momencie. Nowym trenerem został Gerhard Struber, który wcześniej przez trzy lata prowadził innego Red Bulla, tego z Nowego Jorku. Pochodzi z okolic Salzburga, wcześniej pracował w klubowej Akademii. Dyrektorem sportowym został Bernhard Seonbuchner, też z Akademii RB, więc była ciągłość pracy. Tam są przygotowani na każdą ewentualność, niewiele jest w stanie ich zaskoczyć. Wielkich zmian taktycznych nie ma, drużyna zawsze gra w podobnym stylu.
– Mimo takich zmian, sezon 2023/24 był dla ciebie kopią rozgrywek 2022/23. Kiepska jesień, niecałe 600 minut na murawie i wiosną wypożyczenie do Granady, która już w styczniu miała minimalne szanse na utrzymanie w LaLidze.
– Przed sezonem otrzymałem informację, że mogę być dopiero trzecim stoperem, ale postanowiłem zostać. Jeden z obrońców doznał kontuzji, wskoczyłem w jego miejsce, ale zrobiłem "babola" i zostałem odstawiony. Potem przyplątała się kontuzja – tym razem łydki. Wypadłem na siedem tygodni. Nie wiem, może tym razem głowa nie dojechała? Nie byłem zadowolony ze swojej sytuacji, bolało mnie to, że nie gram. Ja zawsze chcę więcej, a miałem naprawdę niewiele.
– Miałeś poczucie niedosytu?
– Na pewno. Każdy na moim miejscu by miał, nic nie szło po mojej myśli. Nie wiedziałem, co mógłbym zmienić, natomiast tamte niepowodzenia, błędy i porażki wiele mnie nauczyły. Dziś wiem, czego mi brakowało: stabilizacji. Bo pierwsze trzy lata to była sinusoida, falowanie i spadanie. Nie było powtarzalności. Wreszcie, od stycznia tego roku i pobytu w Granadzie, wszystko zaczęło się uspokajać. Jest stabilniej przewidywalnie. Ja też przestałem się negatywnie nakręcać, co nie znaczy, że mi nie zależy. Kiedyś chcę zagrać w wielkim klubie, wolno mi marzyć, nie boję się tego. Ustatkowałem się prywatnie, mieszkam z narzeczoną, na której bardzo mi zależy. Jeśli w domu jest porządek, to i pracuje się lepiej.
– Co jeszcze zmieniłeś?
– Schudłem ponad pięć kilogramów. Nie tylko dlatego, że ograniczyłem słodycze, przestałem najadać się do syta, piję więcej wody, biorę suplementy. Zawsze lubiłem pracować w siłowni, teraz zmieniłem plan treningowy. Mam prywatnego trenera, poprawiłem wydolność, wreszcie mogę się ścigać z napastnikami. A jednocześnie mam siłę. Dalej pracuję z tą samą panią psycholog, ale to nie jest dla każdego. Kto nie wierzy, że może mu to pomóc, niech da sobie spokój, niech nie robi niczego na siłę. Ja wiedziałem, że tego potrzebuję, dla mnie to było naturalne. Możesz być znakomicie wyszykowany fizycznie, kondycyjnie i wydolnościowo, mieć bajeczną technikę, ale jak przyjdzie 60 tys. kibiców i ryknie, a głowa nie dojdzie i nie będziesz gotowy mentalnie, to leżysz… Nabrałem dystansu, kiedyś głowa była "gorąca", a lont krótki, szybko się podpalałem, dziś działam spokojniej, nim coś powiem, to pomyślę, nie działam w nerwach, nie reaguję impulsywnie. Staram się wysłuchać drugiej osoby. Pewne sprawy poukładałem sobie w głowie. Kontuzje nie były dla mnie łatwe: najpierw kostka, potem mięśnie, dalej łydka jedna, łydka druga. Zacząłem bać się robić sprinty, bo z tyłu głowy siedziało, że zaraz coś może "strzelić". Stres wywoływał napięcie, a potem pojawił się strach. Dziś się odblokowałem.
– W poprzednim sezonie została przerwana mistrzowska seria Red Bulla. Jak ją przyjęto?
– Nikt zadowolony nie był, mnie ominęły szczegóły, ponieważ kończyłem wypożyczenie do Granady. Czasem porażki uczą więcej niż zwycięstwa, w tym spróbujemy odzyskać trofeum.
– Z trenerem Pepijnem Lijndersem na ławce. Wcześniej Holender przez sześć lat był asystentem Juergena Kloppa w Liverpoolu. Od 1 stycznie słynny Niemiec będzie koordynatorem sportowym wszystkich klubów spod znaku napoju energetycznego.
– Złego słowa o holenderskim szkoleniowcu nie powiem. Ma obsesję na punkcie futbolu. Mamy bardzo młodą szatnię, średnia wieku nie przekracza 22 lat. Najstarsi są bramkarze, z zawodników z pola mało który jest starszy ode mnie. Potrzebujemy czasu, by się rozkręcić. Austriacy piszą, że gramy "Harakiri futbol", ale nawet Manchester City nie wygrywa każdego meczu. A my musieliśmy przebijać się przez kwalifikacje i awansowaliśmy do Champions League. Rozegraliśmy 15 meczów w sezonie, najwięcej ze wszystkich zespołów w Austrii, w lidze mamy sześć punktów straty do Sturmu, ale też dwa zaległe mecze. Ja cieszę się z jednego: gram regularnie, w trakcie letnich przygotowań nie opuściłem ani jednego treningu, teraz w 11 z 15 meczów zagrałem w podstawowym składzie. Jest nowy sztab, niemal nowa kadra – latem wiele się zmieniło, odeszło mnóstwo graczy, wielu wróciło z wypożyczeń. Walczymy dalej, najważniejsze przed nami.
– Na jakiej pozycji grasz w Red Bullu?
– Półprawy obrońca w czteroosobowym bloku. Gramy w różnych wariantach ustawienia 1-4-3-3.
– Kadra gra trójką obrońców.
– Granie trójką mam w żyłach. Zadbał o to trener Papszun w Rakowie. Trudniej było mi przestawić się na czwórkę w Austrii niż teraz, ewentualnie, wrócić do tego w kadrze. Automatyzmy mam wpojone, zamykam oczy i wiem, gdzie mam grać.
– Reprezentacja przypomina teraz trochę twój zespół klubowy. Wiele nowych twarzy, wielu młodych graczy.
– Znałem większość, czy to z wcześniejszych występów, czy z zespołu U-21.
– Licznik występów w kadrze zatrzymał się na liczbie trzy. Ostatni raz zagrałeś w kadrze jesienią 2021 roku.
– Rozmawialiśmy o przyczynach tego, co się wydarzyło. Jestem ambitnym chłopakiem, także w życiu prywatnym, ale pewnych rzeczy nie mogłem przeskoczyć. Albo nie grałem wcale, albo grałem mało, albo byłem kontuzjowany – nie było podstaw do tego, żebym dostawał powołania. Żałowałem, ale paradoksalnie ta nieobecność mogła mi wyjść na dobre. Dziś jestem, czuję się pewniej, przyjeżdżam z klubu, w którym gram regularnie, także w Lidze Mistrzów. To także dodaje pewności. Tęskniłem za kadrą, chciałem w niej być, ale na to wyróżnienie trzeba solidnie zapracować. Dziś czuję się częścią zespołu i walczę o powrót na boisko.
– Na koniec dwa rozluźniające pytania. Pierwsze – o tatuaże. Masz ich mnóstwo. Skąd pomysł
– Od zawsze chciałem je mieć. Nie ma żadnej reguły, totalny misz-masz. Na palcach lewej dłoni mam rok urodzenia, na prawym nadgarstku daty urodzin rodziców, babci. Reszta to różnorodne obrazki i wzorki. Tatuuję się od 16. roku życia. Początkowo były to niewielkie sztuki, trochę większą miałem jedynie na klatce piersiowej. Po 18. urodzinach nie musiałem już pytać o zgodę rodziców, zaczęło się tatuowanie na całego. Do dziś, kiedy mówię, że idę do salonu, to rodzice zgrzytają zębami, ale mnie się podoba. Mam znajomego tatuażystę, odwiedzam go i wymyślamy coś na poczekaniu. Nie lubię jakiejś długiej "rozkminki", bo potem myślę, że może ten wzór nie pasuje, a tamten szybko mi się znudzi. A, jak już zrobię, to odwrotu nie ma. Żyję chwilą. Najważniejsze dla mnie jest zdrowie, ze wszystkim innym sobie poradzę.
– Grasz w Austrii, byłeś na konkursie skoków narciarskich?
– Uwielbiam tę dyscyplinę – Kamil Stoch, Piotr Żyła – o kurde! Kiedy tylko mogę, oglądam konkursy w telewizji. Kiedy ostatnio graliśmy z Tirolem Innsbruck mieliśmy hotel z widokiem na skocznię Bergisel. Narzeczona już była na zawodach, ja jeszcze nie. Ale nadrobię to i zobaczę na żywo!
Kiedy mecz: 12 października (sobota), godzina 20:45
Gdzie oglądać: od 18:30 w TVP Sport, TVPSPORT.PL, aplikacji mobilnej, Smart TV, HbbTV, od 20:25 w TVP 1
Komentatorzy: Dariusz Szpakowski, Grzegorz Mielcarski
Prowadzący studio: Mateusz Borek
Reporterzy: Hubert Bugaj, Maja Strzelczyk, Kacper Tomczyk
Goście/eksperci: Jakub Wawrzyniak, Janusz Michallik, Andrzej Juskowiak oraz Robert Podoliński (analiza)