Rzadko zdarza się, by w polskim sporcie pojawiła się osoba, które potrafią zbudować pozycję i doskonałe relacje nie tylko w naszym kraju, ale i na poziomie międzynarodowym. Ktoś, kto szczególnie w dzisiejszych czasach rozumie, że sport powinien łączyć, ponad wszelkimi przeciwnościami. Odejście Andrzeja Kraśnickiego, wieloletniego prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego oraz Związku Piłki Ręcznej w Polsce, członka władz europejskich i światowych struktur sportu, to niepowetowana strata.
Andrzej Kraśnicki ze sportem związany był przez całe życie i żył dla niego do ostatnich dni. Jako zawodnik i trener piłki ręcznej, instruktor narciarstwa, ratownik wodny. Opinia publiczna szeroko poznała go, gdy dowodzony przez niego ZPRP zyskał rozgłos dzięki pierwszej reprezentacji, która pod wodzą Bogdana Wenty odbudowała pozycję i sensacyjnie sięgnęła po srebrny medal mistrzostw Świata w 2007 roku. Już wtedy dały znać o sobie wyjątkowe cechy Kraśnickiego, który umiał ludzi zjednywać do siebie bardzo szybko. Dosłownie jednym telefonem sprawił, że piłką ręczną zainteresował się główny sponsor, który do dziś jest przy tej dyscyplinie sportu.
Funkcja prezesa w handballu odpowiadała mu, ale gdy po tragicznej śmierci w katastrofie Smoleńskiej prezesa PKOl Piotra Nurowskiego środowisko olimpijskie zwróciło się ku niemu, nie odmówił, choć oznaczało to ogrom pracy. Delegowanej często na zaufane osoby, bo Andrzej Kraśnicki zwykle miał rękę do ludzi. Dobierał współpracowników i z wielką niechęcią przyjmował sytuacje, w których musieli odchodzić.
Poznałem Go przy okazji mistrzostw Świata w piłce ręcznej i, podobnie jak wielu innych dziennikarzy, byłem lekko zdziwiony otwartością i brakiem dystansu. Prezesi są różni, zdarzają się tacy, którzy media traktują jak zło konieczne, bądź starają się mówić tak, by nic nie powiedzieć. Kraśnicki umiał rozmawiać z mediami na identycznej zasadzie, jaka przyświecała mu przez wszystkie lata pracy na eksponowanych stanowiskach w Europie i na świecie. Nie tworzył dystansu, w każdym widział jego dobre strony i po prostu człowieka. Przydawało się z negocjacjach, a tych nie brakowało. Zarówno w ZPRP i w PKOl co chwila trzeba było podejmować kluczowe decyzje.
Kraśnicki nie był działaczem sportowym, bardziej pasowałoby określenie dyplomata sportu na najwyższym poziomie, menedżer – wizjoner. To jego zabiegi dyplomatyczne sprawiły, że Polska otrzymała mistrzostwa Europy w piłce ręcznej w 2016 roku, czy Mundial 2023. Skuteczność relacji międzynarodowych, ale nie tylko, polegała na tym, że wiedział kiedy… milczeć. Powtarzał mi o tym często. Podczas niezliczonych rozmów o piłce ręcznej, ale i sporcie olimpijskim, zawsze zaskakiwał mnie umiejętnością wygaszenia własnych emocji i ambicji przy podejmowaniu decyzji. Opisywał procesy stojące za zatrudnianiem i zwalnianiem trenerów, meandry rozmów z politykami o finansowaniu sportu – a co warte podkreślenia, umiał porozumieć się z każdym – dzielił się ogromną wiedzą zakulisową ze świata sportu. Większość z tych informacji nie mogła być upubliczniona, dlatego namawiałem Go, by po czasie napisał książkę o kulisach swojej pracy. – Wiesz, problem z tym jest jeden. Musiałbym o kilku ludziach napisać coś bardzo niepochlebnego, a po co? Każdy ma wady, a przez sport trzeba budować, a nie burzyć – powiedział mi kiedyś przy okazji rozmowy w gabinecie prezesa PKOl. Tym samym, w którym zapytałem Go przy innej okazji, dlaczego wykonując tak wielką pracę nie pobiera za to wynagrodzenia. – Słuchaj, to jest ruch olimpijski, tu nie chodzi o osobiste przywileje i ja to akceptuję – tłumaczył. Faktycznie, zawsze najpierw myślał o innych. Liczba osób, którym w różny sposób pomógł, jest niemal nieskończona. I do końca to był Jego pomysł na życie, Jego misja. Po odejściu z PKOl i ZPRP pełnił funkcje honorowe, ale w ostatnich miesiącach pracował na rzecz esportu, zostając szefem europejskiej federacji. Zaangażował się w wielki projekt połączenia sportu elektronicznego z ruchem olimpijskim.
Kraśnicki wykorzystał swoje umiejętności, wiarygodność i budowane latami nazwisko dla polskiego sportu. W pewnym momencie namawiano Go, by zwiększył swoje zaangażowanie na arenie międzynarodowej, ale wolał skupić się na jak największych efektach w naszym kraju. Ten ruch także mówił o Nim dużo. Niejeden bowiem użyłby swoich wpływów, wśród których byłą bardzo silna przyjaźń z prezydentem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, Thomasem Bachem, do własnych celów. Tymczasem Kraśnicki przy podobnych okazjach wolał tory rozmowy przekierować na to, co dani decydenci mogą zrobić dla sportu w naszym kraju, nie zaś dla Niego osobiście. Gdy kilka lat temu rozmawiałem z Bachem przy okazji wizyty szefa MKOl nad Wisłą, sam mi o tym powiedział. – Andrzej to wielka postać. Cieszcie się, że taka osoba steruje waszym ruchem olimpijskim – powiedział mi Bach, ściskając rękę na pożegnanie.
Andrzej Kraśnicki zmarł 10 stycznia, po ciężkiej chorobie. Zostawił po sobie nie tylko rodzinę, z której był bardzo dumny, ale wielkie grono przyjaciół. I listę sukcesów znacznie większą nić trzy medale mistrzostw świata piłkarzy ręcznych oraz wszystkie medale Igrzysk Olimpijskich z czasów Jego dowodzenia Polskim Komitetem Olimpijskim.