| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
W 2024 roku w barwach Legii Warszawa zadebiutowało siedmiu piłkarzy mających za sobą występy w akademii stołecznego klubu. W tym gronie znalazł się Mateusz Szczepaniak, który zdobył też swoją pierwszą bramkę. – Ten moment dodał mi skrzydeł – przyznaje junior w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Urodzony w Siedlcach, wychowałeś w Łukowie… Niezły "rodowód" jak na piłkarza Legii Warszawa.
Mateusz Szczepaniak: – Sporo było mocnych nazwisk związanych z tymi dwoma miastami. Artur Boruc urodził się w Siedlcach i zaczynał w miejscowej Pogoni. Podobną drogę przeszedł Maciej Rosołek. W Łukowie wychowali się za to Cezary Kucharski i Cezary Miszta. Faktycznie te lokalizacji prowadzą chyba wprost na Łazienkowską.
– Jak wyglądała twoja droga do Legii?
– Zacząłem w szkółce w Łukowie. Potem byłem zawodnikiem Orląt Radzyń Podlaski. Później ruszyłem nieco dalej, bo trenowałem i grałem w Wiśle Puławy. Miałem 13 lat i występowałem w rok starszej kadrze województwa lubelskiego, gdy od skautów Legii zacząłem dostawać pierwsze sygnały o zainteresowaniu. W życiorysie mam też Górnik Łęczna, choć to był właściwie okres przejściowy. Trafiłem tam na pół roku i miałem grać w Centralnej Lidze Juniorów. Stanęło na jednym meczu, bo doszło do wybuchu pandemii koronawirusa. Potem byłem pewien przenosin do warszawskiego klubu.
– Poznawałeś Legia Training Center od świeżości.
– Faktycznie! Trafiłem do ośrodka w momencie, w którym dopiero go otwierano. To było w pewnym stopniu przeniesienie do innego świata. Pierwsze miesiące były trudne. Byłem z dala od domu, a w dodatku pełniłem rolę najmłodszego w całej bursie. Do tego dochodziły te piłkarskie różnice, bo zajęcia była inne. Opieka medyczna również przenosiła do innego poziomu. To był wielki krok do przodu.
– Były częste telefony do domu czy potrafiłeś odnaleźć się w nowej rzeczywistości?
– Raczej wygrywała ta druga opcja. Starałem się nie przejmować zbyt wieloma rzeczami. Miałem do dyspozycji piękny ośrodek i możliwość gry w piłkę w świetnych warunkach. To było po prostu super. Mocno wspierał mnie też mój tata. Był praktycznie na każdym meczu, by dodać mi otuchy. Podobnie jest zresztą też teraz. Wówczas było to dodatkowo istotne, bo dawało potem szansę zawitania do domu.
– To tata zaprowadził cię na pierwszy trening?
– Dokładnie. Mam wrażenie, że początkowo był to pierwiastek tego, że chciał mieć syna, który uprawia sport i dobrze czuje się na boisku. Szybko jednak pokochałem futbol i uwielbiałem spędzać czas na murawie. Kopanie piłki sprawiało mi wielką przyjemność. Można powiedzieć, że wraz z tatą dobrze się dopełniliśmy jeśli chodzi o cele.
– Piłka była i jest regularnie obecna? Jesteś w grupie, która wszystko śledzi czy jednak odpuszcza mecze w telewizji?
– Ciągle staram się oglądać piłkę, wybieram głównie Premier League. To bezsprzecznie moja ulubiona liga. Do tego podpatruję wielu zawodników.
– Kto jest idolem?
– Ktoś, kto nie gra już w Anglii. To Cristiano Ronaldo.
– Zaskoczyłeś mnie. Przez twój wzrost i warunki stawiałbym na Messiego.
– Jeśli idziemy już w tym kierunku, to zawsze podobała mi się gra Neymara. Na pierwszym miejscu jest u mnie jednak Portugalczyk.
– Swoją drogą filigranowość traktujesz jako atut czy potencjalne ograniczenie?
– Patrząc na Premier League można mówić o fizycznej lidze, w której nie brakuje – trywialnie mówiąc – wielkich chłopów. Jednocześnie są zawodnicy, którzy są podobni do mnie. Nie obawiam się o przyszłość. Wierzę, że z takimi warunkami też można sobie radzić.
– Wróćmy do Legii. Słyszałem, że twoja droga nie była usłana różami.
– Oj nie. Początkowo trafiłem do zespołu do lat 15. Trenowałem z zawodnikami starszymi o rok. W akademii Legii zawsze jakoś tak się trafiało, że grywałem z rocznikami nade mną. Miałem trochę kontuzji. Zdrowie zabrało mi sporo czasu i momentami na dłużej odciągało od boiska.
Swego czasu miałem poważny problem z plecami. Pojawiła się kręgoszczelina. Najpierw z jednej strony. Potem już z obu… Na dobrą sprawę z kontuzjami uporałem się w 2024 roku. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę w kontekście pleców, ale pojechałem wraz z kadrą walczyć o Puchar Syrenki. Gramy, potem kontakt i… naderwałem więzadło w kolanie. Czasami pod tym względem brakowało szczęścia. Odkąd się wyleczyłem, to jest już wszystko dobrze, a dodatkowo rozwijałem się wręcz z każdym treningiem.
– Nie miałeś w pewnym momencie chwili zwątpienia i myśli, że trudno będzie poradzić sobie z tymi urazami?
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że w ogóle się tym nie przejmowałem. Czasami nie sposób pozbyć się wszystkich złych myśli. Sumarycznie wierzyłem jednak, że będzie dobrze. Miałem wsparcie najbliższych i trenerów, a powroty zawsze dobrze się układały. Po wszystkim na ogół wracałem do pełnej dyspozycji. To pozwalało budować pozytywne myślenie.
– Przenosiny do pierwszej drużyny znajdą się w topie twoich najbardziej zaskakujących chwil?
– Nie może być inaczej. Zostałem zaproszony na treningi z pierwszym zespołem pod koniec poprzedniego sezonu. Trzy, cztery razy ćwiczyłem z Legią, a potem… znalazłem się w autokarze jadącym do Poznania. Nagle trafiłem do kadry meczowej na spotkanie w Ekstraklasie.
– Rywal, miejsce i stawka nie paraliżowały?
– Nagle pojawiłem się na wielkim stadionie, który czekał na spotkanie z ważnym rywalem. To było dość ciekawe przeżycie i jeszcze kilka dni wcześniej trudno było się spodziewać, że dojdzie do takich wydarzeń.
– Do tej pory grałeś w meczach, w których na trybunach siedzi garstka ludzi. Przeskok na Bułgarską to jednak inna kategoria.
– W pierwszym momencie otoczka zrobiła na mnie duże wrażenie. Myślę, że to zupełnie normalne i każdy młody zawodnik czułby to samo, kiedy znalazłby się po raz pierwszy w kadrze meczowej i to od razu na takie szlagierowe spotkanie. Emocje jednak szybko opadły. Musiałem być skoncentrowany na tym, co mam do zrobienia i czego oczekuje ode mnie trener. Kolejne spotkania oswajały mnie też z perspektywą takich wydarzeń.
– Debiut wspominasz jako coś wyjątkowego?
– Świetna sprawa, choć ten debiut był dla mnie nieco specyficzny. Zagrałem przeciwko Caernarfron, a trybuny były zamknięte. To sprawiało, że można było poczuć się bardziej jak w trakcie sparingu, ale znaczenie spotkania było poważne – to był w końcu nasz pierwszy mecz w pucharach. Na boisku odcinasz się od tego, co jest dookoła. Czułem się pewnie i od razu starałem się pokazać z dobrej strony. Asysta z pewnością pomogła.
– Gol w Nikozji dodał pewności?
– Zdecydowanie! Strzeliłem wtedy pierwszego gola w seniorskim futbolu. Mogłem cieszyć się z bramki w Lidze Konferencji wraz z kolegami z drużyny. To świetny moment, który zdecydowanie dodał mi skrzydeł. Poczułem, że to pierwszy impuls do tego, by wiele dawać drużynie.
– Słyszałem, że wówczas poważnie rozważano twój występ w pierwszym składzie w Pucharze Polski czy potem w Lubinie.
– Nawet o tym nie wiedziałem! Jeśli tak było, to jest to tym większa motywacja do tego, by pojawić się w podstawowym składzie Legii.
– Masz poczucie, że zmienia się twoja rola? Nie jesteś już zawodnikiem wziętym do kadry z powodu problemów kadrowych, ale graczem, który realnie walczy o to, by wchodzić na murawę.
– Na pewno zyskałem więcej pewności. Od pół roku regularnie trenuję z pierwszym zespołem, zebrałem dziewięć meczów. To normalne, że ambicja się zwiększa i spogląda się w kierunku innych celów. Chciałbym wkrótce zacząć walczyć o miejsce w podstawowym składzie.
– Jak patrzysz na przepis o młodzieżowcu jako sam zainteresowany? Pomaga w grze czy niekoniecznie? W następnym sezonie takie regulacje nie będą już wpływały na skład.
– Jeśli ktoś będzie prezentował odpowiedni poziom i dawał korzyść drużynie, to i tak będzie grał.
– Poradzisz sobie?
– Wierzę, że tak!
– W mediach łatwo byłoby ochrzcić cię mianem objawienia czy odkrycia Legii. Brzmi jak dobry plan na wiosnę?
– Chcę grać coraz więcej. Mam nadzieję, że z czasem dojrzeję do występów w podstawowej jedenastce. To nie stanie się z dnia na dzień, jeszcze wiele pracy muszę włożyć, żeby do tego doszło. Uświadomienie sobie, ile jeszcze muszę poprawić, pomaga na co dzień w treningu. W Legii nie brakuje doświadczonych graczy, którzy prezentują dużą jakość. Marzę jednak o tym i chcę stawiać sobie ambitne cele na przyszłość. Na moim etapie najważniejszy jest rozwój, sztab poświęca nam dużo czasu i uwagi, trenerom zależy, żebyśmy stawali się lepsi, lepiej rozumieli grę i nasze zadania. Bardzo to doceniam.
– Jednocześnie istnieje coś takiego jak syndrom wychowanka. Krytyka często spada na tych, którzy grają w Legii, a mają za sobą występy w akademii. Nie obawiasz się takich negatywnych emocji?
– Coś takiego faktycznie da się czasem zaobserwować. Wydaje mi się, że trzeba potrafić to znosić. Wszystko zależy od osoby. Trzeba być gotowym psychicznie, mentalnie na takie sytuacje i poradzić sobie z nimi. Albo należy po prostu dobrze grać i nie dawać powodu do krytyki.
Następne